sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział X















 

Ten rozdział dedykuję:
-Wiktorii ;* Takiej  jednej świrusce, która wspiera mnie podczas choroby xD
-Justynie ;3 Za poprawienie tego rozdziału <3
-wszystkim innym którzy czytają tego bloga :*






Ach, znowu to uczucie! Szału można dostać! Przed chwilą kładłam się spać do cieplutkiego łóżka, a teraz cała dygoczę. Brrrr... Jak tu zimno. Otwieram oczy i widzę, że znajduję się w jakimś ciemnym, tajemniczym korytarzu. Zaraz, przecież to nie jest mój pokój! Co ja tu robię? Czy to znowu jakiś pokręcony sen? Serio, seryjnie?!
Popatrzyłam na swoje ręce, które były prawie przezroczyste i zacisnęłam je w pięści. Super, czyli znowu śnię. Tylko dlaczego jest mi tak zimno? Przyjrzałam się uważniej miejscu, w którym stałam.  Prawie nic nie było widać przez panujący wszędzie mrok. Jednak zauważyłam, że ściany były wykonane z szarego połyskliwego kamienia, i że wisiały na nich jakieś strzępki grubego materiału z jakimiś rysunkami. Chwila, to nie przypomina żadnych zwykłych tkanin. Co to może być? - myślałam i po chwili mnie oświeciło. To są gobeliny! Jak ktoś mógł rozerwać takie piękne dzieła. Ktoś musiał się przy nich nieźle napracować, no a teraz to wszystko poszło na marne. Mimo wielu zniszczeń na strzępach zobaczyłam zamek i fragmenty skrzydeł. No nie… To znowu ten pokręcony sen o latających dzieciakach... Próbowałam się obudzić szczypiąc się w ramię, ale nic to nie pomogło. Nagle w ciemności zobaczyłam jakiś przebiegający cień, który wszedł do pokoju na końcu korytarza. Bez zastanowienia ruszyłam za nim. Chwilę później weszłam do tajemniczego pokoju, w którym panował półmrok, ponieważ pomieszczenie było całkiem duże, a paliła się w nim tylko jedna świeczka.  Po środku pokoju zobaczyłam kilka osób stojących przy wielkim łóżku. Gdy przyjrzałam się całemu pomieszczeniu, zauważyłam, że to pokój dziecięcy. Na szafkach leżały zabawki, a na suficie wisiały przepiękne łapacze snów. Jednak to nie one przyciągnęły moją uwagę. Na całym suficie było namalowane niebo, ale nie takie zwykłe. Miałam wrażenie, że chmury płyną powoli na tle krajobrazu. Kiedy skończyłam podziwiać górę pokoju, postanowiłam przyjrzeć się osobom, które się tu znajdowały. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy rozpoznałam kobietę i mężczyznę ze swojego poprzedniego snu. Przytulali małą blondynkę, która trzęsła się z zimna lub strachu.
 - Mamo, ja się boję. Nie chcę tam iść. - powiedziała łamiącym się głosem.
 - Kochanie, to jedyne bezpieczne miejsce. Nie możesz teraz tu zostać. - powiedziała kobieta przytulając córeczkę.
 - Nie chcę was zostawiać… A co będzie z Rafaelem? Przecież on jest taki malutki, a jeśli coś mu się stanie?
 - Spokojnie, zadbamy, aby nic mu się nie stało, ale ty musisz uciekać. Jesteś dziedziczką tronu, jeśli coś ci się stanie... - zaczął mówić brunet, lecz dziewczynka nie pozwoliła mu dokończyć. Rzuciła się na jego szyję i mocno przytuliła.
 - Boję się! Nie mogę was zostawić! Co będzie z Dantem, Darcy i Elizabeth? A jeśli coś im się stanie? - mówiła dalej przerażonym głosem.
- Nic im się nie stanie. Ich rodzice dobrze ich ukryli, są bezpieczni. Ale my nie możemy ryzykować. Nawet nie mamy szans, by gdzieś cię schować. Armia Anerona stoi u bram naszego zamku. To jedyny sposób, Clarie - powiedział mężczyzna czule przytulając córkę.
