niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział XXII






Muzyka

-Clariesten!-usłyszałam znajomy głos. Mimo, że nadal spałam lekko się wzdrygnęłam. Ten baryton mógł należeć tylko do jednego człowieka. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Ostatnia noc skończyłaby się inaczej gdyby nie wizyta mojej kochanej siostry. Rosalie wszystko zepsuła. Po jej wyjściu zaczęliśmy rozmawiać z Luke'em o przyszłości zamiast robić coś innego...

Leżałam wtulona w jego objęcia i słuchałam jego marzeń. Jedyne czego pragnął to znowu mieć normalną, kochającą rodzinę. Chciał żeby jego mama wyzdrowiała, a ojciec znowu zaczął zachowywać się jak dawniej. Kiedy o tym mówił słyszałam żal w jego głosie. Gdy spytałam dlaczego jest taki smutny powiedział mi, że jego marzenie jest niemożliwe do spełnienia. Stwierdził, że nawet jeśli uda mi się uzdrowić jego matkę to jego ojciec i tak się nie zmieni.

-Skąd wiesz, że to niemożliwe?-zapytałam przytulając się do niego mocniej.

-Ponieważ znam swojego ojca. Przez ostatnie lata zmienił się nie do poznania. Stał się bezduszną bestią dla której nic i nikt się nie liczy. Może i próbuje się poprawić, ale słabo mu to wychodzi.-powiedział patrząc w sufit pustym wzrokiem.

-Luke to nie prawda ! On kocha ciebie i twoje rodzeństwo!-zaprotestowałam. Może i nie okazywał tego na zewnątrz, ale w głębi duszy musiał ich kochać. Przecież co to za ojciec, który nie kocha swoich dzieci ?

-Nawet nie wiesz co mówisz! Nie widziałaś go przez ostatnie lata. Nie widziałaś do jakich okropnych rzeczy się posunął ! Clarie, my przestaliśmy go obchodzić ! Staliśmy się dla niego nic nie ważnymi ludźmi. Własne dzieci zaczął traktować jak obcych! Musieliśmy sobie radzić sami. Bez niczyjej pomocy !-powiedział podnosząc się i zakrył twarz dłońmi.

-Luke... rozumiem, ale...-położyłam rękę na jego ramieniu w pocieszającym geście, ale wiedziałam, że to i tak nic nie zmieni. Nikt nie może cofność przeszłości. To co się stało już się nie odstanie. Przeszłość Luke'a zostanie z nim do końca życia tak samo jak moja ze mną.

-Nie... Nic nie rozumiesz. To nie było życie. To było piekło. Byliśmy zamknięci w naszym zamku przez te wszystkie lata! Sami zdani tylko na siebie!-powiedział wstając z łóżka. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Jego przeszłość była wielkim cierpieniem. Ojciec przestał się nim zajmować, matka leżała w śpiączce, a on musiał sam zająć się młodszym rodzeństwem. Podeszłam do niego od tyłu i przytuliłam ze wszystkich sił.

-Wiem, że twoja przeszłość nie była łatwa. Ale, Luke przetrwałeś ją mimo wielu przeciwności losu. Jesteś silny, mądry i wspaniały. Wielu ludzi po tym co cię spotkało zamknęłoby się w sobie lub zeszło na złą ścieżkę. Luke, ty jesteś dobry ! Nawet twoja przeszłość tego nie zmieniła. To właśnie ona cię ukształtowała. Sprawiła, że jesteś tym, kim jesteś. Nie powinniśmy zapominać o naszej przeszłości, ale nie możemy kierować się nią w życiu. Z każdym dniem tworzymy nowy element naszego życia. W dzieciństwie byłeś sam, ale teraz masz mnie! Proszę, nie zapominaj o tym...-powiedziałam przyciśnięta do jego pleców. Luke przez cały ten czas patrzył na księżyc za oknem.

-Jak mógłbym zapomnieć o najwspanialszej osobie w moim życiu?-zapytał odwracając się.

-Luke...-znowu mi przerwał.

-Clarie, jesteś sensem mojego życia. Przez te wszystkie lata jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie przy życiu była miłość do ciebie. Może to i głupie, ale zakochałem się w tobie jako małe dziecko. Wtedy nie rozumiałem jak wielka jest moja miłość do ciebie. Kochanie, jesteś moją przyszłością, sercem i duszą. Bez ciebie nie mogę i nie mogłem żyć.

-Luke, to było...-nie mogłam dokończyć, bo na moich policzkach pojawiły się łzy wzruszenia. Rzuciłam mu się w ramiona, a on objął mnie i pocałował w czubek głowy.

-To nigdy się nie zmieni. Musisz odpocząć jutro czeka Cię trening z Tarlonem.-powiedział biorąc mnie w ramiona. Potem zaniósł mnie do łóżka pocałował i przykrył kołdrą.

-Kocham Cię-powiedziałam kiedy położył się obok mnie .

-Ja ciebie bardziej. A teraz już śpij i nie kłóć się-powiedział uciszając mnie, kiedy zobaczył, że się z nim nie zgadzam.

No i tak skończył się wczorajszy dzień. Uchyliłam powieki i natychmiast oślepiło mnie światło. Chciałam przetrzeć oczy ręką, ale kiedy nią ruszyłam zorientowałam się, że mam związane ręce. Podniosłam się z trudem i o mało co nie zemdlałam. Wszędzie dookoła mnie był ogień. Z tyłu, przodu, po bokach. Wszędzie. Znajdowałam się w ognistej pułapce.

-Widzę, że w końcu się obudziłaś-usłyszałam znajomy głos nad sobą. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Tarlona we własnej osobie. Jego skrzydła mieniły się różnymi odcieniami czerwieni i złota.

-Mogłam się tego po tobie spodziewać.-powiedziałam, patrząc na niego morderczym wzrokiem.

-Czyżby? Nikt nie jest tak pomysłowy jak ja-odparł posyłając mi krzywy uśmiech. Tarlon był najbardziej znienawidzonym przeze mnie człowiekiem zaraz za Darkboy'em.

