środa, 28 maja 2014

Rozdział XV

Ten rozdział dedykuję:

-Jak zawsze Wiktorii( Pielgrzymowi ! <3 !) MEIPF FOREVER !!! 

-Białemu murzynowi(Staniowi :3)

-Sylfii i Blood Mary ;D






 Muzyka

W czasie drogi do komnaty Fairena bardzo się denerwowałam. Jednocześnie cieszyłam się, że odzyskam w końcu pamięć, lecz z drugiej strony bałam się co mogę sobie przypomnieć. Nie wiem dlaczego ostatnio jestem tak rozbita psychicznie... To pewnie przez te wszystkie przeżycia, które ostatnio mnie spotkały. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Rafaela.
-No już jesteśmy na miejscu.-powiedział i wskazał na drzwi przede mną. Były zrobione z ciemnego drewna a na ich powierzchni widniały drobne rzeźbienia przypominające cztery runy. Dla mnie były to tylko jakieś zawijasy, lecz przeczucie mówiło mi, że one coś znaczą.
-Co to jest?-zapytałam rodzeństwo, wskazując palcem na obrazki.
-To znaki żywiołów. Każdy draulen ma coś takiego na swoich drzwiach. Fairen kiedyś mi o tym opowiadał, ale to było już dawno temu. Przypomina mi się że mówił coś ochronie. Te znaki w jakiś sposób chronią pomieszczenie jeżeli są na drzwiach wejściowych. To jakieś drauleńskie przesądy.
-Gotowa, Clarie?-zapytała troskliwie Roselie.
-Poczekamy na rodziców?- zapytałam. Z każda chwilą zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
-Nie musicie, już jesteśmy-powiedział nasz ojciec wychodząc zza rogu trzymając mamę pod rękę.
-Wchodzimy? Wszystko w porządku?-zapytała Meriolis widząc moją niepewną minę.
-Chyba tak-powiedziałam i zapukałam w drzwi.
Po kilku chwilach drzwi otworzyły się a w nich stanął Fairen trzymając w ręku jakieś zioła.
-Ach, to wy proszę wejdźcie.-powiedział i otworzył szerzej drzwi. Weszliśmy po kolei do jego pokoju.
-O matko !-powiedziałam widząc środek pomieszczenia. Pokój nie należał do wielkich pomieszczeń, ale można było się w nim swobodnie przemieszczać. Kiedy weszłam dalej zauważyłam, że ma dwa poziomy. Na jednym znajdowała się pracownia a na drugim część mieszkalna. Sufit w obydwu poziomach był wykonany z drewnianych belek a w niektórych miejscach wisiały przyczepione do niego wiązki przeróżnych ziół. Ścian na pierwszym poziomie praktycznie nie było widać,ponieważ zasłaniały je półki pełne różnych eliksirów, ksiąg, specyfików i ziół. Zauważyłam też kilka doniczek z jakimiś dziwnymi roślinami. Pośród eliksirów widniały fiolki z substancjami o których pochodzeniu wolałam nie wiedzieć. Na środku pokoju stał wielki stół na którym stało kilka glinianych garnków z jakimiś miksturami w środku a obok nich leżały zioła, przyprawy i kilka słoików z dziwną zawartością. Chyba jeden z nich był pełen gałek ocznych. Ohyda. Szybko odwróciłam głowę kiedy kilka z nich odwróciło się w moją stronę.
Drugie pomieszczenie było bardziej przytulne. Wchodziło się do niego po sześciu schodkach. Było trochę mniejsze od pierwszego, ale dobrze urządzone. W jednym kącie stało łóżko a w drugim znajdowało się małe ognisko z kociołkiem. Kiedy popatrzyłam do góry zauważyłam otwór w suficie, który pewnie pełnił rolę komina. Na środku stał mały stolik z sześcioma krzesłami z tyłu za nim stała nieduża szafa a obok niej mały kredens. Zobaczyłam też małą półkę na książki nad łóżkiem. Całe mieszkanie było względnie małe, ale Fairen urządził je tak, że miało się wrażenie,że jest całkiem sporę. Za szafą zauważyłam jeszcze małe drzwiczki, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki.
-Proszę, usiądźcie.-powiedział do nas zajmując się mieszaniem w jednym z garnków. My posłusznie usiedliśmy i poczekaliśmy aż skończy.
-Meriolis, powiedziała mi, że chcesz odzyskać pamięć. To prawda ?-zwrócił się do mnie kończąc pracę przy jakiejś miksturze.
-Tak, czy to będzie możliwe?-zapytałam.
-Oczywiście. To dla mnie żaden problem-powiedział uśmiechając się do mnie.
-Dziękuję-powiedziałam odwzajemniając uśmiech. Chyba zaczynałam go lubić nie był już taki straszy a poza tym rodzice mu ufali to dlaczego ja niby nie miałabym mu ufać.
-Zaraz gdzie ja mam ten eliksir?-powiedział i zaczął przetrząsać swoje szafki z miksturami. Patrzyliśmy jak sprawdza jakieś dwadzieścia buteleczek aż w końcu podszedł do mnie trzymając w ręku małą fiolkę z jasno niebieskim płynem w środku.
-To na pewno pomoże mi odzyskać pamięć ?
-Zobaczymy.-powiedział i podał mi eliksir do ręki. Przez chwilę się zawahałam.
-No dobra, raz się żyję-powiedziałam jednocześnie otwierając butelkę i wypijając całą zawartość. Natychmiast się skrzywiłam.
-To smakuję jak zgniła ryba w przepoconych skarpetkach. Fuuj !-powiedziałam wycierając język o rękaw bluzki.
-Proszę przepij powinno pomóc pozbyć Ci się z ust tego smaku.-powiedział Fairen podając mi szklankę wody.
-Dzięki-odpowiedziałam chwytając szklankę i natychmiast wypiłam kilka dużych łyków. No i wtedy zaczęło mi się kręcić w głowię i zachwiałam się prawie upuszczając szklankę.
-Kręci mi się w głowie-powiedziałam stawiając szklankę na stole i nogi się pode mną ugięły. Przed upadkiem uratował mnie Rafael i tata, którzy złapali mnie w ostatniej chwili.
-Clarie? Co jest? Fairen czy tak powinno być?-krzyknęła z przerażeniem moja matka.
-Mniej więcej. Niedługo powinna zemdleć, więc radzę zabrać ją do jej pokoju.
-Ty...-chciałam na niego nawrzeszczeć, ale w moja głowa zaczęła strasznie boleć. Chwyciłam się za nią ręką i jęknęłam.
-Zabierzcie mnie stąd, bo inaczej go zabiję.
-Roselie, otwórz szybko drzwi-powiedział Rafael do siostry.
-Jeszcze się z tobą policzę-powiedziałam do Fairena, kiedy zaczęli mnie ciągnąć w kierunku wyjścia.
-Zadziwiasz mnie. Inni, którzy wzięli ten eliksir padali nieprzytomni zaraz po jego wypiciu a ty dajesz rade jeszcze rozmawiać-powiedział do mnie pielgrzym.
-Na kłótnie mam zawsze siłę.-powiedziałam.
-Nie wątpię. To u was to rodzinne. Mam nadzieję, że przyjdziesz jeszcze do mnie kiedyś na herbatę.-powiedział złośliwie się uśmiechając.
-Jasne, żebyś mnie jeszcze otruł tymi swoimi ziółkami? Nie licz na to.-odpowiedziałam powoli tracąc kontakt ze światem. Przed oczami zaczęły mi latać mroczki. Kontury zaczęły się rozmywać i powoli pochłaniała mnie ciemność.
-Nie mogłem Ci powiedzieć o tym jak działa eliksir, bo byś go nie wzięła.
-Wzięłabym. Przywrócenie pamięci jest warte stracenia przytomności.
-Strata przytomności to dopiero początek. Przyjdę do ciebie jutro rano, aby dać Ci oś na ból głowy.
-Dzięki za twoją troskę,ale nie jest mi potrzebna-powiedziałam i straciłam przytomność.
***
Nagle znalazłam się w sali balowej ubrana w śliczną jasnoniebieską sukienkę. Sięgała prawie do ziemi a przy boku miała dużą białą kokardkę. Jednak coś mi nie pasowało popatrzyłam na swoje stopy i zauważyłam małe pantofelki. Moje stopy były przynajmniej dwa razy mniejsze niż teraz. Suuuper, czyli moje wspomnienia wracają tylko dlaczego ja muszę jej jeszcze raz przeżywać ? To normalnie jak te moje pokręcone sny w których spadam w przepaść głośno wrzeszcząc. No może ten jednak nie będzie taki zły. Na pewno lepszy niż ten ze spadaniem...
Po chwili w wejściu do pokoju w którym się znajdowałam a był to mój stary pokój weszła moja mama. Młodsza o te kilkanaście lat ubrana w piękną błękitną sukienkę. Byłyśmy podobnie ubrane, ale suknia mojej mamy miała bardziej ciemny odcień błękitu. Ja miałam uczesane włosy w mały koczek z białym kwiatem z boku. Natomiast ona miała rozpuszczone włosy lekko kręcone a na środku leżała piękna korona wykonana ze złota i ozdobiona szlachetnymi kamieniami. Zauważyłam tam diamenty, szmaragdy, szafiry i rubiny. W ręku trzymała mały diadem wykładamy malutkimi diamentami.
