sobota, 15 lutego 2014

Rozdział VIII


 

 


~Dedykuję ten rozdział:
-Sylfii-mojej kochanej korektorce <3 :*
-Wiki-dzięki której wpadłam na genialny pomysł dotyczący tego rozdziału :* <3
oraz wszystkim którzy czytają mojego bloga ;*










Nagle miałam wrażenie, że nie znajduję się już w szpitalnym łóżku, lecz na świeżym powietrzu. Kiedy zasypiałam leżałam na niewygodnym materacu w szpitalu, a teraz wydaje mi się, że leże na trawie. Powoli uniosłam powieki, lecz natychmiast je zamknęłam, ponieważ oślepiło mnie jasne światło. Podniosłam się i zasłoniłam oczy ręką przed słońcem. To, co zobaczyłam nieźle mną wstrząsnęło. Stałam na wysokim wzgórzu pełnym polnych kwiatów,lecz nie takich, które widzi się na normalnej łące.  Budową i kształtem przypominały stokrotki i inne polne kwiaty,lecz były dwa razy większe i miały inne kolory. Niektóre z nich miały jednocześnie kilka kolorów. Całe wzgórze mieniło się dzięki nim wszystkimi barwami tęczy. Dalej przede mną rozciągały się szerokie pola uprawne pełne zwierząt i motyli. Doznałam wrażenia, że skądś znam to miejsce. Błękitne niebo, które rozciągało się nade mną przywołało tajemniczą tęsknotę, a wiatr rozwiewający moje włosy- dziwną radość. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Dopiero kilka godzin temu miałam wypadek przez który prawie zginęłam, a teraz stoję na jakimś wzgórzu i patrzę w niebo, które  wzbudza we mnie jakieś dziwne uczucia. Niespodziewanie usłyszałam jakiś śmiech dochodzący z daleka. Odwróciłam się w stronę tego dźwięku i zobaczyłam coś co widziałam w książkach od historii. Zamek. Najprawdziwszy zamek. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę, więc szybko przetarłam oczy myśląc, że śnię, wszystko zaraz zniknię i się obudzę. Jednak, kiedy znów otworzyłam oczy zamek nadal tam stał. Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku, lecz straciłam równowagę i runęłam na ziemię. Przed sobą miałam przepiękny zamek z czterema  wysokimi wieżami i zwodzonym mostem.  Nawet stąd widziałam niezwykłą tamę, która ogradzała całą budowlę. Miała  około dwudziestu metrów szerokości, a po jej powierzchni pływały ptaki przypominające łabędzie oraz kwiaty, które wyglądem przypominały mi lilie wodne, lecz były dwa razy większe od tych, które widziałam na żywo. Cała budowla była wykonana z  szarego kamienia, przynajmniej tak mi się zdawało.  Zamek sprawiał wrażenie, że kryje w sobie jakoś tajemnicę, lecz ogród przed nim burzył to mniemanie. Przed fortyfikacją znajdował się ogród, który był najpiękniejszym miejscem jakie dotąd widziałam.  Miał około 800 metrów długości. Po środku biegła droga do zamku, a po bokach w równych rządkach rosły rośliny i drzewa jakich nigdy w życiu nie spotkałam. Po prawej stronie, wśród kwiatów i drzew, zauważyłam czwórkę bawiących się dzieci i kilka dorosłych osób. Dorośli siedzieli przy stole wykonanym z ciemnego drewna, pili herbatę i rozmawiali oraz przyglądali się bawiącym dzieciom. Z tej odległości widziałam tylko niewyraźne kontury, więc postanowiłam podejść bliżej. Ostrożnie wstałam i ruszyłam w stronę nieznajomych, zaraz gdy odzyskałam równowagę. Myślałam, że mnie zauważą, lecz  oni  nie zwracali na mnie uwagi. Podeszłam na tyle blisko, że znalazłam się  przed jedną z bawiących się dziewczynek, która biegła prosto na mnie, jakby mnie nie widziała. Chciałam przesunąć się w bok, lecz nie zdążyłam, bo mała blondynka przebiegła przeze mnie. Wrzasnęłam przerażona i znowu się przewróciłam, ale nikt mnie nie zauważył. Wtedy zorientowałam się, iż coś jest ze mną nie tak. Popatrzyłam na ręce, które były teraz prawie przezroczyste i zdałam sobie sprawę, że jestem duchem. Po chwili, kiedy się uspokoiłam usłyszałam głos jednego z dzieci.
-Clarie nie uciekaj i tak cię złapię.- krzyknął mały chłopiec o czarnych włoskach i niebieskich oczach.
Zaraz, on powiedział Clarie?- pomyślałam zdezorientowana.