Brunet mimo łagodnego wyglądu był diabłem wcielonym. Posiadał ciemne włosy, które w niektórych miejscach pokryły się siwizną mimo młodego wieku. Tarlon mógł mieć około trzydziestu lat. Miał owalną twarz na której znajdowały się niezwykle błękitne oczy, mały nos i wielka blizna ciągnąca się od prawego oka aż do podbródka. Był niezwykle zwinny i szybki nie mówiąc już o jego sprycie. Po tragedii jaka go spotkała zamknął się w sobie... Niewiele osób zna tę historię. Dowiedziałam się o niej przez przypadek od Dirkesa.

On i Tarlon byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi aż do wypadku jego żony. Tarlon i Erilia byli szczęśliwym małżeństwem. Mieli wszystko co było im potrzebne. Miłość, dom i siebie. Już wtedy Tarlon był prawdziwym mistrzem w panowaniu nad ogniem. Pracował dla mojego ojca i był jednocześnie jednym z jego przyjaciół. Zresztą jak reszta moich nauczycieli. Jednak Tarlon wyróżniał się wtedy z pośród nich. Ciężko pracował, cieszył się z życia, był zawsze uśmiechnięty. Wszystko zmieniło się zaledwie w jednym momencie. Kiedy pewnego dnia wrócił do domu zastał swoją żonę leżącą na ziemi w kałuży krwi, chroniącą się ręką przed mężczyzną, który mierzył w nią nożem. Tarlon bez zastanowienia rzucił się na pomoc ukochanej, lecz było już za późno... Przeciwnik zadrasnął go sztyletem w twarz tworząc olbrzymią ranę, dźgnął Elirię w pierś i uciekł... Tarlon chciał go gonić, ale powstrzymał go szept ukochanej, która ze łzami w oczach poprosiła go żeby został z nią. Zrozpaczony mężczyzna wziął swoją żonę w ramiona i został z nią aż do końca jej życia. Nie było możliwości aby przeżyła. Napastnik trafił ją prosto w serce, zabijając na miejscu. Zanim umarła zdążyła powiedzieć ukochanemu, że to nie jego wina i, że był dla niej wszystkim. Potem odeszła. Jej ostatnimi słowami było:kocham Cię, ogniu mojego serca. Tarlon nie był w stanie puścić jej martwego ciała. Kochał ja ponad życie. Jej strata była czymś czego nie mógł znieść. Jego serce umarło w tym samym momencie co ukochana. Znalazł go Dirkes, który przyszedł odwiedzić przyjaciela następnego dnia rano. Kiedy wszedł do jego domu zobaczył go trzymającego zimne ciało ukochanej w swoich ramionach pogrążonego w niesłychanej rozpaczy. Nikt nie mógł oderwać go od ciała Erili. Dopiero mój ojciec zdołał coś wskórać. Zabrał go do zamku i zajął się nim. Najtragiczniejsze w tym wszystkim było to, że Eliria spodziewała się dziecka. Była w czwartym miesiącu ciąży. Kiedy umarła Tarlon stracił nie tylko ją, ale także ich nienarodzone dziecko... Przez pierwsze miesiące był w takiej żałobie, że praktycznie nic nie jadł, nie pił. Schudł, a na jego czuprynie pojawiły się siwe włosy. Przy pomocy przyjaciół udało mu się pozbierać, lecz zamknął się w sobie. Nie mógł i pewnie do tej pory nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanej. Po śmierci Erili zaczął ciężko pracować i ćwiczyć. Stał się najlepszy w panowaniu nad ogniem, ale nie odzyskał radości z życia i zdolności do miłości. Stał się typem samotnika. Jednak jeśli chodzi o moje lekcję był strasznie wymagający. U niego nie było szans na błędy. Przy nim nie można okazać słabości. Na jego lekcjach moim jedynym celem jest przeżyć i to zamierzałam zrobić dzisiaj.

Muzyka 

-Wiedziałam, że coś knujesz!-wrzasnęłam, siłując się z więzami krępującymi moje nadgarstki, lecz to nic nie dawało. Tylko jeszcze bardziej raniłam swoje dłonie.

-Jednak nie znasz mnie aż tak dobrze żeby spodziewać się tego, co cię dzisiaj czeka. -powiedział, posyłając mi wredny uśmiech.

-To na pewno nie będzie przyjemne.

-Tego możesz być pewna. Zobaczymy czego nauczyłaś się do tej pory.-odpowiedział posyłając w moją stronę kulę ognia.

-Jak mam walczyć ze związanymi rękami?-zapytałam wymijając pocisk.

-Może w końcu użyjesz mózgu i się uwolnisz?

-Niby jak ?!

-Ty naprawdę jesteś taka tępa, czy tylko udajesz ? Użyj swoich mocy !-huknął i znowu wysłał w moim kierunku ognisty pocisk.

-Wcale nie jestem tępa, idioto.-wrzasnęłam w odpowiedzi. Przeklinanie na siebie nawzajem stało się tradycją naszych lekcji. Ja klęłam na niego, a on na mnie. Uskoczyłam przed kolejną kulą i nadal próbowałam uwolnić ręce.

-Z czego jest zrobiona, to cholerna lina?!-wrzeszczałam jednocześnie, unikając pocisków skierowanych w moją stronę i próbowałam rozwiązać ręce. Wyglądało to tak, że biegałam po całej sali, uciekając przed ogniem. Nie miałam za bardzo gdzie zwiewać, bo krawędzie sali się paliły. Niestety wszystkie moje próby uwolnienia rąk szły na marne. Lina okazała się zbyt mocna, aby rozerwać ją samymi rękami.

-Jeszcze się nie uwolniłaś?! Jesteś naprawdę żałosna.-powiedział gwałtownie do mnie podlatując.

-No, chyba ty !-krzyknęłam w odpowiedzi i upadłam na ziemie żeby mnie nie złapał.