Nie rozumiałam, co się dzieje. Kiedy ostatnio miałam o nich sen, dzieci bawiły się w ogrodzie, latały i wszyscy byli szczęśliwi, a teraz? W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Popatrzyłam za okno. Miało widok na cały dziedziniec zamku oraz główną bramę. Krzyknęłam, kiedy spostrzegłam walkę, która toczyła się za oknem. Ludzie nawzajem się mordowali, ranili i zadawali ciosy. Wszędzie panował chaos. Całe niebo poszarzało, jakby za chwilę miała zacząć się burza. Miałam wrażenie, jakby niebo nie było zadowolone z panującej na dole walki. Nagle uderzyły pioruny, prosto w jeden z batalionów żołnierzy. Na polu walki zapanował istny rozgardiasz, wszędzie było słychać krzyki bólu i triumfu. To było dziwne. Wszystko wyglądało, jakby ktoś rządził nad tymi wyładowaniami elektrycznymi. Zrobiłam krok w tył, gdy zauważyłam padających na ziemię żołnierzy porażonych błyskawicą. Ich zbroje zaczęły dymić, a oni krzyczeli w agonii z bólu. Zrobiło mi się bardzo smutno, gdy zobaczyłam, w jakim stanie jest ogród. A właściwie jego szczątki. Wojsko wroga zniszczyło go do reszty. Wszędzie leżały połamane gałęzie i płatki kwiatów. Nie zauważyłam żadnego zwierzęcia. Pewnie wszystkie uciekły w jakieś bezpieczne miejsce – pomyślałam. Poczułam też wielki gniew. Jak ktoś śmiał zniszczyć takie piękne miejsce! Aneron - pomyślałam. Zaraz, tylko że ja nie znam tego gościa, a to tylko sen.
Chwilę później usłyszałam płaczliwy głos dziewczynki.
 - Mamo, ja wiem, że muszę to zrobić, ale... - powiedziała i wybuchnęła płaczem.
 - Nie martw się. Mamy przyjaciela na Ziemi, a on zna wspaniałą rodzinę, która na pewno się tobą zaopiekuje.
 - Księżniczko, będzie dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz. - powiedział do niej ojciec.
            Ona tylko zachlipała i przylgnęła do obojga. Oni popatrzyli na nią oczami pełnymi bólu. Wtedy do pokoju wszedł jeszcze jeden człowiek. Mógł mieć około trzydziestu paru lat, ale twarz miał pokrytą zmarszczkami i bliznami, a w zielonych oczach kryło się zmęczenie. Miał na sobie porwaną pelerynę z kapturem, który zakrywał  krótkie brązowe włosy, a twarz była cała oblana krwią.
 - Panie, wojska Anerona zaczynają dostawać się do zamku. Już długo nie wytrzymamy - powiedział jednocześnie klękając na jedno kolano i pochylając głowę.
 - Musimy się pospieszyć. Fairen, dasz radę to zrobić? - zapytał mężczyzna swojego podwładnego.
Moment! Panie? To kim jest ten facet? - pomyślałam. No nie... On jest królem. Jaka ja jestem głupia… Boże, moje sny są naprawdę pokręcone! To pewnie przez ten proszek przeciwbólowy, pewnie coś w nim było. Jeśli dalej tak pójdzie, to chyba zgłoszę się do psychiatryka.
 - Oczywiście, Panie. - powiedział facet, którego dopiero teraz zauważyłam. Wyglądał, jak jakiś pielgrzym. Mógł mieć koło czterdziestki. Miał na sobie długą, powłóczystą, brązową szatę z kapturem, która zakrywała go od stóp do głowy. Ledwo widziałam jego twarz. Miał brązowe oczy i blond włosy, z których widziałam tylko jeden kosmyk wystający spod kaptura. Wziął ze stolika stojącego obok jakąś fiolkę i podał ją dziewczynce.
 -Proszę, musisz to wypić, zanim otworzę przejście. - powiedział wkładając fiolkę w drżące ręce dziewczynki.
 - Co to jest? - zapytała spoglądając na miksturę. Kolorem przypominała mi bursztyn.
 - To... pomoże Ci w podróży na Ziemię.
 - Rozumiem... - powiedziała i za jednym razem wypiła całą zawartość buteleczki.
 - Och! - krzyknęła cicho i osunęła się na ziemię. Matka złapała ją i położyła na poduszkach.
 - Czy to było konieczne? - zapytała mężczyznę przytulając dziewczynkę i cicho szlochając.
 - Niestety tak, Wasza Wysokość.
Popatrzyłam na blondynkę i krzyknęłam przerażona. Jej włosy zaczęły tracić kolor. Przed chwilą były bardzo jasne, prawie białe, a teraz zmieniły kolor, który można by wziąć za  brąz. Dziewczynka otworzyła oczy, które pociemniały tak samo jak włosy. Były piwne, a teraz brązowe, aż prawie nie można było dostrzec źrenic.
 - Co się stało? Kim wy jesteście? - zapytała przerażona.
 - Spokojnie, dziecinko. Chodź, zabiorę cię w bezpieczne miejsce. - powiedział Fairen.