-Nie prawda, nigdy Ci się nie uda.- odkrzyknęła mała blondynka, która  wcześniej przeze mnie przebiegła. Miała bardzo jasne blond włosy i brązowe oczy. Popatrzyłam na resztę dzieci w ogrodzie; znajdowały się  tam jeszcze dwie dziewczynki. Jedna bawiła się lalkami, a druga zbierała kwiatki. Pierwsza z nich była małą szatynką z zielonymi oczami, a druga miała czarne włosy i niebieskie oczy. Coś mi mówiło, że skądś znam te dzieci lub osoby bardzo do nich podobne.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos jednej z dziewczynek.
-Dante, nie uda Ci się złapać Clarie ani mnie. Jesteśmy dla ciebie za szybkie. Najwyżej uda Ci się złapać Elizabeth.
-Wcale nie- powiedział chłopiec i pobiegł w stronę brunetki. Ta pisnęła głośno i pobiegła w stronę stołu, gdzie siedzieli dorośli.
-Mamo, przypilnuj mi kwiatków, bo Dante je pogniecie.
-Dobrze kochanie, leć bawić się z innymi.- kobieta wzięła od córki bukiet kwiatów, a tamta  pobiegła w stronę blondynki.
-Chodź Clarie, pokażę mu mu, że nas nie złapie.- Blondynka w odpowiedzi szeroko się uśmiechnęła i pobiegła do brunetki. Kiedy były już przy sobie, ciemnowłosa krzyknęła do chłopczyka.
-Dalej, Dante złap nas.
-Zaraz. Elizabeth chodź pomożesz mi je złapać.- powiedział ciemnowłosy, wyciągając rączkę do dziewczyny.
-Ale... ja jestem za wolna.- powiedziała nieśmiało dziewczynka.
-Wcale nie, a poza tym może i one mają rację, i sam ich nie złapię. Musisz mi w tym pomóc Ellie.- powiedział i dał dziewczynce buziaka w policzek, a ta lekko się zarumieniała i nieśmiało się do niego uśmiechnęła.
-Dobrze, chodź my bo nam uciekną.
-Zakochana para.- zawołały z daleka dziewczynki.
-Wcale nie- odkrzyknęli razem, na co tamte dwie zaniosły się głośnym śmiechem.
Stałam i patrzyłam jak biegają po całym ogrodzie śmiejąc się i ciesząc swoją obecnością oraz zabawą. Nagle, uświadomiłam sobie, że te małe  dzieci przypominają mi mnie i moich przyjaciół. Popatrzyłam w stronę stołu, przy którym siedzieli dorośli, i zobaczyłam dwójkę, która wywołała u mnie dziwne uczucia. Pośrodku nieznajomych siedziała kobieta o blond włosach i brązowych oczach. Była bardzo podobna do mnie. Obok niej siedział mężczyzna z burzą czarnych włosów i brązowych oczach, którymi przyglądał się z miłością, czemuś co trzymała kobieta siedząca obok niego. Podeszłam bliżej i zobaczyłam małe rączki trzymające kciuk kobiety, którym głaskała go po policzku. Za chwilę usłyszałam śmiech dziecka. Moja sobowtórka trzymała w rękach malutkiego chłopca o czarnych włoskach i niebieskich oczkach, które kiedy się śmiał ślicznie mu błyszczały. Rozczulił mnie ten widok. Zniknął, kiedy przez moją widmową postać przebiegły dwie małe dziewczynki, które koniecznie czegoś chciały od dorosłych.
-Mamo, możemy trochę polatać? Tylko dookoła ogrodu, proszę!- zapytała mała blondynka, kobiety z dzieckiem.
- Kochanie, co o tym myślisz?- zapytała mężczyzny siedzącego obok.
-Tylko dookoła ogrodu, nigdzie dalej?- zapytał  dziewczynki.
-Tak, będziemy uważać obiecujemy.
-Co wy o tym myślicie?- zapytał resztę dorosłych.
-Jeśli będą ostrożni, to się zgadzam- powiedział jeden z mężczyzn
-Ja też- powiedziała kobieta siedząca przy nim.
Inni pokiwali głowami na znak zgody, a dzieci pisnęły z radości.
-Clarie, ciszej bo przestraszysz brata.
-Przepraszam- powiedziała dziewczynka, podbiegła i dała całusa bratu, a ten głośno się roześmiał.
Kiedy dołączyły do reszty, cała czwórka ustawiła się w kółku i zamknęła oczy. Nie wiedziałam w jaki sposób oni chcą latać, i nagle z ich pleców wyrosły skrzydła. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Skrzydła chłopczyka miały piękny niebieski odcień, przypominały mi bez chmurne niebo. Skrzydła małej szatynki miały kolor trawy, która rosła na wzgórzu, gdzie byłam; brunetka posiadała skrzydła o kolorze ognia.  Natomiast skrzydła małej blondynki różniły się od skrzydeł całej trójki. Ich skrzydła miały tylko jeden kolor, natomiast jej składały się z czterech. Mieniły się odcieniami błękitu, zieleni, czerwieni i  bieli. Cała czwórka wzbiła się w powietrze, kreśląc kółka na niebie, a mnie zaparło dech w piersi. Latając ich skrzydła tworzyły na niebie kolorowe smugi światła. Skrzydełka Clarie tworzyły śliczna tęczę. Dzieci sprawiły, że całe niebo pokryło się wieloma barwami. Ścigały się, kreśliły kółka, po prostu dobrze się bawili. Nagle, usłyszałam czyjeś wołanie.