-Do góry, kretynko. Czas aby zobaczyć jak radzisz sobie w powietrzu!-powiedział łapiąc mnie i unosząc w górę. Próbowałam się wyrwać, ale to nie było takie proste z związanymi rękami. Przez szamotaninę obtarłam sobie nadgarstki aż do krwi. Kiedy byliśmy już wysoko Tarlon bezceremonialnie puścił mnie na złamanie karku. Otworzyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Moje skrzydła zamigotały kolorami.

-Ty naprawdę jesteś chory psychicznie ! Mogłeś mnie zabić.-wrzasnęłam przestraszona. To przypominało jeden z moich snów z Darkboy'em w roli głównej. Lekko się wzdrygnęłam na samą myśl o nim. Całe szczęście ostatnio nie miałam żadnych porąbanych snów, co nie zmieniało faktu, że to może się niedługo zmienić.

-Ale tego nie zrobiłem. A to jest lekcja do której w ogóle się nie przykładasz! Więc bierz się do roboty i w końcu uwolnij te cholerne ręce !-krzyknął wkurzony.

    -Bo co?-zapytałam zaczepnie. Denerwowała mnie sama jego obecność nie mówiąc już o tym co do mnie mówił. Miałam dość! Jego lekcje zawsze byłe inne niż pozostałe. Tylko u niego odnosiłam poważne obrażenia. Nie było chyba jeszcze ani jednej lekcji na której nie zostałabym ranna.

    -Nie chcesz wiedzieć.-powiedział z groźnym błyskiem w oku.

    -A może jednak chcę?Pokaż na co cię stać.-odparłam w odpowiedzi. Chciałam już skończyć ten trening i mieć go za sobą.

    -Jesteś najbardziej upierdliwą i głupią osobą jaką znam. Ale jeśli chcesz... to proszę bardzo. Użyj swoich mocy i niech zabawa się zacznie !-powiedział i w jego dłoniach pojawiły się kule ognia.

-Tylko na to czekałam.-powiedziałam cicho. Czas to skończyć.Uwolniłam cały swój gniew i byłam gotowa do walki. W moich dłoniach pojawił się ognień , który natychmiast spalił krępujące mnie sznury i byłam wolna. Po tych wszystkich tygodniach ćwiczeń przekonamy się ile już umiem. Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam ze świstem powietrze. Tkwiliśmy w powietrzu na przeciwko siebie, czekając, kto zrobi pierwszy krok. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy morderczymi spojrzeniami.W końcu nie wytrzymałam dłużej i poleciałam w jego kierunku jednocześnie wysyłając w jego stronę ogniste uderzenie. Odbił je i wysłał w moim kierunku kilka ognistych ostrzy. Zrobiłam unik i znowu wystrzeliłam w niego ognistym pociskiem. Walka zaczęła się na dobre. Wysyłaliśmy w swoim kierunku śmiercionośne uderzenia. Kiedy byłam już cała poraniona i poparzona zadałam pytanie, które od zawsze mnie ciekawiło.

-Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz?-zapytałam wysyłając ognistą strzałę. Moje pytanie zbiło go z tropu i oberwał lądując na ziemi. Schował skrzydła i podniósł się otrzepując rękawy. Ja w tym czasie wylądowałam i przyglądałam się temu co robi.

-Czemu sądzisz, że cię nienawidzę?-popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

-Od naszego pierwszego spotkania za mną nie przepadasz, chociaż nie zrobiłam niczego co by cię obraziło. A na naszych lekcjach próbujesz mnie zabić. Więc, dlatego myślę, że mnie nienawidzisz. Tylko nie wiem dlaczego...

-Wcale nie próbuje cię zabić. Jestem wymagający-powiedział posyłając mi ponure spojrzenie.

-Oczywiście. Ty tylko chcesz mnie czegoś nauczyć. Wyżywając się na mnie.

-Ja wcale nie...

-Właśnie, że tak. Dlatego pytam się dlaczego?

-Nie będę się tłumaczył jakiejś małolacie. To nie są twoje sprawy!-powiedział groźnie, wysyłając kolejną ognistą kulę w moim kierunku. Zanim zrobiłam unik zobaczyłam coś w jego oczach co mnie zaskoczyło. Wyraźnie zauważyłam w nich ból. Trwało to może chwile, ale byłam pewna tego co zobaczyłam. Było to dla mnie dużym szokiem, ponieważ Tarlon zazwyczaj nie okazywał żadnych uczuć. Był zimny jak lód.

-Tarlonie przestań uciekać przed przeszłością ! Staw jej czoła !-krzyknęłam. Przez chwilę na jego twarzy malowało się zaskoczenie, które zastąpiła wściekłość.

-Nie będziesz mnie pouczała. Nie masz do tego prawa !

-Czyżby?

-Zajmij się swoimi sprawami! Całe życie myślałaś, że należysz do innego świata, kilka razy prawie zginęłaś i odkryłaś, że jesteś adoptowana. Teraz chcesz uzdrowić żonę człowieka, który cię torturował. Więc, zajmij się tym zamiast mnie pouczać ! Pokaż, kim jesteś i co potrafisz !

-Co Cię obchodzi moje życie?!-krzyknęłam wkurzona.

-A ciebie moje? Nie wiem skąd wiesz o Erilli, ale to nie twój problem ! Zrozumiałaś?! Nie waż się o niej wspominać!

-Tarlonie, nie cofniesz tego co się stało!-powiedziałam. On odwrócił głowę. Widziałam, ze to dla niego trudne. Rozmowa o jego ukochanej sprawiała mu duży ból, ale musiał zacząć żyć tak jak dawniej.

-Przestań !-wrzasnął posyłając w moim kierunku ogromny pocisk. Nie do końca zdążyłam uciec i ogień poparzył mi prawą rękę. Zawyłam z bólu. Wkurzyłam się, nie przez to, że mnie zranił. Ale dlatego, że nie słuchał co do niego mówię. Powinien to w końcu zrozumieć!

-Tarlonie !-krzyknęłam. Chciałam przemówić mu do rozumu.