 - Nie, nigdzie z tobą nie pójdę. Kim wy jesteście? - zamilkła na chwilę. – Zaraz, kim ja jestem? - zapytała zdezorientowana.
 - Chodź, a wszystko ci wyjaśnię. - powiedział łagodnie.
 - Nie, nigdzie z wami nie pójdę! - krzyknęła przerażona dziewczynka odsuwając się od innych.
 - No cóż, to załatwimy to inaczej. - powiedział mędrzec, podszedł do dziewczynki i dotknął ją wskazującym palcem w czoło. A ona z powrotem upadła na poduszki.
 - Coś ty jej zrobił, Fairen? - zapytał zdenerwowany mężczyzna.
 - Tylko ją uśpiłem, Wasza Wysokość. Tak będzie łatwiej przenieść ją na Ziemię.
Król chciał coś powiedzieć, ale nagle do pokoju wbiegł jakiś człowiek ubrany w zbroję i krzyknął:
 - Panie, wróg wtargnął do wschodniego skrzydła zamku! Zaraz tu będzie!
 - Rafael! - krzyknęła kobieta i pobiegła do drzwi.
 - Zajmij się nią. - powiedział władca całując blondynkę w czoło i pobiegł za żoną, a zwiadowca za nim. Mędrzec wyciągnął rękę w stronę ściany. Nagle błysnęło niebieskie światło i otworzył się wielki wir. Mężczyzna wziął dziewczynkę na ręce i wszedł w portal prowadzący na Ziemię. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie i poczułam się, jakbym spadała w przepaść. Zaczęłam rozpaczliwie machać rękami i nogami, lecz nic to nie dawało. W pewnym momencie obudziłam się z krzykiem. Próbowałam się podnieść i poleciałam w dół razem z całą kołdrą. Byłam zalana potem i ciężko oddychałam. Boże, co to do cholery było?! Jeszcze nigdy nie miałam tak realistycznego snu!
 - Clarie, nic ci nie jest? Dlaczego krzyczałaś? - do mojego pokoju wbiegła mama trzymając w ręce szpachelkę do przewracania naleśników.
 - Miałam zły sen. To nic takiego. Dziś na śniadanie naleśniki, jak sądzę? - zapytałam, patrząc na przedmiot w ręku mamy.
 - Tak. Na pewno nic Ci nie jest? - zapytała zatroskanym głosem.
 - Na pewno. Miałam tylko twarde lądowanie. A i mamo mam małą prośbę.
 - Jaką ?
 - Pomożesz mi wstać? Cała się zaplątałam w kołdrze.
 - Och, jasne - powiedziała odwijając mnie z kolejnych warstw.
 - Możesz wyjąć z mojej szafy dżinsy, czarny podkoszulek i ten czerwony sweter?
 - Oczywiście, skarbie. - powiedziała i ruszyła do mojej szafy.
 - Dobra. Jeszcze tylko jedna sprawa. – powiedziałam, kiedy podała mi ubrania.
 - Jaka?
 - Możesz wyjść? Chciałabym się ubrać. - powiedziałam posyłając jej uśmiech.
 - Ale dasz sobie sama radę?
 - Mamo, nie jestem dzieckiem!
 - Może i nim nie jesteś, ale czasem się tak zachowujesz. No i do tego ta twoja ręka...
 - Ej, wcale nie! Dam sobie radę!
 - Tak. Nie kłóć się ze mną. Dzisiaj zawiozę cię do szkoły.
 - Serio?
 - Tak, bo jak byłaś zdrowa ledwo zdążałaś na przystanek, a co dopiero teraz.
 - Wiesz co, wredna jesteś.
 - Nie wiedziałaś tego, córcia?
Nie odpowiedziałam nic tylko pokazałam jej język i wypchnęłam z mojego pokoju. Ach... Rzeczywiście niełatwo ubrać się jedną ręką. Skończyłam chyba po jakichś 15 minutach. Masakra. Potem zeszłam na dół do łazienki. Wzięłam szczotkę i podjęłam próbę rozczesania swoich kłaków. Gdy skończyłam, moje włosy wyglądały znośnie, na pewno lepiej niż wczoraj po myciu. Umalowałam się tyle, ile dałam radę. Strasznie trudno odkręcić tusz do rzęs jedną ręką. Kiedy skończyłam, wyglądałam w miarę dobrze. Potem poszłam na śniadanie. Mama nałożyła mi na talerz około pięciu naleśników i polała je sosem czekoladowym. Pycha! Kiedy mój żołądek był już pełny, poprosiłam Thomasa, żeby przyniósł mi torbę z góry, którą zapomniałam wziąć. Poszedł po nią dopiero, kiedy mama na niego krzyknęła. Jednak skręcony nadgarstek ma swoje plusy. W szkole byłam nawet wcześniej, niż gdybym przyjechała autobusem. Pożegnałam się z mamą i ruszyłam do wejścia. Spojrzałam na plan lekcji, który wisiał w jednej z gablotek.