-Chyba czegoś zapomniałaś, skarbie-powiedziała wkładając mi diadem na czubek głowy.
-Ślicznie wyglądasz mamo-powiedziałam nie panując nad tym co mówię i robię. Byłam jakby duchem we własnym ciele.
-Ty też kochanie. Wszyscy będą mi zazdrościć jaką to mam piękną córcię.-powiedziała i wzięła mnie na ręce.
-Bal się już zaczyna?-zapytałam.
-Tak dokładnie za kilka minut, dlatego tata poprosił abym po ciebie przyszła. Nie może rozpocząć balu bez nas.
-Oczywiście,że nie może-powiedziałam lekko sepleniąc i zabrała mnie gdzieś, ale nie dowiedziałam się gdzie, bo wizja mi się urwała. Pamiętałam rozpoczęcie balu, tańce, pyszne jedzenie i wielu wielu gości. Moi rodzice wydali wtedy bal z okazji moich trzecich urodzin.
Przypomniałam sobie wszystko z tego dnia. No i kilka osób....
***
Nawiedziło mnie następne wspomnienie. Tym razem miałam na sobie białą koronkową sukienkę sięgającą do kolan. Moje włosy powiewały swobodnie na wietrze a ja bawiłam się w berka z kilkoma innymi dziećmi. Rozpoznałam Dante'go, Ellizabeth i Darcy, lecz z nami bawiła się jeszcze jakaś trójka...Jeden chłopiec sprawiał wrażenie, że skądś go znam. No i w tej chwili nastąpiło olśnienie. Rozpoznałam czarne włosy i te niezwykłe błękitne oczy. Miałam przed sobą małego Luke. Popatrzyłam na dwójkę nieznajomych byli to mały szatyn i brunetka. Chłopczyk miał zielone oczy a dziewczynka niebieskie. Przypomniałam sobie ich imiona byli to Leonardo i Rilla. Nagle jakaś kobieta zawołała Luke. Usłyszałam, że mówiła coś o pójściu do domu. Luke zrobił tylko smutną minę podbiegł do mnie i dał buziaka w policzek.
-Do zobaczenia, Clarie !-zawołał i zniknął matką gdzieś za drzwiami. Cała wizja znów się rozmyła, ale wspomnienia wróciły. Było to przyjęcie na cześć narodziny Rafaela. Przypomniałam sobie kim były dzieci z którymi się bawiłam. Byli dla mnie też jak przyjaciele, ale trochę dalsi niż Dante, Darcy i Ellie. Mieszkali w innych królestwach i mieliśmy utrudnione spotykanie się ze sobą, ale podczas wszystkich bali jakie były a przypominam sobie było ich sporo nie koniecznie w naszym zamku, zawsze bawiliśmy się tyle ile czas na to pozwalał.
***
Ach, przerzucało mnie z jednego wspomnienia na drugie. Do mojej pamięci powróciły wszystkie dni spędzone z rodzicami i przyjaciółmi. Przypomniałam sobie całe moje dzieciństwo w jedną noc. To było trochę za dużo dla mojej biednej głowy. Obudziłam się z silnym bólem głowy. Popatrzyłam za okno. Było jeszcze ciemno, ale powoli zaczynało świtać. Podniosłam się na łokciach i przetarłam oczy. Miałam wrażenie jakby ktoś uciął moją głowę porozcinał ją na kawałki, zszył znowu w całość i przyszył mi do karku. Cicho jęknęłam i znów opadłam na poduszki. Nagle otworzyło się okno i do pokoju wleciało zimne powietrze. Chciałam wstać i je zamknąć, ale ktoś niespodziewanie zacisnął mi rękę na gardle.
-Zaczniesz krzyczeć a zabiję Cię od razu.-powiedział.
-K-i-m t-y j-e-s-te-ś?-udało mi się wykrztusić.
-To nie ważne. Przynoszę wiadomość od mojego pana.
-P-a-n-a ?-pisnęłam.
-Nie słyszałaś co powiedziałem ?-krzyknął i mocniej zacisnął mi rękę na szyi.
-K-t-o ?
-Jesteś naprawdę głupia. Jest nim Aneron. Przychodzę z wiadomością od niego.
-J-j-a-k-ą?-zapytałam ostatkiem powietrza.
-Mam od niego list dla ciebie i coś jeszcze.-powiedział i wyjął coś z kieszeni kurtki. Był to mały sztylet z rękojeścią ozdobioną jakimiś wzorami. Skierował go do mojej szyj. Zaczęłam mu się wyrywać, szarpać, kopać ,ale nic nie skutkowało. Ocalił mnie Fairen, który niespodziewanie wszedł do mojego pokoju.
-Clarie !- krzyknął i zaczął biec w moją stronę. Nieznajomy wbił mi sztylet głęboko w ramię pociągnął zostawiając długą szramę i brutalnie wyciągając sztylet po czym uciekł wyskakując przez okno. Wcześniej upuszczając kopertę na ziemię, lecz teraz to mnie nie obchodziło. Poczułam okropny ból w ramieniu w które zostałam zraniona. Z rozcięcia natychmiast zaczęła się sączyć krew a ja poczułam rozchodzący się ból. Po chwili całe ramię bolało nie miłosiernie. W moich oczach pojawiły się łzy.
-Fairen...-wychrypiałam i poczułam gwałtowny ból a z moich oczu poleciały łzy.
-Spokojnie, zaraz się tym zajmę.-powiedział gorączkowo. Podbiegł do jednej z szaf i wyciągnął jakiś materiał. Porwał go na mniejsze i podbiegł na mnie przycisnął szmatki do mojego ramienia próbując zatamować krwawienie. Ból z każdą chwilą stawał się coraz gorszy.
-Ja nie mogę, Fairen. ! Boli... !-krzyczałam jednocześnie płacząc. Nie mogłam ich powstrzymać leciały po moich policzkach strumieniami.
-Clarie, spokojnie.
-To tak boli. Co on mi zrobił?!-krzyknęłam i jęknęłam głośno.
-Sztylet którym Cię zranił musiał być zatruty.
-Ja już nie wytrzymam to tak boli...-powiedziałam a mój wzrok się zamglił.
-Ktoś musi mi pomóc.-powiedział, lecz ja go już nie słuchałam. Pomyślałam o Luke i o tym jak musiał bardzo cierpieć. Nie mogło mnie opuścić poczucie winy. To przeze mnie Luke zginął gdyby mnie nie ratował nadal by żył. To wszystko moja wina. Ból stał się nie do wytrzymania i krzyknęłam rozpaczliwym głosem. Następne co pamiętam to jak przybiegł Rafael i Roselie. Musiał obudzić ich mój krzyk. Później ogarnęła mnie ciemność i straciłam przytomność.
***
Obudził mnie jakiś zimny dotyk na czole. Otworzyła powieki i ból z wczorajszej nocy powrócił. Cicho jęknęłam. Przechyliłam głowę na bok i zobaczyłam Roselie. Robiła mi zimne okłady na czoło. Miała bardzo zatroskaną minę.
-Clarie, w końcu się obudziłaś. Zaczynałam się już martwić -powiedziała.
-Niepotrzebnie. Gdzie jest Fairen?-powiedziałam próbując wstać, ale ból nie pozwolił mi na to. Zacisnęłam mocno zęby aby nie krzyknąć. Teraz bolało mnie wszystko a nie tylko ramię.
-Szuka odtrutki na truciznę.
-Skąd wie czego szukać?-zapytałam.
-Powiedział mi, że to był Sigarel a on należy do Alifanów. Oni zazwyczaj stosują jedną truciznę, ale odtrutka na nią jest trudna do wykonania. Potrzeba wielu składników a niektóre trudno zdobyć.
-Rozumiem-powiedziałam krzywiąc się, ponieważ wstrząsnęła mną kolejna fala bólu.
-Nie martw się Fairen jest najlepszym draulenem a naszym królestwie. Na pewno Ci pomoże.
-Mam nadzieję-powiedziałam i zacisnęłam pięści na pościeli. Ból był nie do zniesienia.
-Musisz wytrzymać, Clarie.-powiedziała zbolałym głosem widząc jak cierpię.
-Nie przejmuj się dam radę-powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Rose wstała i wzięła coś z szafki stojącej niedaleko.
-Fairen prosił abym Ci to dała-podała mi kremowo białą kopertę z moim imieniem. Clariesten. Chwyciłam kopertę i przełamałam pieczęć, która ją zamykała. Wyciągnęłam ze środka list od Anerona, który brzmiał :
Droga Clariesten !
Wczorajszego wieczoru dowiedziałem się o twoim powrocie
do Estralionu. Moja służka Cassandris powiedziała mi co
stało się z moim synem. Opowiedziała,że umarł ratując ciebie
podczas pożaru, który wywołała.
Zawaliła się na niego jedna ze ścian budynku...
Za jego śmierć odpowiadasz jedynie ty. Znowu przez ciebie straciłem ważną dla mnie osobę. To twoja wina, że mój
syn zginął. Moja zemsta niedługo nastąpi. Zabiłbym Cię za to
gdybyś nie była mi potrzebna. Na razie dostarczę Ci trochę
cierpień które musiał przechodzić przez ciebie Lukestian.