-Nigdy nie uda Ci się w pełni zapanować nad ogniem! Jesteś na to za głupia ! Jeszcze nie spotkałem takiego beznadziejnego przypadku jak ty ! Do niczego się nie nadajesz!-powiedział głosem pełnym pogardy, zmieniając temat. Zamurowało mnie. Jeszcze nikt mi czegoś takiego nie powiedział. Poczułam ogromny gniew. W moich oczach pojawił się błysk wściekłości i rzuciłam się na Tarlona. Uderzyłam go kilka razy pięściami w twarz i próbowałam podciąć. Niestety przewidział moje zamiary i nie udało mi sie zwalić go z nóg. Za to on chwycił mnie za rękę i odrzucił w tył. Wstałam powoli i przywołałam swoją moc. W moich rękach pojawiły się ogniste bicze gotowe do użytku. Podeszłam do niego i zamachnęłam się . Tarlon wytworzył ognistą tarczę i próbował się osłonić, lecz nie do końca mu się udało. Kiedy bicz dotknął jego skóry zawył z bólu. Zamachnęłam się jeszcze raz, ale byłam zmuszona odskoczyć w bok, ponieważ musiałam uciec przed ognistymmi kulami lecącymi w moim kierunku. Znowu zaczęliśmy ze sobą walczyć, ale teraz to była walka na śmierć i życie. Każde z nas chciało wygrać tą bitwę. Ale mogło to zrobić tylko jedno z nas.


                                                                           -*-

Muzyka 

Luke

Kiedy obudziłem się następnego ranka Clarie nie było ze mną. Gdy zasypiałem leżała koło mojego boku, a teraz gdzieś ją wywiało. Wstałem i podeszłem do szafy stojącej w kącie. Od pewnego czasu zamiast spać w jednym z pokojów gościnnych dzieliłem jeden z Clarie. Jej rodzice zgodzili się na to, ale powiedzieli, że mamy "tego" jeszcze nie robić. Bezcenny był wtedy widok miny Meriolis. Zmarszczyła nos, zmrużyła oczy, a na jej czole pojawiło się kilka zmarszczek, co w połączeniu z jej morderczym wzrokiem wyglądało komicznie. Przypominała wtedy wkurzonego kaczora Donalda. Na początku nie ufali mi w ogóle, ale z upływem czasu zobaczyli, że naprawdę zależy mi na Clarie i, że nie zrobię jej krzywdy. Zrozumieli, że kocham ich córkę. Nie mieli co do tego wątpliwości. Jednak Aneron nadal pozostał moim ojcem. A jak się mówi na ziemi: "Niedaleko pada jabłko od jabłoni". Niestety, nie w tym przypadku. Nigdy nie będę taki jak swój ojciec! Rozumiem, że tęsknił za mamą... Ja też i to nawet bardzo. On myślał, że tylko jemu było ciężko, że choroba mamy nic dla nas nie znaczyła. To nie on musiał tłumaczyć małemu Chrisowi i małej Sophie, że mama jest chora, tylko ja. Spróbujcie wytłumaczyć trzylatkowi i dwulatce, dlaczego ich mama  nie budzi  się już od kilku dni. Musiałem to zrobić, chociaż sam byłem małym dzieckiem. Perikulus i Meriolis nie porównywali mnie do mojego ojca. Oceniali mnie po moich a nie jego czynach. Byłem im za to bardzo wdzięczny. W Airlock czułem się jakby to był mój prawdziwy dom. Zdecydowanie wolałem to niż mieszkać w Rivenii. Niestety musiałem tam zostawić Christophera i Sophii. Ojciec niby zaczął zwracać na nas uwagę, chciał spędzać z nami czas, ale ja nie miałem zamiaru wierzyć, że tak nagle się zmienił. Widziałem do jakich okropnych rzeczy się dopuścił.

Założyłem czyste ubrania i zacząłem czytać treść jakiegoś rozporządzenia, które miało niedługo wejść w życie. Bycie księciem ma swoje zalety i wady. Czytanie tego nudziarstwa było jedną z wad. Dochodziła ósma, kiedy skończyłem studiować dokumenty, a Clarie nadal nie było. Wstałem i ruszyłem jej szukać. Może nie mogła spać i poszła do biblioteki poczytać? Albo była na śniadaniu, chociaż nie, to za wcześnie. Sprawdziłem jadalnie, bibliotekę, sale balową, pokój muzyczny i nigdzie jej nie znalazłem. Zapytałem Rafaela i Rosalie czy jej nie widzieli, ale zaprzeczyli. Gdy powiedziałem im, że nie mogę jej znaleźć poszli szukać ze mną. Przeszukaliśmy chyba każdy kąt w Airlock i nic nie znaleźliśmy. Zostało tylko jedno miejsce gdzie nie szukaliśmy:sale treningowe. Popędziliśmy w tamtym kierunku i zobaczyliśmy mały tłok w pobliżu jednych drzwi.

    -Co się dzieję?-zapytałem Dante'go, który rozmawiał z Dirkesem, Lanomią i Rinevrą.

  • -Drzwi do sali ognia są zablokowane. Nie da się ich otworzyć.

    -A co to ma wspólnego z tym całym zbiegowiskiem? A właśnie nie widziałeś Clarie? Nie mogę jej  nigdzie znaleźć.

  • -Problem polega na tym, że Clarie jest w środku razem z Tarlonem.

  • -Co?! Musimy ją stamtąd wyciągnąć-krzyknąłem.

  • -Ale drzwi nie da się otworzyć. A ze środku słychać odgłosy walki.-powiedziała Elizabeth podchodząc do Dante'go. On wziął ją w ramiona i pocałował w czubek głowy.

-Musimy coś zrobić-powiedziałem i w tym samym momencie usłyszałem krzyk Clarie.

-Ale co?-zapytała Ellizabeth.

-Jeśli wszyscy użyjemy swoich mocy to uda nam się otworzyć te drzwi-usłyszeliśmy za sobą głosy Rinevry.