IB
1. Biologia, sala 31, prof. Miranda Rodin.

2. J. angielski, sala 36, prof. Erika Donnel

3. Geografia, sala 35, prof. James Brookfield

4. Matematyka, sala 34, prof. Lily Remington

5. Chemia, sala 24, prof. Heather Smith

6. Historia, sala 21, prof. Scott Benson

Super, pierwszą lekcję mam na samej górze - pomyślałam. Cóż, jak mus to mus. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w stronę schodów. Nagle stanęłam jak wryta. Schody skojarzyły mi się z wypadkiem i od razu dostałam dreszczy przypominając sobie wszystko. Po raz milionowy pożałowałam, że nie mu tu windy. Jednak przełamałam strach i powoli ruszyłam w stronę schodów. Mocno chwyciłam się barierki i zaczęłam się wspinać na samą górę.
Głęboko odetchnęłam, kiedy znalazłam się już na górze. Kilka osób uśmiechnęło się na mój widok i przywitało się ze mną. Niektórzy życzyli mi zdrowia widząc moją rękę. Potem poszłam pod klasę, gdzie miałam pierwszą lekcję. Nagle na korytarzu pojawił się Luke. Miał na sobie dżinsy, biały podkoszulek i czarną koszulę w kratkę. Kiedy mnie zobaczył, posłał mi uśmiech na przywitanie. Położył torbę pod salą 34 i podszedł do mnie. Ja w tym czasie usiadłam i czekałam, aż zajmie miejsce obok mnie.
 - Hej, co słychać? - przywitał się i zagadnął.
 - Cześć, dobrze, a u ciebie?
 - Też. Poza tym, że mam pierwszą matmę.
 - Ach, współczuję ci, ja mam ją czwartą. Masakra.
 - Ciesz się, że Remi nie jest twoją wychowawczynią. Gnębi nas ile tylko wlezie.
 - Ona jest twoją wychowawczynią? O Boże, ale masz przerąbane.
 - Mało powiedziane. - powiedział i uśmiechnął się do mnie. - Jak się czujesz? Wczoraj bolała cię głowa, już lepiej?
 - Tak, wzięłam coś na ból głowy i mi przeszło. Za to miałam przedziwny sen.
 - Jaki? - zapytał ciekawy.
 - Jak ci powiem, to weźmiesz mnie za wariatkę.
 - Wcale nie. Powiesz mi ?
 - No nie wiem. To było coś jakby jakieś wspomnienie, ale nie moje. Śniła mi się jakaś księżniczka, którą wysyłali na Ziemię, bo była jakaś wojna. Kompletne bzdury. Najgorsze, że to był już drugi taki sen.
 - Hmmm... - powiedział Luke.
 - Jakie "hmmm"? Nie powiesz, że jestem jakimś dziwakiem?
 - Nie, dlaczego?
 - Och, ty mnie załamujesz.
 - Czasami Cię nie rozumiem.
 - Wiem, mało osób mnie rozumie. Czasem ja sama siebie nie rozumiem.-powiedziałam wymachując zdrową ręką.
 - A dasz mi szansę, abym mógł zrozumieć?
 - Co masz na myśli? - zapytałam zdezorientowana. Nie lubiłam, kiedy ktoś mówił do mnie zagadkami.
 - Może poszłabyś ze mną dziś na spacer do parku?
 - Hmmmm... - powiedziałam uśmiechając się.
 - Zgodzisz się? - zapytał uśmiechając się lekko.
 - Może... - odpowiedziałam niejednoznacznie. Byłam zdziwiona jego propozycją. Nie mogłam mu teraz odpowiedzieć. Chociaż to kusząca propozycja. Być sam na sam z Lukiem w parku. Może w końcu dowiedziałabym się o nim trochę więcej.
 - Może? - zapytał.
 - Musze się zastanowić.
 - Jasne, masz czas do końca lekcji. O której dziś kończysz?
 - O czternastej.
 - Ja też, więc w razie czego będę czekał przed wejściem, co ty na to?
 - Ok. - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
Po chwili ciszy odezwałam się.
 - Bardzo lubisz ciszę. - raczej stwierdziłam, niż zapytałam, ale on i tak odpowiedział.
 -Tak. Wtedy można dużo myśleć. - powiedział tajemniczo.
 - A o czym ty tak myślisz?
 - A o wielu rzeczach. - odpowiedział wymijająco uśmiechając się.