-Clarie....- usłyszałam jakiś głos, ale miałam wrażenie, jakby pochodził z bardzo daleka.
Obraz bawiących dzieci zaczął mi się rozmywać, a piękny ogród stał się jedną wielką plamą zieleni.
Obudziłam się i szybko poderwałam  do góry. Zdezorientowana otworzyłam szeroko oczy, wszystko było zamglone. Widziałam tylko jakieś postacie. Po chwili wzrok zaczął  mi wracać do normy i zobaczyłam  swoich rodziców oraz Scotta Winchestera. Moi rodzice mieli przestraszone miny.
-Clarie, Boże jak ja się o ciebie bałam!- krzyknęła mama, i mocno mnie przytuliła.
-Spokojnie, nic poważnego mi się nie stało- powiedziałam, nadal rozkojarzona swoim snem.
-Jak to nie?! Spadłaś ze schodów, i to być nic?- zapytała przerażona.
-No może... ale poza rozciętą głową i zwichniętym nadgarstkiem nadal żyję.
-Clarie, ja nie wiem co bym zrobiła, gdyby coś poważnego ci się stało.- powiedziała mama łamiącym się głosem.
- Jednak nic mi się nie stało i lepiej zostańmy przy tym.
-Dobrze.- powiedział tata, i także mnie przytulił.
Doktor opowiedział moim rodzicom o przeprowadzonych badaniach i uspokoił, że wszystko jest w porządku.  Po jakiejś godzinie, kiedy po sto razy pytali czy dobrze się czuję, poszli do domu, a ja mogłam w końcu odpocząć.
Kiedy już prawie usnęłam, ktoś lekko zapukał w drzwi.
-Proszę.- powiedziałam, i zauważyłam w drzwiach znajome twarze swoich przyjaciół.
-Clarie!- krzyknęły jednocześnie moje przyjaciółki i podbiegły, aby mnie przytulić. Dante trzymał się  z tyłu, ale wysłał mi uśmiech na przywitanie.
-Jak się czujesz?- zapytała Ellie.
-Lepiej niż wczoraj, ale trochę boli mnie głowa. Moi rodzice są nie do wytrzymania, ciągle pytali się jak się czuję.- powiedziałam uśmiechając się.
-Aha, to może my lepiej pójdziemy...- powiedziała Darcy.
-Nie zostańcie, proszę.
-Ale jeśli źle się czujesz....
-To tylko lekki ból głowy, nie ma się co martwić.
-Dobrze zostaniemy.
Potem zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedzieli mi o karze, jaka spotkała Cassandre, czyli zawieszenie w prawach ucznia na dwa tygodnie, ponieważ wszyscy potwierdzili, że nie był to wypadek tylko, że Cassandra specjalnie zepchnęła mnie ze schodów.Później rozmawialiśmy na każdy temat, który nam się podsunął. Miałam wrażenie, jakbym znała ich całe życie. Do tego doszedł ten sen, ale postanowiłam im o tym nie mówić, pewnie powiedzieliby, że to przez wypadek albo, że zwariowałam. Po jakiś 2 godzinach wypędziła ich pielęgniarka, której nie podobało się, że za głośno się śmiejemy. Poprosiłam, aby przyszli do mnie jutro, ponieważ byłam w szpitalu 1 dzień, a już strasznie się nudziłam.
Usnęłam szybko, nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem zmęczona. Miałam wrażenie, jakby minęła tylko minuta, i coś mnie obudziło a dokładnie czyjś dotyk i głos.
-Miałem tylko sprowadzić cię do Rivenii, ale niektóre sprawy trochę się pokomplikowały.- usłyszałam cichy głos Luka.
Zdziwiły mnie jego słowa. Jakiej Rivenii?- pomyślałam słuchając dalej jego słów.
-Od zawsze mówili mi, że jesteś moim wrogiem. Nikt nie powiedział mi, jak niezwykła jesteś.- powiedział i pogłaskał mnie lekko po policzku.
-Nie chcę cię tam zabierać, ale inaczej...- przerwał bo poruszyłam się we śnie.- Mam już dosyć tego wszystkiego. Ojciec wariuje, a ja nic nie mogę zrobić. Może kiedy zabiorę cię do niego, w końcu to wszystko się skończy. Mama w końcu wyzdrowieje i wszystko będzie jak kiedyś- powiedział i delikatnie pocałował mnie w czoło.- Na razie odpoczywaj, niedługo wrócę.
Za chwilę już go nie było, a ja nie wiedziałam co mam myśleć. Czy to był kolejny sen czy, prawda? Nie wiedziałam, znów odpłynęłam we śnie, lecz tym razem nic mi się nie śniło.






~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Na początku chciałabym podziękować za komentarze pod poprzednim rozdziałem !!! Jesteście kochani !!! Mam nadzieję,że pod tym też będzie  ich tak samo dużo. Jestem ciekawa jak spodobał się Wam ten rozdział i proszę o waszą opinię w komentarzach.
PS. Jak podoba Wam się nowy szablon ?
PS2.Dziękuję za wykonanie szablonu Dianie Landris <3