-Nie traćmy czasu.-zawołałem. Po chwili wszyscy wykorzystaliśmy swoje moce i drzwi ustąpiły. Natychmiast wbiegłem do środka i zobaczyłem Clarie i Tarlona. Stali na środku sali a wszystko dookoła nich płonęło. Chciałem krzyknąć żeby przestali, ale oboje w tym samym momencie użyli swoich mocy tworząc ogromna ogniste pociski i wystrzelili je ku sobie. Oboje trafili i zostali ranni. Praktycznie w tym samym momencie uderzyli w ziemie. Byłem przerażony. Podbiegłem do Clarie i wziąlem ją w ramiona. Miała liczne rany, poparzone ręce i nogi. To nie wyglądało za dobrze. Za sobą usłyszałem głosy Dirkesa, Rinevry i Lanomii, którzy zajęci się Tarlonem. Kazałem Ellie i Dante'mu biec po Fairena, a sam zaniosłem Clarie do pokoju.

                                                                     -*-

Muzyka 

Obudziły mnie podniesione głosy. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w sali treningowej, lecz we własnym łóżku. Uchyliłam powieki i zobaczyłam przed sobą zamazane kształty. Zamrugałam i wszystko nabrało ostrości.Przechyliłam głowę i zmarszczyłam brwi. Byłam cała obolała. Podniosłam wzrok i zobaczyłam błękitne tęczówki Luke'a. Uśmiechnęłam się lekko i chciałam wstać. Podparłam się na ramionach i jęknęłam z bólu. Spojrzałam na swoje ręce i zobaczyłam całe mnóstwo bandaży. Super zrobili ze mnie mumię !

-Kochanie!-usłyszałam głos mamy i chwilę potem tkwiłam w jej uścisku krzywiąc się.

-Cześć, mamo. Możesz mnie puścić ? Zaraz się uduszę !-wysapałam.

-Och, przepraszam. Przestraszyłam się, że stało Ci się coś poważnego.-odpowiedziała po chwili znowu mnie przytulając. Nie dziwiłam się jej. Ostatnio prawie cały czas coś mi się działo. To robiło się nudne. Serio...czy wszyscy chcą mnie zabić ? Chyba muszę sobie zrobić urlop.

-Nic mi się nie stało. A co z Tarlonem?-zapytałam ciekawa czy mój ostatni pocisk go trafił. Niewiele pamiętałam co działo się po ostatnim uderzeniu. Chyba musiałam stracić przytomność. Znowu. Genialnie !

-Jest wykończony i równie poparzony co ty.-powiedziała ponuro.

-Ja... muszę z nim porozmawiać.-powiedziałam powoli wstając i ruszając w kierunku drzwi. Zrobiłam kilka kroków i nogi ugięły się pode mną. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Nagle wszystkie siły mnie opuściły. Nie rozumiałam tego... Jednak ostatnia walka odebrała mi sporo energii.

-Clarie!-wrzasnęli wszyscy w pokoju. Powoli się podniosłam i doszłam do drzwi opierając się o framugę. Przed oczami pojawiły mi się białe mroczki, ale i tak ruszyłam przed siebie.

-Muszę z nim porozmawiać...-wyszeptałam krocząc dalej oparta o ścianę. Niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Luke'a. Miał podkrążone oczy i zmęczenie malujące się na twarzy.

-Clarie, proszę wróć do pokoju i odzyskaj siły. Wszystkim wyjdzie to na korzyść. Ty i ja odpoczniemy a twoi rodzice przestaną się martwić.

-Ale Tarlon...

-Porozmawiasz z nim jutro, albo dziś wieczorem. Popatrzyłam na niego przez chwile nadal się wahając, ale gdy zobaczyłam jak bardzo zmęczony jest uległam. Zaczęłam wracać, a on wziął mnie za rękę i zaprowadził mnie z powrotem do łózka. Nie wiedziałam ile byłam nie przytomna, ale widząc twarz Luke'a przez cały czas, kiedy byłam nieprzytomna on musiał czuwać przy mnie. Rodzice podziękowali Luke'owi za przemówienie mi do rozsądku i wyszli całując mnie wcześniej w czoło. Położyłam się i przykryłam kołdrą. Chwilę później Luke leżał koło mnie i patrzył się na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

-Czemu się tak na mnie patrzysz?

-Bo myślę, a patrzenie na ciebie mi w tym pomaga.-powiedział uśmiechając się.

-O czym myślisz?-zapytałam po chwili nie dając za wygraną.

-Hmmm?-zapytał sennie. Zobaczyłam, że jego powieki zaczynają powoli opadać, a on stara się nie usnąć.

-Już nic, śpij.-powiedziałam delikatnie go całując i zapadłam w sen.

 

*-*No, ale jak zwykle nie obeszło by się od dziwnego snu ! No przecież nie mogłam bym śnić o jakiś normalnych rzeczach.Na przykład o różowych królikach, które wcinają bułki i ogórki ?Okey, to nie są normalne sprawy, ale lepsze to od Darkboy'a i tego przeklętego lasu. Króliki są przynajmniej słodkie a Darkboy... może i jest trochę albo bardzo ładny, ale to nic i tak nie zmienia ! Ale wracając do mojego jakżeby nienormalnego snu. Zaczął się... powiedziałabym, że nawet nieźle. Unosiłam się w powietrzu niedaleko Airlock a przede mną rozciągały się pola uprawne. Wzbiłam się jeszcze wyżej chcąc poczuć wiatr i nagle zauważyłam jakiś ruch w zaroślach. Coś kazało mi polecieć w tamtym kierunku. Jednak wylądowałam aby tego czegoś nie przestraszyć. Ruszyłam przed siebie ostrożnie stawiając kroki. Gdy byłam już blisko z wysokiej trawy wyłoniło się zwierzę. Z wyglądu przypominało młodą łanię. Przestraszona zrobiłam krok w tył, a zwierzę podeszło jeszcze bliżej. Miało niezwykle brązowe oczy. Jej spojrzenie było magnetyczne, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Podniosłam ręke i zrobiłam krok w przód. Sarna wystraszyła się i cofnęła się o kilka kroków.Po chwili zaczęła uciekać. Sama nie wiedziałam czemu, ale ruszyłam za nią. W tym zwierzęciu było coś co mnie przyciągało. Mknęłam przez środek pola nie patrząc pod nogi tylko na zwierzę przed sobą. W końcu przez swoją nieostrożność potknęłam się i upadłam na twarz. Pomyślałam, że sarna pewnie już uciekła i nie ma sensu już jej gonić. Leżałam tak chwilę aż poczułam lekki dotyk na głowie. Powolutku uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą sarnie oczy.