Aneron Edwardin Davidan Uncounthfire



Na liście widniała jeszcze pieczęć królewska. Okrąg w którym znajdował się ogień i skrzydła.
On nie musiał mi tego pisać. Przecież to wiem śmierć Luke'a jest tylko i wyłącznie moją winą. Gdyby nie ja nadal by żył. Jęknęłam głośno przez ból który się nasilił . Z każdą chwilą robiło się jeszcze gorzej. Nie mogę tak dłużej.
-Rose, zawołaj Fairena niech chociaż mnie uśpi nie wytrzymam dłużej a ból z każdą chwilą jest coraz większy. Kiedy śpię przynajmniej go nie czuję.-powiedziałam słabym i błagalnym głosem.
-Dobrze już po niego idę.-powiedziała i wyszła. Za kilka minut wróciła razem z nim.
-Fairen, proszę zrób coś. Ja już nie mogę.-powiedziałam łkając. Teraz lepiłam się cała od potu a ból rósł jeszcze bardziej.
-Mam tutaj eliksir dzięki któremu uśniesz.
-Na pewno ? Możesz mi powiedzieć jakie to ma jeszcze strony uboczne?
-Ten akurat nie ma. Zaśniesz po nim ja małe dziecko.
-Dobra. Daj mi go -powiedziałam wyciągając drżącą rękę.
-Roselie, może lepiej ty jej to podaj. Ja muszę wracać do szukania składników. Na pewni gdzieś mam liferię tylko gdzie ja ją ostatnio kładłem-powiedział wychodząc. Roselie otworzyła powoli butelkę i wlała mi jej zawartość do ust. Skrzywiłam się bo znów poczułam ten okropny smak. Tym razem jeszcze gorszy od sfermentowanych skarpet.
-Czy wszystkie eliksiry Fairen 'a muszą tak paskudnie smakować?-zapytałam.
-Najważniejsze żeby działy cała reszta jest nie ważna-powiedziała znów robiąc mi okłady na czole. Po chwili zaczęła mnie ogarniać duża senność.
-Dobranoc-zdążyłam powiedzieć a moje powieki opadły i usnęłam. 



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko ^^
No i oto nowy rozdział ! 
Ze względu na pewną osobą, która była bardzo ciekawa co dalej !!!
Proszę już więcej na mnie nie warczeć !!! :D 
Ale wracając do tematu...
Jestem bardzo ciekawa jak wam się spodobało ! Przepraszam za błędy, ale rozdział poprawiany na szybko... Nawet sama nie wiedziałam, że go dziś dodam jakoś tak mnie samo naszło....O.o
No, więc co sądzicie ? Mam nadzieję na duuużo komentarzy ! :D
Pozdrawiam
Wasza kochano-mudżyńsko-elfia-kochana Asikeo^^
 

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział XIV



Ten rozdział dedykuję:

-Wiktorii (Pielgrzymkowi <3) MEIPF FOREVER <3 !

-Karolajnie (Białemu Murzynowi) Nie powinnam za te wszystkie dźgnięcia, ale cóż...

-Blood Mary i Sylfii <3 !