Byłam bardzo ciekawa, co tam kręci się w tej jego głowie.
 - A tak dokładnie?
 - O domu, rodzicach i wielu innych.
 - Rodzicach? Nie mieszkacie razem? - zapytałam zaskoczona. Zdziwiła mnie ta informacja.
 - Nie, na razie mieszkam z wujem.
 - A masz jakieś rodzeństwo?
 - Tak, brata i siostrę.
 - A jak się nazywają? - pytałam dalej. Z każdym pytaniem byłam coraz bardziej ciekawa. W końcu dowiedziałam się czegoś o Luke'u.
 - Chris i Sophie.
 - A twoi rodzice? Dlaczego teraz mieszkasz z wujkiem, a nie z nimi?
 - Moja mama jest ciężko chora i... - przerwał i pochylił głowę. Musi to być dla niego trudne - pomyślałam. No i od razu zdałam sobie sprawę ze swojej gafy. Po co ja go o to pytam, to nie moja sprawa!
 - Przepraszam, nie powinnam pytać. - powiedziałam zawstydzona.
 - W porządku. Nic nie szkodzi. Moja matka od wielu lat jest w śpiączce. Ojciec bardzo cierpi z tego powodu. - wykrztusił nadal patrząc na swoje splecione dłonie.
 - Rozumiem, ale nie powinnam pytać cię to takie rzeczy.
 - To może teraz zmiana stron, co? Ja pytam, a ty odpowiadasz? - zapytał podnosząc wzrok i uśmiechając się lekko.
 - Dobra. – powiedziałam, ucieszona ze zmiany tematu. Poza tym ja bardzo, ale to bardzo lubię mówić, więc dla mnie to żaden problem.
 - Masz jakieś rodzeństwo?
 -Tak, brata. Nazywa się Thomas, jest ode mnie młodszy o pięć lat.
 - A rodzice?
 - Mama nazywa się Amanda, a tata George. -powiedziałam. A on lekko zmrużył oczy jakby mi nie wierzył.
 - Coś nie tak? – zapytałam, kiedy nie zadał kolejnego pytania i nadal mrużył oczy.
 - Nie, tylko trochę się zamyśliłem.
 - W twoim przypadku to normalka.
 - Tak samo, jak w twoim gadanie.
 - Sądzisz, że za dużo mówię? - powiedziałam posyłając mu pytające spojrzenie. Ok, może to i prawda, ale taka już jestem i nic tego nie zmieni - pomyślałam.
 - Nie, po prostu nie jestem przyzwyczajony. Tam, skąd pochodzę, ludzie zazwyczaj milczą.
 - A skąd pochodzisz?
 - Z daleka.
 - No, ale dokładniej? - nie dawałam za wygraną. Bardzo mnie ciekawiło, skąd pochodzi Luke.
 - A to jakieś przesłuchanie? - powiedział uśmiechając się.
 - Nie, pytam tylko z ciekawości.
 - Może kiedyś ci powiem.
 - Może? - no nie, on pogrywa ze mną tak samo, jak ja z nim!
 - Tak. - powiedział śmiejąc się.
 - A może dzisiaj? Kiedy spotkamy się w parku? - powiedziałam akcentując słowo "może".
 - Więc zgadzasz się? - zapytał zaskoczony. Ha! jednak umiem go zadziwić.
 - Nie powiem nie. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
 -To do zobaczenia po szkole. Zostawię ciebie i twoich przyjaciół. - powiedział i odszedł.
W tym samym czasie dołączyli do mnie Dante, Darcy i Elizabeth. Przywitałam się i zaczęliśmy rozmawiać tak jak zwykle. Głównym tematem naszej rozmowy była sprawa, czy pani Miranda zrobi kartkówkę, czy nie. Już zaczęłam myśleć o tym, co stanie się po szkole. Bardzo mnie ciekawiło, czy dowiem się więcej na temat Luke’a. Praktycznie przez cały czas jest osobą cichą, a przy mnie się otwiera. 



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
Siemka ! Jestem bardzo ciekawa co sądzicie o tym rozdziale. Bardzo was proszę o zostawianie komentarzy ! Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie ich trochę więcej niż pod poprzednim.... Poza tym co sądzicie o bohaterach? Kogo najbardziej lubicie a kogo nie? Czekam na wasze opinię ^^
                                                                   Pozdrawiam, Asikeo^^