Podniosłam się powoli, żeby znowu jej nie przestraszyć i uśmiechnęłam się. Zwierze przez chwilę przyglądało mi się swoimi niezwykłymi oczami i niespodziewanie do mnie podeszło. Czułam niezwykłą moc bijącą od niego. To było coś... czego nie mogłam określić tego przy pomocy słów. To było takie uczucie jakbym... używała mocy ziemi. Cała energia bijąc od niej kojarzyła mi się z ziemią. Gdy była kilka centymetrów ode mnie poczułam zapach świeżo skoszonej trawy, smak owoców, miękkość gleby zaraz po deszczu. To było niesamowite. Potem zrobiło się jeszcze lepiej. Gdy sarna dotknęła swoim miękkim pyszczkiem mojej dłoni poczułam jakbym stała się jednością z ziemią. Tak samo kiedy używałam swojej mocy, ale to uczucie było silniejsze. Wypełniało mnie. Miałam wrażenie jakby jakiś fragment w mojej duszy wskoczył na swoje miejsce. Pogłaskałam zwierzę po główce i szeroko się do niej uśmiechnęłam. To musiało coś znaczyć. To nie mógł być zwykły sen. Ta sarna, ona musiała być jakimś symbolem. Coś się zmieniło. Czułam to. Zwierzę popchnęło moją dłoń w stronę lasu. Wstałam i ruszyłam za nią. Po kilku minutach stałyśmy przy małym jeziorku. Sarna podeszła do niego i zaczęła pić. Usiadłam i patrzyłam na nią. Z upływem czasu zobaczyłam, że wszystko przede mną się rozmywa. Zanim wszystko zniknęło zdążyłam zobaczyć, że sarna podniosła głowę a nad nią pojawiła się jakiś gryzmoł. Zaraz. To była runa.

Nagle poczułam, że leżę na czymś miękkim, ale to nie był materac łóżka. Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się dookoła siebie i aż jęknęłam. Nie byłam w zamku, tylko na jakimś polu! Wstałam i nagle mnie oświetliło. Łąka na której się znajdowałam, była identyczna jak ta z mojego snu! Uszczypnęłam się w rękę aby upewnić się, że nie śnię. Zabolało. Super, czyli nie spałam. Odwróciła m się i w oddali zobaczyłam Airlock. Czekał mnie mały spacer do domu. Ale nie to mnie przeraziło. Tylko to jakim cudem się tu znalazłam.

-No nie, lunatykuję ! Super! Pewnie znowu wejdę Rafaelowi do pokoju w środku nocy!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`

Witajcie ! Jest już późno, a jutro POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO !!!!!  Jest 22:30 i to są ostatnie godziny wakacji ! :C Uczcijmy je chwilą ciszy... Wakacje 2014 [*] !

Ehhh, ja nie chcę ! :C A jednak z drugiej chcę! Jezu, ale jestem porąbana O.o

Ale wracając do tematu ! Serdecznie przepraszam za wszystkie błędy, a już szczególnie za przecinki ! To jest dla mnie coś czego nie mogę ogarnąć!

No więc jestem bardzo ciekawa co sądzicie o tych moich wypocinach ! Szczerze, uważam , że ten rozdział jest straszny... prawie nic  nie wyszło... Ale, okey, sami osądzicie! No i jedna bardzo ważna sprawa !  Powstało coś takiego jak PYTANIE DLA BOHATERA i mam nadzieję, że tym razem pojawią się jakieś zapytania! Serio, nie bójcie się pytać ! no więc, tak na koniec, bo jutro nie wstanę... 

1. Jak podoba Wam się postać Tarlona ?

2. Co sądzicie o Clarie i Luke'u?

3. Jak Wam się podobał sen i jego koniec ? :D

Liczę na chociaż kilka szczerych komentarzy !

Pozdrawiam,  Asikeo( Mużyński Ogórek xD )

PS. Czytasz=komentujesz ! Proszę chociaż kilka słów ! :*




sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział XXI

Ten rozdział dedykuję Pielgrzymowi, która miała wczoraj urodzinki. Przepraszam, że nie zdążyłam wstawić tego wcześniej :*