 Muzyka
Patrzyłam na swoją rodzinę szeroko otwartymi oczami. Nie widziałam w tym wszystkim sensu. Znowu wszystko się porąbało. Co Luke robił na ziemi skoro był synem mojego wroga? No i jakim cudem dowiedział się, że tam jestem ?! Musze się wszystkiego dowiedzieć i to teraz ! Dlaczego wszystko musi się tak komplikować?! Moje życie to jedna wielka plątanina, której nie da się rozwiązać...
-Opowiedzcie mi wszystko o tym świecie. Chcę chociaż trochę zrozumieć-powiedziałam skulona z rękami przyciśniętymi do twarzy. Kiedy dowiedziałam się o Luke'u władzę nad moim ciałem przejął szok. Nie mogłam się ruszyć.
To była ostatnia rzecz, którą chciałam usłyszeć. Zakochałam się w osobie, której nie miałam prawa kochać. Chociaż nie powinnam się już tym martwić, bo on umarł... A przynajmniej wszyscy tak sądzą. Jednak gdyby okazało się, że on żyję... Nadal mam przed oczami scenę z walącą się na niego ścianą. Widziałam jakiś błysk. Na pewno. Może udało mu się jakoś uciec... A może to były halucynację przez brak tlenu? Łzy znowu napłynęły mi do oczu. Każde wspomnienie o nim strasznie bolało. Znałam go tak krótko a pokochałam całym sercem. Teraz już go nie ma i nie będzie. A to wszystko przez ten głupi pożar !
-Od czego zacząć ?-zapytał mój tata z niepewną miną.
-Najlepiej od początku-powiedziałam lekko się uśmiechając. Było mi ciężko, ale chciałam dodać mu trochę otuchy.
-Dobrze. Nasz świat zwie się Estralion. Jest to piękna kraina podzielona na cztery królestwa: Liverseen, Rivenie, Handercross i Farensend. Każdy z nich ma władcę. Jak już wiesz nasza rodzina rządzi Liverseen. Aneron jest królem Rivenii. Natomiast pozostali dwaj władcy to Recalion, który włada Farensend a Handercross ma za króla Gliserona. Każdemu królestwu przypada jeden z żywiołów. Zależy to od ukształtowania terenu naszego świata. Żywioł powietrza należy do Liverseen. Ogień jest żywiołem Anerona . Woda należy do Recaliona. Ziemia to żywioł Gliserona. Władza w naszym świecie jest dziedziczona z ojca na pierworodne dziecko.
-To znaczy, że ....-przerwałam patrząc się w niego w osłupieniu.
-Jesteś dziedziczką tronu Clarie.-powiedział uśmiechając się do niej.
-Ale ja nie mogę być następczynią tronu ! Nawet nie pamiętam tego świata i nic o nim nie wiem. Nie mogę rządzić Liverseen !-krzyknęłam. Byłam przerażona ta myślą. Ja królową ? O nie, na pewno nie!
-Clarie, spokojnie. Przecież twoja koronacja odbędzie dopiero, kiedy ja nie będę mógł już rządzić. A nie jest jeszcze ze mną tak źle. Masz mnóstwo czasu aby poznać nasz świat. Będzie ci łatwiej kiedy odzyskasz pamięć.
-Boże, to takie skomplikowane.-powiedziałam załamana. Jednego dnia jestem zwykłą dziewczyną z kochającą rodziną a następnego dowiaduję się, że jestem adoptowana i, że kiedyś mam rządzić jakimś królestwem. No i żeby było ciekawiej to wszystko dzieję się w jakimś innym wymiarze. Gdybym powiedziała o tym komuś z Ziemi na pewno wysłali by mnie w jedną stronę do zakładu psychiatrycznego i zawinęli w kaftan bezpieczeństwa.
-Mam mówić dalej ?-zapytał. Kiwnęłam głową na znak zgody i zaczął kontynuować.
-Nasz świat jest niezwykły Clarie. Każdy mieszkaniec Estralionu ma moc panowania nad żywiołem. Jednak rodzina królewska dostaję w darze władzę nad kilkoma żywiołami. Ja panuję nad trzema: powietrzem, ogniem i ziemią. Twoja matka włada wodą i ziemią. Rafael panuję nad ogniem i ziemią a Roselie nad ogniem i wodą. No i zapomniałem dodać, że posiadamy...skrzydła. Ich barwa zależy od żywiołu nad którym się panuję.
- Zaraz. Że co ?! Chyba sobie ze mnie żartujecie?!-krzyknęłam zszokowana. Panowanie nad żywiołami ?! Skrzydła ?! No chyba nie! Moment. Skrzydła... tak jak w moim śnie...?
-Nie, dlaczego mielibyśmy to robić ?-spytał zdziwiony.
-Ale to nie możliwe. Niby jak? Mówisz, że macie skrzydła, ale jakoś ich u was nie widzę. A panowanie nad żywiołami to już w ogóle jakieś bzdury.
- To jest szczera prawda. Wszyscy w naszym świecie mają taką moc. A jeśli chodzi o skrzydła, kiedy je złożymy są niewidoczne.-powiedziała moja matka.
-Nie wierzę.-powiedziałam nadal przystając przy swoim.
-Chcesz zobaczyć ?-zapytał Rafael.
-Chętnie Ci je pokażemy, już dawno ich nie rozprostowywaliśmy.-powiedziała Roselie rozciągając się.
-Wy tak na serio ?-zapytałam lekko oszołomiona.
-Chcesz się przekonać? Tylko musimy wyjść na dwór bo tutaj jest za mało miejsca.-powiedział Rafael.
-Chcę to zobaczyć na własne oczy.-powiedziałam hardo.
-Mamo, wyjdziemy na dwór ?-zapytał Rafael.
-Dobrze. Resztę możemy wyjaśnić Ci na zewnątrz.-powiedziała i ruszyliśmy. Przeszliśmy przez kilka korytarzy, zeszliśmy po wysokich schodach i byliśmy na zewnątrz. Kiedy szliśmy ja patrzyłam na wszystko szeroko otwartymi oczami. Wszędzie wisiały piękne gobeliny i wspaniałe obrazy. W niektórych miejscach stały rzeźby. Zazwyczaj przedstawiały skrzydła lub jakąś skrzydlatą postać. Z każdą chwilą zaczynałam wierzyć, że oni naprawdę mają skrzydła. Ale to całe władanie nad żywiołami... Cóż nadal w to nie wierzyłam. Na drodze do wyjścia stanęły mi kolejne piękne drzwi, ale te były dwa razy większe i wykonane z metalu. Znajdowały się na nich podobne wzory, zdobienia i identyczne skrzydła jak te na drzwiach salonu. Kiedy na murach zauważono moich rodziców zmierzających do drzwi natychmiast je otwarto a moim oczom ukazał się ogród z mojego snu. Wszystkie drzewa i kwiaty były na swoim miejscu zobaczyłam nawet wzgórze o którym śniłam. Coś mi nie pasowało moi rodzice mówili, że trwa wojna, lecz wygląd ogrodu nie wskazywał na to.
-Myślałam, że trwa wojna. W moim śnie cały ten ogród był jednym wielkim pobojowiskiem. Walczyli tu ludzie drzewa, kwiaty wszystko było zniszczone.
-Widziałaś wtedy atak Anerona na nasz zamek. Prawie udało mu się do nas dostać, lecz stał się cud i wygraliśmy. Nasi rycerze resztką sił pokonali wojska Anerona, zmuszając ich do odwrotu.
-Dlaczego on zaatakował nasz zamek?-zapytałam mamy.
-Z twojego powodu-powiedziała po chwili ciszy.
-Mojego ? Nie rozumiem.-zapytałam zakłopotana. Przeze mnie zginęli niewinni ludzie? Dlaczego ?
-Clarie, posiadasz bardzo rzadką moc. Władasz wszystkimi czterema żywiołami. W historii naszego kraju to się jeszcze nigdy nie zdarzyło.
-Ale jak ?-popatrzyłam na swoją matkę zszokowana.
-Tego nikt nie wie, kochanie. Każdy z nas dostaję jakąś moc. Inni władcy też mają dużą moc, lecz nikt dotychczas nie panował nad czterema żywiołami.
-Co moja moc ma wspólnego z Aneronem?-zapytałam nadal wstrząśnięta.
-Praktycznie rzecz biorąc nic. Ale ma wiele wspólnego z jego żoną Annabelią.-powiedziała schylając głowę.
-Luke mówił mi coś o niej. Ona jest w jakiejś śpiączce, prawda?
-Tak. Już od wielu lat.-mówiła zbolałym głosem.
-Jednak nadal nie rozumiem co to ma wspólnego ze mną.
-Jesteś jedynym lekarstwem na jej chorobę.
-Ja? Mamo, nie rozumiem.-powiedziałam. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej skołowana. To, że jestem adoptowana jeszcze przeżyję, ale takie coś ? Nie, nie, nie !
-Annabellia jej we władaniu klątwy i tylko twoja moc może ją zdjąć. Tak przynajmniej głosi legenda.-powiedziała moja rodzicielka zbolałym głosem. Zaczęłam podejrzewać, że coś musiało ją łączyć z matką Luke'a. Każde słowo o niej sprawiało jej ból. Widziałam to po wyrazie jej twarzy.
-Zaraz. Na mamę Luke ktoś rzucił jakąś klątwę i niby tylko ja mogę ją zdjąć?
-Tak, jesteś jej jedyną nadzieją, dlatego Aneron chciał Cię porwać. Nie mogliśmy mu na to pozwolić. Najpierw był w rozpaczy i prosił nas o pomoc. Jednak my baliśmy się, że coś może Ci się stać i mu odmówiliśmy. To bardzo potężne i niebezpieczne zaklęcie a byłaś wtedy jeszcze małym dzieckiem. Z wielkim talentem, ale jednak dzieckiem. Wtedy rozpoczął wojnę, bardzo kochał Annabellie i nie mógł pogodzić się z jej losem. W naszą wojnę wplątały się także inne królestwa. Zawarliśmy sojusz z Recalionem a Aneron z Griselonem. Bitwa, którą widziałaś była na samym początku. Kiedy Aneron ogłosił wojnę z nami wiedzieliśmy co musimy zrobić. Poprosiliśmy Fairena aby wysłał Cię na Ziemię gdzie mieszkał jego przyjaciel i prowadził dom dziecka. Dzięki jego pomocy znalazłaś się w rodzinie Davies'ów.
Po twoim zniknięciu został zawarty pokój. Aneron ochłonął wtedy i zobaczył, że ta wojna jest bezsensowna. Jednak nadal ciebie szukał. Kiedy dowiedzieliśmy się, że odkrył miejsce gdzie Cię wysłaliśmy zebraliśmy grupę,która miała udać sie aby Cię chronić lub w razie czego sprowadzić tutaj. Wybraliśmy Dantego, Darcy i Ellizabeth ze względu na waszą przyjaźń, ale też umiejętności. Znaliście się od początku waszego życia. Byli załamani kiedy wysłaliśmy Cię na Ziemię, bo byliście najlepszymi przyjaciółmi.