Muzyka

Ciemność. Wszędzie dookoła mnie panuje mrok. Jestem zdana na jego łaskę, ponieważ nie mogę się ruszyć. Nie wiem jak długo tu jestem. Próbowałam krzyczeć, uciec, znaleźć jakieś wyjście, ale to jest nie możliwe. Nagle poczułam dotyk na swojej ręce. Chwilę potem pojawił się ból i okropny hałas. Chciałam zatkać uszy, ale moje ciało było nieruchome. Łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Nagle wszystko zaczęło jaśnieć. Przed moimi oczami pojawił się dobrze już mi znany las. Upadłam na ziemie i poczułam ból w plecach, ale jego mogłam już znieść. Był lepszy niż ten wcześniejszy. O ile można mówić, że jakiś ból jest lepszy. Jednak to się dla mnie nie liczyło. Ważne było, że w końcu mogłam się ruszać. Cierpienie i mrok dookoła mnie zniknął. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się dookoła. Jak zawsze wszędzie rosły powyginane w przeróżne kształty drzewa, a między nimi leżały kamienie różnej wielkości. Wstałam lekko się chwiejąc, lecz daleko nie zaszłam. Po kilku krokach zostałam przyciśnięta czyimś ciałem do najbliższego drzewa. Nie mogłam złapać oddechu, bo ręka nieznajomego ściskała moje gardło. Podniosłam głowę i napotkałam oczy Darkboy'a. Zaczęłam się wyrywać, ale on nie odpuszczał. Patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem i w ostatniej chwili kiedy myślałam, że się uduszę, puścił mnie. Osunęłam się na kolana krztusząc się i łapiąc łapczywie powietrze. Chwilę potem podniósł mnie i zamknął moje usta pocałunkiem. Próbowałam się od niego uwolnić, ale on wpijał się w moje usta jeszcze mocniej. Chwycił moje nadgarstki i kontynuował pocałunek, mimo moich protestów. Kiedy skończył podniosłam rękę aby uderzyć go w twarz, ale on ją złapał i zaczął się ze mnie śmiać.
-Co, nie podobało Ci się?-zapytał kpiącym głosem.
-Co ty sobie wyobrażasz?-zapytałam wkurzona.
-Bardzo dużo rzeczy związanych z tobą. Chociaż nie wszystkie są cenzuralne.-powiedział jednocześnie rozkładając swoje czarne skrzydła. Na chwilę odebrało mi mowę.
-Jak śmiesz! Niby kim ty jesteś? Powiedz mi w końcu!-krzyknęłam. On w tym czasie wzbił się w powietrze, uciekając przede mną. Bez zastanowienia ruszyłam za nim. Uwolniłam skrzydła i uniosłam się do góry. Na chwilę straciłam go z oczu i przez to nie zauważyłam jak podleciał do mnie od tyłu.
-Jestem twoją przyszłością.-powiedział mi do ucha i złapał za rękę. Zaczął ciągnąć mnie do góry i potem gwałtownie odrzucił od siebie. Chciałam do niego podlecieć i strzelić mu w twarz, ale powstrzymały mnie ciemne macki płynące w moją stronę. Krzyknęłam i zaczęłam uciekać, ale one mnie dogoniły. W ciągu chwili byłam owinięta w ciasny kokon z którego nie mogłam się wydostać.
-Pomóż mi-wrzasnęłam błagalnie do chłopaka, ale on zaczął się ze mnie śmiać.
-Chyba sobie żartujesz. Jeśli ci pomogę niczego się nie nauczysz.
-Co? Niby czego mam się uczyć ?-powiedziałam zdezorientowana nadal walcząc z mackami.
-Spróbuj uwolnić się przy pomocy swoich mocy.
-Ale ja nie umiem ich kontrolować.
-Jasne. Gadasz rzeczy z dupy wzięte. A niby kto ocalił wszystkich na balu twojego brata?-zapytał patrząc na mnie jak na idiotkę.
-Skąd...skąd o ty wiesz?-zapytałam przerażona. Czyli to jednak prawda. On istnieję naprawdę. To nie był żaden mój wymysł, tylko czysta prawda.
-To nie jest teraz ważne. Skup się na ucieczce z tej sieci, bo ona niedługo ściśnie się tak, że nie będziesz mogła wziąć nawet jednego oddechu.
-Nie umiem. Proszę wypuść mnie.
-Skoncentruj się na powietrzu dookoła ciebie. Poczuj je i wykorzystaj aby uciec.
-Ale...
-Zrób to !-huknął groźnie. Przestałam się szamotać i zamknęłam oczy. Zrobiłam to co mi kazał. Przez pierwsze minuty nic nie słyszałam i kiedy chciałam już zrezygnować w końcu udało mi się. Dookoła mnie wiał delikatny wiaterek na który nie zwracałam do tej pory uwagi. Usłyszałam go i poczułam i co dalej? Westchnęłam i pomyślałam aby powietrze dookoła mnie zmieniło się w mały wir. Otworzyłam oczy i ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta. Przed moją twarzą kręciło się małe tornado. Nie mogłam uwierzyć. Udało mi się ! Chciałam podskoczyć z radości, ale właśnie w tym momencie przypomniałam sobie gdzie jestem. Skupiłam się na powietrzu tuż przy mnie i pomyślałam aby rozerwało kokon w którym się znajdowałam. Chwilę potem byłam wolna. Przez moment oszołomiona unosiłam się w powietrzu ściągając z siebie resztki macek, które przyczepiły się do moich włosów i ubrań. Następnie spojrzałam na Darkboy'a, który wisiał w powietrzu niedaleko mnie uśmiechając się jak jakiś człowiek, który zjadł za dużo ogórków.
-Wiedziałem, że ci się uda.-stwierdził podnosząc rękę, a macki popłynęły do jego dłoni i zniknęły.
-Co ty sobie myślisz?! Najpierw chcesz mnie udusić, całujesz mnie a potem zamykasz w jakimś kokonie z cieni! Kim, ty do cholery jesteś?
-Już ci mówiłem. Jestem twoją przyszłościom.
-Przestań, bo to już mnie denerwuję!
-Lubię, kiedy się denerwujesz.Wyglądasz wtedy tak seksownie.
-Czy ty się dobrze czujesz człowieku?
-Jak najbardziej. Zwłaszcza, że ty tu jesteś.-powiedział podlatując do mnie i biorąc w objęcia.
-Nie dotykaj mnie!-krzyknęłam wyrywając się.
-Nie potrafię już dłużej wytrzymać. Pragnę Cię.-wymruczał mi do ucha i znowu pocałował.
-Przestań-wrzasnęłam wyswobodzając się z jego uścisku.
-Przecież tego chcesz.
-Nie, nie chcę. Nie wiem co ty robisz w moich snach, ale masz się z nich wynosić!
-Jeszcze zobaczymy-powiedział a jego oczy złowrogo zabłysnęły. Chwycił mnie za gardło i zaczął pchać ku ziemi. Zaczęłam się wyrywać, ale nie mogłam nic zrobić. Był silniejszy ode mnie. Szarpałam się, drapałam go po rękach i krzyczałam, ale on nie puszczał. Myślałam, że znowu chcę mnie wystraszyć, ale jednak myliłam się. Tuż przy ziemi wyszeptał mi kilka słów.
-Jeszcze się zobaczymy. Jeśli nie we śnie to w rzeczywistości.-powiedział i w tym samym momencie uderzyłam w twardą powierzchnię. Poczułam ogromny ból i nagle się obudziłam. Przez ten koszmar gwałtownie się podniosłam krzycząc ze strachu. Łzy leciały mi strumieniami po policzkach, a ja nie wiedziałam gdzie się znajduje. Chwyciłam się za szyje i zaczęłam łapczywie łapać oddechy. Za chwile był przy mnie Luke i moja rodzina.
-Spokojnie,Clarie. To tylko koszmar. Ciii-uspokajał mnie Luke delikatnie kołysząc. Przylgnęłam do niego i płakałam nadal przerażona. To było okropne. Przez chwilę miałam wrażenie jakbym umierała. Przez następne kilka minut nie mogłam oderwać się od Luke'a.
-On...Ja myślałam, że umieram. To było okropne...-załkałam.
-Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczna-wyszeptał mi do ucha Luke. Powoli podniosłam wzrok i popatrzyłam mu w oczy. Widziałam w nich troskę i miłość. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego chłopaka.
-Clarie, jak się czujesz?-usłyszałam głos mamy. Przekręciłam głowę w bok i zobaczyłam ją jak siedzi na fotelu obok mojego łóżka, a tuż za nią stoi tata patrząc na mnie z ulgą.
-Jestem strasznie zmęczona.-powiedziałam odrywając się od chłopaka.
-Tak bardzo się martwiliśmy. Byłaś nieprzytomna przez pięć dni. Nie mogliśmy Cię dobudzić i myśleliśmy...-powiedziała i nagle głos jej się załamał.
-Myśleliśmy, że cię stracimy. Byłaś jeszcze słaba, a jednak udało Ci się użyć swoich mocy aby się obronić. To zabrało Ci wszystkie siły, Clarie...-dokończył za nią tata, ale sam nie mógł dalej mówić.
-Moja głowa. Ja...-powiedziałam łapiąc się za głowę. Ból pojawił się niespodziewanie.
-Zawołać Fairen'a? Może da ci coś przeciwbólowego.-zapytała mama patrząc na mnie z troską.
-Nie trzeba. Po prostu muszę odpocząć.
-Śpij. Zostanę z tobą.-stwierdził Luke kładąc mnie na poduszkach.
-Ale jeśli on wróci?! Ja nie mogę...-krzyknęłam przerażona i znowu przylgnęłam do Luke'a.
-Spokojnie. Kiedy zauważę, że coś jest nie tak obudzę cię, zgoda?
-Luke, ja się boję.
-Jestem tu z tobą. Nic ci się nie stanie. To tylko złe sny.-mówił gładząc mnie po głowie.
-Luke-załkałam. Kilka minut później usnęłam.
 