-W jednym z moich snów widziałam siebie i ich jako dzieci. Myślałam, że to tylko jakiś głupi sen a to moje wspomnienie z dzieciństwa.
-Byliście bardzo zżyci. Widywaliście się praktycznie od kiedy mogliście już chodzić. Ich rodzice są bardzo szanowanymi szlachcicami w naszym królestwie oraz naszymi wiernymi przyjaciółmi.
-Wy naprawdę macie skrzydła ?-zapytałam nie wiedząc już w co wierzyć. Skoro moje sny okazały się prawdą nic mnie już nie zaskoczy.
-Oczywiście. Ty też je masz.-powiedziała Roselie.
-Ja?! Naprawdę? Jak się je rozkłada?-powiedziałam patrząc na moje plecy.
-Kiedy Fairen przywróci Ci pamięć będziesz wiedziała jak to zrobić.-powiedziała moja matka uśmiechając się lekko. Stała w objęciach mojego ojca od chwili gdy zaczęła mówić o Annabelii. Mój tata musiał wiedzieć, że to dla niej ciężki temat do rozmowy, więc starał się ją wspierać.
-Gotowa, Clarie ?-zapytał Rafael a ja kiwnęłam głową. Razem z Roselie stanęli obok siebie i zamknęli oczy. Za chwilę z ich pleców wystawały piękne jak u ptaka skrzydła. Różniły się tylko kolorem i wielkością. Skrzydła Rafaela były trochę większe i mieniły się ognistą czerwienią i lśniącym brązem. Natomiast skrzydła Rose miały błękitny i czerwony kolor.
Obydwie pary były wspaniałe. Wyglądem przypominały mi skrzydła ptaków, ale pióra były bardziej lśniące i miękkie.
-Mogę dotknąć ?-zapytałam.
-Jasne-odpowiedzieli razem.
Powoli i delikatnie pogłaskałam jedno ze skrzydeł Rafaela a potem Roselie, która zaczęła się śmiać i krzyczeć .
-To łaskoczę, przestań, proszę.-prosiła, lecz ja nie przestawałam jej głaskać.
-Ktoś tu ma łaskotki?-powiedziałam śmiejąc się.
-Clarie,błagam-krzyczała płacząc ze śmiechu.
-Rafael, chodź pomóż mi.-zawołałam do brata.
-Chętnie.-powiedział i do mnie dołączył.
-Ej,to nie sprawiedliwe-powiedziała śmiejąc się. Nagle wzbiła się w powietrze tak abyśmy nie mogli jej dosięgnąć.
-Nie myśl sobie, że mi uciekniesz-krzyknął ze śmiechem Rafael i poleciał do góry.
-Nie mogę uwierzyć-powiedziałam podchodząc do rodziców, jednocześnie patrząc na ścigające się w powietrzu rodzeństwo.
-Niedługo będziesz latała z nimi. Ciesze się, że udało wam się dogadać.
-Ja też. Na ziemi miałam przyrodniego brata, więc wiem jak to jest, ale siostry jeszcze nie miałam. To dla mnie nowość.
-Nie martw się. Z czasem się przyzwyczaisz.-powiedziała kładąc mi rękę na ramieniu.
-Mam nadzieję.
-Co chcesz jeszcze wiedzieć?
-Na razie chyba mi starczy.
-Poproszę Fairena aby pomógł Ci jakoś odzyskać pamięć.
-Czy, jemu można ufać? -popatrzyłam uważnie na swoich rodziców. Nie ufałam mu po tym co mi zrobił.
-Kochanie, Fairen jest jednym z naszych najbardziej zaufanych medyków i zarazem jednym z najlepszych przyjaciół.
-Kim on w ogóle jest? Wyleczył mi rękę, ale ja nie wiem w jaki sposób to zrobił.-spytałam ciekawa. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Na Ziemi istniało coś takiego jak magia, ale tak naprawdę były to zwykłe sztuczki. A to co zrobił Fairen nie dało się wyjaśnić w logiczny sposób. Tak jak wyciągnięcie królika z kapelusza.
-Fairen panuję nad ziemią. Swoją moc wykorzystuję do leczenia ran i uzdrawiania. Zajmuję się także alchemią i magią. W naszym świecie takie osoby nazywamy draulenami. Nie musisz się go obawiać.
-Dobrze.-powiedziałam tylko. Skoro rodzice mu ufają to dlaczego ja mam nie ufać ?
-Peri, zostaniesz z dziećmi? Pójdę poszukać Fairena.-zapytała Meriolis.
-Oczywiście, kochanie-powiedział i pocałował żonę w czoło.
-Chciałabym już sobie Was przypomnieć.
-Już niedługo to nastąpi. Nie martw się.-powiedział i mnie przytulił.
-Ostatnio całe moje życie odwróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni.-powiedziałam.
-Wiem, nie chcieliśmy tego robić, ale to było jedyne wyjście. Baliśmy się,że Aneron może Cię skrzywdzić. Byłaś wtedy jeszcze małym dzieckiem.
-Powiesz mi jaka byłam w dzieciństwie?-zapytałam a on kiwnął głową i się uśmiechnął.
-Byłaś bardzo ruchliwym dzieckiem. Nie można Cię było zostawić ani na chwilę samej. Bardzo lubiłaś się bawić ze swoimi przyjaciółmi. Spędzaliście ze sobą całe dnie ma zabawie a kiedy musieliście wracać do domów byliście bardzo nieszczęśliwi. Gdybyśmy wam pozwolili bawilibyście się razem nawet przez całą noc. Miałaś wtedy bardzo jasne włosy aż prawię białe. Oczy tak samo jak my brązowe, ale trochę jaśniejsze. Eliksir, który Fairen podał Ci na wymazanie pamięci sprawił,że twoje włosy i oczy pociemniały. To miało pomóc w ukryciu cię-mówił patrząc mi prosto w oczy.
-Chciałabym sobie to przypomnieć.
-Tak samo jak my. Chcemy być znowu normalną rodziną.-powiedział ściskając mnie jeszcze mocnej.
-Ufff, dobra koniec nie mam już siły-powiedziała Roselie lądując przy nas.
-Wygrałem !-krzyknął Rafael robiąc w powietrzu koło.
-Wcale nie ,po prostu dokończymy to kiedy indziej.
-Jasne.-powiedział chłopak z sarkazmem.
-Ty...-zaczęła Rose, ale jej przerwałam.
-Dobra koniec, bo zaraz rzucicie się sobie do gardeł.-powiedziałam kończąc sprzeczkę.
-Wracamy do środka?-zapytała Roselie groźnie patrząc na brata.
-Jeśli chcecie.-powiedział tata.
-Musze się czegoś napić-powiedzieli jednocześnie Rose i Rafael.
-Ej, nie przedrzeźniaj mnie-krzyknęli znów razem.
-Przestań-krzyknęli równocześnie. A ja i tata patrzyliśmy na nich śmiejąc się w niebo głosy.
-Idziecie?-zapytałam kierując się do drzwi.
-Tak-powiedzieli jednocześnie a ja zaczęłam się jeszcze głośniej śmiać.
-Co powiecie na rozejm?-zapytałam.
-Dobra-powiedzieli mierząc siebie groźnymi spojrzeniami.
-Jak wy to robicie?
-Chyba spędzam z nim za dużo czasu i zaczynam już gadać jak on. Zaczynam się zachowywać tak samo głupio jak on-powiedziała Roselie zatykając Rafaelowi usta a by nie mógł zaprzeczyć.
-R-o-ae-lie- krzyknął Raf cały czerwony przez zamknięte usta a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Bardzo śmieszne-powiedział, kiedy moja siostra zabrała rękę i cały się najeżył.
-Oj nie fochaj się już. Oprowadzisz mnie po zamku?-zapytałam chwytając go pod rękę.
-Jasne-powiedział lekko się uśmiechając.
-To od czego zaczynamy ?
-Może od głównego holu?-zaproponowała Rose.
-Mi pasuję, prowadź Raf.
Moje rodzeństwo oprowadziło mnie po całym zamku jednocześnie opowiadając mi dokładnie o każdym pomieszczeniu. Najbardziej spodobała mi się sala balowa i królewska biblioteka. Rafael i Roselie świetnie nadawali by się na przewodników po muzeum. Wiedzieli kto namalował dany obraz lub wykonał rzeźbę. Zaskoczyli mnie wiedzą o najdrobniejszych rzeczach. Takich jak świeczniki lub lustra w sali balowej. Jednak jeden pokój mnie zintrygował. Kiedy weszliśmy do dużego pokoju z niebieskimi ścianami i niebem namalowanym na suficie, lekko się zachwiałam.
-Clarie w porządku ?-zapytał zaniepokojony Rafael.
-To jest mój pokój, prawda?-zapytałam cicho.
-Tak. Rodzice nie pozwolili nam tu wchodzić przez te wszystkie lata. Właśnie to miejsce przypominało im o tobie. Często tu przychodzili. Mama wtedy płakała a tata ją pocieszał, bardzo za tobą tęsknili. My nie zdążyliśmy się poznać na tyle, żeby Cię pamiętać.
-Wszystko jest tak jak w moim śnie. Te łapacze snów, sufit, te zabawki....
-Nikt niczego nie ruszał aż od twojej podróży na ziemię-powiedziała mama, która pojawiła się znikąd. Stała oparta o framugę drzwi i na nas patrzyła.
-Ale dlaczego?
-To miejsce nie pozwoliło nam o tobie zapomnieć. Tylko ono nam po tobie pozostało.
-Teraz nie będziecie go potrzebować. Jestem tu z Wami.-powiedziałam podchodząc do mamy i ją przytulając.
-Clarie, nawet nie wiesz jak się Ciesze,że wróciłaś-powiedziała i mnie przytuliła. W jej oczach widziałam łzy wzruszenia.
-Ja też się cieszę, że wróciłam.-stałyśmy tak jeszcze przez chwilę.
-Fairen powiedział abyś do niego poszła a poda ci eliksir na przywrócenie pamięci.
-Zaraz do niego pójdę. Idziecie ze mną ?-zwróciłam się do rodzeństwa i mamy.
-Dobra.-odpowiedzieli Raf i Rose. Uśmiechnęłam się widząc ich złowrogie miny.
-Oczywiście, jeśli chcesz-powiedziała moja matka.
-Jasne, że chcę.-powiedziałam.
-Pójdę po Peri'ego. Zaprowadźcie Clariesten do komnaty Fairen'a.
-Okey.-odpowiedzieli równocześnie.
-Ufff, no to idziemy. Wzięłam ich pod rękę i ruszyłam w nową przyszłość, która była trochę inna niż ją sobie wyobrażałam. 



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam !
Dzisiaj tak na szybko nowy rozdział !
Liczę na waszą opinię ! Co sądzicie o rodzinie Clarie?
Coś was zszokowało? Coś się spodobało? A może to był tak straszny rozdział, że się go czytać nie dało ? 
Proszę o wszystkie  opinię w komentarzach !
Osobiście sądzę, że rozdział jest straszny...
No, ale wam zostawiam dalszą krytykę
Pozdrawiam, Asikeo^^
 

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział XIII


 







Ten rozdział dedykuję:

-Staniowi ! Karolajnie! Białemu murzynowi ! Everybody Stańczyk ! Kocham !!!<3 (Nie zabijaj jutro :*)

-Wiktorii ! Pielgrzymowi, który nosi sandały na rzepy ! MEIPF ! <3  Wiesz, że cię kocham ! ( Ale i tak zabiję za próbę rozbicia Aidabell !)

-J.K i S.M <3 Które chyba czytają tego bloga ! :*

 

Muzyka 



Ciemność. Znowu znajduję się w tej samej próżni co ostatnio. Wszędzie dookoła mnie widzę czerń. Mam wrażenie jakbym znajdowała się w czarnej dziurze. Potrząsam głową i próbuję iść dalej, ale nagle uzmysławiam sobie, że unoszę się w powietrzu. Patrzę za siebie i widzę piękne skrzydła mieniące się kolorami. Zaraz. One wyrastają z moich pleców. Przez chwilę nie wiem co mam myśleć. Ja mam skrzydła... ?! Nie wierzę. Zaczynam nimi machać i lecę przed siebie. Do moich uszu dochodzą jakieś szepty które z każdą chwilą przybierają na sile. Po minucie są tak głośne, że muszę zakryć uszy. Próbuję odlecieć, uciec, znaleźć jakieś wyjście. Niestety nie mogę. Macki ciemności powracają i zaczynają ciągnąć mnie w tył. Szepty przekształcają się w przeraźliwy krzyk, który jest nie do zniesienia. Moja głowa zaraz pęknie od tego hałasu. Szarpię z całych sił, ale moje wysiłki idą na marne. Nagle widzę światło, które kieruję się w moją stronę. Chwilę potem jestem pomiędzy mrokiem a ciemnością. Stoję na samej krawędzi pomiędzy tymi dwoma siłami.
No i właśnie w tym momencie zaczyna mi wracać świadomość. Musiałam zemdleć-pomyślałam. Boże, co za przedziwny sen. Mam już dość mroku. Zaraz gdzie ja jestem? Ostatnie co pamiętam to jakieś zielone przejście w które wniósł mnie Dante. Czuję dotyk na moim czole i krzywię się, lecz ból za chwilę mija. Otwieram powoli oczy kiedy ktoś kończy wycierać moje czoło mokrą szmatką. Rozglądam się dookoła i dostrzegam trzy osoby siedzące z tyłu i jakiegoś mężczyznę stojącego nade mną. Przyglądam mu się dokładniej. Ma na sobie długą ciemno-brązową szatę z kapturem, który zakrywał mu prawie cała twarz. Jednak udaje mi się zauważyć jego brązowe oczy i kilka kosmyków blond włosów pokrytych w większości siwizną. On mi kogoś przypomina... Nagle otwieram szeroko oczy z przerażenia. Przecież ja go znam !!! To jest ten mnich z mojego snu. Boże, to jest niemożliwe. Próbuję odsunąć się od niego jak najdalej, ale powstrzymuje mnie straszny ból głowy. Czołgam się do tyłu. O boże a jeśli on znowu chcę coś zrobić z moją pamięcią? Musze stąd uciekać i to już. Auć ! Moja głowa, ale boli !
-Chyba się już obudziła-powiedział ochrypniętym głosem starzec.
-Nie to nie możliwe. Odejdź ode mnie !-krzyknęłam przerażona. On jest nieobliczalny. Może mi coś zrobić ! Nie chcę tracić mojej pamięci !
-Spokojnie-próbował mnie uspokoić. Zrobił kilka kroków w moją stronę a ja jeszcze bardziej cofnęłam się. Zaraz spadnę z tego łóżka. Zaraz. Skąd ja się tu wzięłam?!
-To nie może być prawda. Widziałam Cię w moim śnie. Czy ja śnię? Moment ja żyję? -powiedziałam zdezorientowana. Nie wiedziałam co dzieję się dookoła mnie. Jakim cudem ja żyję? Powinnam być martwa. Przecież szkoła się paliła a ja nie mogłam się wydostać... Co tu się do jasnej cholery dzieję ?!
-Widziałaś mnie? Ach, moja mikstura musiała przestać działać-powiedział mędrzec. A ja popatrzyłam na niego jak na jakiegoś obłąkańca. Co on do mnie mówi? Jaka mikstura?
-Gdzie jestem ? Jak ja się tu znalazłam?-powiedziałam i chwyciłam się za głowę. Odwracając się do mężczyzny. Dlaczego moje życie stało się takie popaprane? Wszystko mi się pomieszało. To sen czy jawa? Boże, co się ze mną dzieję ? Chwilę potem siedziałam w objęciach Dante'go, który próbował mnie jakoś pocieszyć.
-Clarie, uspokój się. Kiedy Fairen Cię uleczy wszystko Ci wyjaśnimy.
-Dante, gdzie ja jestem?-spytałam i popatrzyłam na niego zagubionym wzrokiem. Nie wiedziałam dosłownie nic.
-W domu.-powiedział lekko się uśmiechając.
-Co? To nie wygląda jak mój dom.-powiedziałam patrząc na pomieszczenie w którym się znajdowałam. Ściany pokoju były pokryte szkarłatną tapetą w geometryczne wzory. Wyglądało to naprawdę ślicznie w połączeniu z meblami z ciemnego drewna. Ja siedziałam na wspaniałym łożu pośrodku komnaty a nade mną znajdowały się belki podtrzymujące sufit.
-Clarie, zaraz wszystko Ci wyjaśnimy. Pozwól aby Fairen Cię uleczył.-namawiał mnie Dante.
Popatrzyłam głęboko w oczy Dante'mu bojąc się ,że ten mnich znowu wykasuję mi pamięć.
-Wyleczysz mi tylko rękę,tak ? Żadnego kasowania pamięci?-zapytałam Fairena.
-Obiecuję.-odpowiedział lekko się kłaniając i przyłożył rękę do piersi.
-Dobra.-wyjęłam chorą rękę spod kołdry i zdjęłam z niej temblak. Podałam mu ją a on bardzo dziwnie ją chwycił. Kciukiem i małym palcem dotknął dołu mojego nadgarstka a środkowym góry i zaczął coś mamrotać. Momentalnie ból ustąpił a w mojej głowie usłyszałam cichy śpiew. Był to głos Fairena teraz nic nie mamrotał tylko śpiewał po cichu jakąś pieśń, której nie rozpoznawałam. Wszystkie słowa brzmiały bardzo dziwnie. Nie mogłam nic z tego zrozumieć. Kiedy skończył mogłam już swobodnie poruszać nadgarstkiem.
-Jak to zrobiłeś ?-zapytałam zaskoczona.
-Za pomocą mojej mocy.
-Kim ty jesteś? A raczej czym ?-spytałam spanikowana.
-Clarie, zaraz Ci wszystko wytłumaczymy. Dasz radę wstać ?-powiedziała Darcy. Pokiwałam głową i powoli wstałam z łóżka. Świat przede mną przez chwilę wirował, ale po chwili wszystko było już w porządku. Ellie wzięła mnie pod rękę i ruszyliśmy. Trochę szumiało mi jeszcze w głowie i czułam lekkie kłucie w skroniach, ale mogłam to wytrzymać.
-Dokąd idziemy ?-zapytałam zdezorientowana.
-Do salonu.
-Elizabeth, co to za miejsce? Ja....ja je pamiętam. Śniłam o nim. Jesteśmy w jakimś zamku prawda ?
-Tak. Zaraz dowiesz się wszystkiego.-powiedziała dziewczyna. Widziałam, że była trochę zdenerwowana. Lekko marszczyła brwi co znaczyło, że nad czymś się zastanawiała.
-Dobrze.-odpowiedziałam i dałam się dalej prowadzić. Szliśmy korytarzem z mojego snu. Popatrzyłam na ściany. Teraz nie wisiały na nich podarte gobeliny, ale całkiem nowe. Były prześliczne. Na niektórych widniały skrzydła i kwiaty a na innych zamek z mojego snu. Ten kto je robił ma ogromny talent.-pomyślałam. Przeszliśmy jeszcze kilka korytarzy i doszliśmy do wielkich drewnianych drzwi. Miały liczne zdobienia, ale moją uwagę przykuła para skrzydeł na samym środku. Wyglądały jak prawdziwe. Kiedy je otwarto skrzydła rozdzieliły się.
Weszliśmy do pokoju w którym siedziała jakaś czwórka. Dwoje dorosłych i dzieci. Ściany pokoju były pomalowane na szary kolor. Wszystkie meble zostały wykonane z jasnego drewna. Całość dopełniał kryształowy żyrandol, który pasował do mebli jak ulał. Na środku stała mała kanapa a przy niej kilka foteli. Pośrodku znajdował się nieduży stolik zrobiony ze szkła. Stanęłam jak wryta i zachwiałam się kiedy zobaczyłam kto jest w tym pomieszczeniu. Na kanapie siedziała para z mojego snu. Teraz byli kilkanaście lat starsi, ale to nadal byli oni. Natychmiast wstali i zaczęli iść w moim kierunku. Ja gwałtownie zaczęłam się cofać. Boże, ja śnię ! To nie może być prawdziwe !
-Nie, to niemożliwe, niemożliwe...-mówiłam i nadal się cofałam.
-Clariesten -powiedziała łagodnie kobieta. W jej oczach widziałam łzy wzruszenia.
-To nie prawda, wy nie jesteście prawdziwi. To kolejny mój pokręcony sen. Zaraz się obudzę-powiedziałam i zaczęłam się szczypać w rękę, lecz to nic nie dawało. Zaczęły mi się trząść kolana. To wszystko nie jest realne.
-Kochanie, to nie jest sen.-powiedział mężczyzna z mojego snu.
-Dante, Darcy, Ellie kim oni są? Wytłumaczcie mi wszystko. Ja nic nie rozumiem-powiedziałam i pobiegłam w kierunku przyjaciół. Ellie przytuliła mnie dzięki czemu nie upadłam słysząc słowa nieznajomych.
-Clariesten, jesteśmy twoimi biologicznymi rodzicami.-powiedziała kobieta. A pode mną nogi się ugięły. Nie runęłam na ziemię tylko dzięki Elizabeth. Ona przytrzymała mnie przy pomocy Dante'go i zaprowadzili mnie do jednego z foteli i pomogli usiąść. Szok ! Jedyne co czuję w tym momencie to szok ! Nie mogę nic powiedzieć.
-Ale....Ja już nic nie rozumiem-powiedziałam kiedy już się otrząsnęłam. Ręce zaczęły mi drżeć, więc przycisnęłam je do twarzy. Nie wytrzymywałam już psychicznie. Zaledwie wczoraj dowiedziałam się, że jestem adoptowana a dziś poznaję swoich biologicznych rodziców. Moi przyjaciele podeszli do mnie i zaczęli uspokajać. Darcy przytuliła mnie i otarła łzy.
-Clarie, uspokój się. Zaraz wszystko zrozumiesz.
-Jak mam się uspokoić ?! Zaledwie przedwczoraj dowiedziałam się, że jestem adoptowana a dziś poznaję swoich prawdziwych rodziców ! Jak mam być spokojna !-wrzasnęłam i zakryłam dłońmi twarz.
-Clarie...
-G-gdzie ja jestem ? Co to za miejsce? Śniłam o nim. Nawet je kojarzyłam, ale nie wiedziałam skąd a teraz tu jestem. Jak ja się tu dostałam?-zapytałam z twarzą w dłoniach. Nie. Ja już dłużej nie wytrzymam. Chcę stąd wyjść, ale jeszcze bardziej pragnę poznać prawdę.
-Znajdujesz się w zamku Airlock. To jest twój dom, tu się urodziłaś i wychowywałaś w dzieciństwie aż do wojny z .....-przerwała moja matka. Jej mąż podszedł do niej i położył rękę na ramieniu dla otuchy.
-Aneronem -powiedziałam podnosząc głowę. Spojrzałam na swoich rodziców. Boże, jakie to dziwne. Do tej pory byłam przekonana, że jestem córką Amandy i George'a. A teraz dowiaduję się, że mam innych rodziców, którzy mieszkają w jakimś zamku...
-Pamiętasz ?-zapytała kobieta zszokowanym głosem.
-Tak...miałam sen o tym jak wysyłaliście mnie na ziemie. Jak Fairen wymazał mi pamięć i przeniósł na ziemię.
-Clarie, kochanie. My nie chcieliśmy tego robić, ale baliśmy się ,że coś Ci się stanie. Aneron był wtedy nieobliczalny. Myśleliśmy, że będzie chciał Cię zabić. Zrobiliśmy to dla twojego dobra.-powiedziała i rzuciła mi się na szyję. A ja mocno ją przytuliłam. Łzy napłynęły mi do oczu. To wszytko jest prawdą. Naprawdę. Ja nie śnię. Oni są moimi rodzicami. Nie mogę uwierzyć. Przytuliłam swoja matkę jeszcze mocnej. Po chwili dołączył do nas mój ojciec.
-Wiem. Zrobiliście to dla mojego dobra. Ale ja nie pamiętam nic innego....-powiedziałam.
-Peri musimy jej wszystko powiedzieć. Dzieci możecie nas na chwilę zostawić samych ?-zwróciła się do moich przyjaciół.
-Oczywiście,Wasza wysokość.-odpowiedzieli i wyszli. Zostałam sam na sam ze swoją rodziną. Moja matka wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do kanapy na której usiałyśmy i zaczęła mówić.
-Może zaczniemy od tego, że powiem Ci twoje pełne imię.
-To ja mam jakieś inne imię?
-Nawet kilka.-powiedziała lekko się uśmiechając.
-Okey...
-Twoje pełne imię to Clariesten Elanores Isabellin von Fallencrown.
-O kurczę...Nie mogłam nic innego powiedzieć. Zatkało mnie !
-Ja nazywam się Melioris a twój ojciec Perikulus von Fallencrown.
- Zaraz, Fallencrown? Upadła korona?
-Tak, nasz ród ma długą i niezwykłą historię, ale ją opowiemy Ci kiedy indziej.
-Dobrze.-odpowiedziałam.
-To jest Rafaelan i Rosalienes twoje rodzeństwo.-powiedziała wskazując siedzącą dwójkę.
-Mów mi po prostu Rafael-powiedział chłopak i posłał mi uśmiech. Spod jego ciemnej czupryny zauważyłam wpatrujące się we mnie brązowe oczy.
-Rafael? Ja pamiętam Cię ze snu.....byłeś wtedy taki malutki.-powiedziałam uśmiechając się do chłopaka, który lekko się zarumienił.
-Clarie ile pamiętasz ?-zapytał mój ojciec z troską w głosie.
Opowiedziałam im obydwa moje sny. Słuchali uważnie i na koniec kiwnęli głową.
-Mikstura Fairen'a musiała przestać działać. Ale coś musiało się stać aby do tego doszło. Zazwyczaj jego eliksiry dobrze działają.
- Miałam wypadek. Może dlatego nachodziły mnie te sny.
-Jaki wypadek ?-zapytała moja matka z przerażeniem w głosie..
-Spadłam ze schodów, ale nic poważnego mi się nie stało.
-O boże,na pewno?-zaczęła gadać jak Amanda. Nic dziwnego w końcu była moją matką.
-Spokojnie. Byłam dwa tygodnie w szpitalu i się mną zajęli.
- Och. Całe szczęście. Jak do tego doszło.?
Nie miałam chęci opowiadać im o moim wypadku, ale w końcu zdecydowałam się, że im powiem. Dopiero ich poznałam i nie chciałam przed nimi nic ukrywać. Powiedziałam wszystko a kiedy skończyłam moja matka zrobiła się strasznie blada. Myślałam, że zaraz zemdleje.
-Co się stało zrobiłaś minę jakbyś zobaczyła ducha?-zapytałam.
-Lukestian tam był ?
-Chodzi ci o Luke'a ? Tak był tam. O boże....-zaczęłam mówić i nagle przypomniał mi się pożar w szkole i wszystkie wydarzenia z tamtego dnia.
-Clarie, co się dzieję?-spytała widząc, że mam łzy w oczach.
-Luke on...Nie !-krzyknęłam i łzy poleciały mi po policzkach. Jak mogłam o tym zapomnieć ? Jak?! Zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam łkać.
-Clarie, co się stało ?-zapytał ojciec widząc mój ból.
-Luke, on...mnie ...uratował...podczas pożaru,ale ...on ....-mówiłam jednocześnie głośno płacząc.
-Spokojnie,kochanie. Powoli powiedz nam co się wydarzyło-powiedziała i mnie przytuliła.
Streściłam im pokrótce cały pożar zaczynając od ataku Cassandry kończąc na uratowaniu mi życia przez Luke.
-Ja widziałam jakieś światło. Jakiś wir. Może udało mu się uciec-powiedziałam z nadzieją w głosie. Muszę się teraz opanować. Później będę opłakiwać Luke'a.
-Naprawdę nie wiem, z tego co mówisz. Było by to cudem.
-Czy Fairen'owi udałoby się przywrócić mi pamięć?-zapytałam, kiedy udało mi się już uspokoić.
-Zaraz z nim porozmawiam-powiedziała nadal mnie przytulając i głaszcząc plecy.
-Ja chcę Was poznać i przypomnieć dzieciństwo-powiedziałam uśmiechając się lekko w stronę rodzeństwa. Oni odwzajemnili mój uśmiech. Widzieli, że strata Luke'a to wielki cios dla mnie.
-Skarbie, my nadal Cię kochamy. Jesteś naszą córcią. Zrobiliśmy to oby Cię chronić, gdyby nie ta wojna...-zaczęła mi tłumaczyć mama.
-Wiem.
-Kiedy skończymy rozmawiać od razu porozmawiam z Fairen'em.
-Dobrze. Ale powiecie mi wcześniej kim wy jesteście ? W moim śnie niektórzy mówili do ciebie “panie”?-zwróciłam się do mojego ojca.
-Clarie, ja jestem królem Liverseen.
-Królem, to znaczy,ze ja jestem...
-Księżniczką-dokończyła za mnie Roselie. Że co ?!??!?
-Naprawdę ? Taką prawdziwą księżniczką? Jedną z takich, które noszą długie suknie,diademy i takie tam?-zapytałam zdezorientowana.
-Tak, ale tylko podczas różnych bali. Na co dzień chodzimy normalnie ubrane. No może poza naszą mamą, ona bez przerwy chodzi w sukniach.-powiedziała Rosalie. Dopiero teraz przyjrzałam się jej dokładniej. Miała brązowe oczy i włosy podobne do moich tylko trochę jaśniejsze.
-Rose, coś nie podoba Ci się w moich sukniach ?-zapytała ją nasza mama.
-Nie, ale wolę nosić wygodne spodnie i koszulę niż jedną z twoich fikaśnych sukienek.-odpowiedziała matce.
-To prawdziwa chłopczyca. Ubiera się i zachowuję jak facet-powiedział do mnie szeptem Rafael.
-Tak ? Ale ja przynajmniej nie stroję się w różne dziwne stroję i nie zachowuje jak baba jak taki jeden.
-Roselie, wcale się tak nie zachowuję-krzyknął Rafael.
-Właśnie, że tak! Nie widziałaś go na ostatnim balu wyglądał jak napuszony paw.-zwróciła się do mnie.
-Rose, przesadzasz-odkrzyknął Raf.
-A właśnie, że nie !-nadal się kłóciła.
-Już widzę, że jesteśmy rodziną.-powiedziałam cicho śmiejąc się. Nie mogłam się zdobyć na nic innego. Cały czas miałam przed oczami obraz Luke'a.
-Co?-zapytali zdezorientowani.
-Widocznie kłócenie się mamy we krwi.-powiedziałam posyłając im uśmiech.
-Najwidoczniej tak.-powiedział nasz ojciec.
-Powiecie mi jeszcze czym jest Rivenia? Luke powiedział mi o niej kiedyś przez przypadek.
-Rivenia to królestwo należące do Anerona.-powiedziała moja matka.
-Ale Luke mówił, że jego ojciec...
-...jest królem?-dokończyła za mnie Roselie.
- Tak. Zaraz to znaczy,że Luke....-przerwałam otwierając szeroko oczy kiedy uzmysłowiłam sobie prawdę.
-Lukestian jest synem Anerona.-dokończył za mnie mój ojciec.
-Nie...-zdołałam wykrztusić. Nie, nie, nie, nie ! To nie może być prawda ! 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemka !
Witam !
Na samym początku chcę przerosić za wszystkie błędy !!! Rozdział  pisany i poprawiany na szybko.... No, ale pomijając błędy ! Dziękuję za przeczytanie tego rozdziału ! Bardzo, ale to bardzo proszę o zostawienie komentarza. Nawet zwykłego "czytam". Oczywiście będzie mi bardzo miło gdy napiszecie mi co Wam się spodobało! Co sądzicie o postaciach? Czy jest bardzo źle czy aż tragicznie? Mam nadzieję, że się spodobało. Nie rozpisuję się już więcej... 
Do następnego rozdziału, który będzie ....nie wiem kiedy xD
Wasza wkurzająco-urocza Asikeo^^