Cztery tygodnie później...


Tego ranka obudziłam się strasznie zmęczona. Wczorajsze szkolenie mnie wykończyło. Wieczorem po jego zakończeniu bez zastanowienia przyszłam do pokoju i od razu położyłam się spać. Wczoraj Luke'a nie było ze mną, ponieważ musiał zostać w Rivenii aby pomóc swojemu ojcu. Do tej pory nie mogłam rozszyfrować Anerona. Początki naszej znajomości były dosyć specyficzne. Bo w końcu prawie przez niego umarłam, ale potem on uratował mi życie. To nie dawało mi spokoju. Nie rozumiałam dlaczego to zrobił. Luke powiedział mi, że jego ojciec był wspaniałą osobom godną naśladowania. Dopiero klątwa rzucona na jego ukochaną tak go zmieniła. Stał się bezduszną bestią dążącą do swojego celu po trupach. Nie obchodziło go nic poza znalezieniem ratunku dla swojej żony. Przestały się dla niego liczyć nawet własne dzieci, które zaczął ignorować. Przez te wszystkie lata kiedy ja byłam na ziemi on z każdym dniem coraz bardziej tracił rozum. Zachowanie Anerona jest dla wszystkich jedną wielką zagadką. Możliwe, że dla niego samego również...
Poprzedniego dnia trenowałam panowanie nad ziemią. Lubię zajęcia z Rinevrą, ale ona zawsze wyciśnie ze mnie wszystkie poty. Co nie zmienia faktu, że dzięki niej jestem coraz lepsza. Przez ostatnie tygodnie zaczęłam szkolenia mające na celu pomoc w opanowaniu moich mocy. Szybko nauczyłam się nad nimi panować, ale potrzebowałam wielu ćwiczeń aby dojść do perfekcji. Wczoraj Rinevra uczyła mnie jak siłą woli tworzyć pociski ziemne i wyczuwać wibracje ziemi.
-Musisz stać się jednością razem z ziemią. Wtedy poczujesz nawet najdelikatniejsze drgania, które mogą sygnalizować przybycie wroga.-powiedziała kobieta. Mogła mieć około czterdziestu lat nie więcej. Była bardzo energiczną osobą o złotych lokach zazwyczaj związanych w koński ogon. Miała trójkątną twarz z wyraźnie zarysowanym podbródkiem, niewielkim nosem i zielonymi oczami, którymi umiała wyłapać nawet najmniejszy ślad. Całe jej ciało było umięśnione po latach ćwiczeń, ale to nic nie zmieniało. Była naprawdę piękna. Większość kobiet z Estralionu zazdrościła jej urody. Wiele osób zmylił jej wygląd. Myśleli, że mają do czynienia ze słabą kobietą, która nie umie walczyć. Jednak w krótkim czasie przekonywali się jak bardzo się mylili. Przez te kilka tygodni ćwiczeń przekonałam się jaka jest naprawdę. Z pozoru wydaję się być zamknięta w sobie. Jednak kiedy lepiej się ją pozna odkrywa się, że to energiczna i żartobliwa osoba, która musi najpierw poznać człowieka zanim się przed nim otworzy. Niewiele osób wie jaka naprawdę jest Rinevra. Dlatego naprawdę się cieszyłam kiedy dołączyłam do tego grona.
-Ale niby jak mam to zrobić?-zapytałam zdezorientowana i lekko się przygarbiłam.
-Nie myśl. Poczuj to i nie garb się !
-Ehh, niech ci będzie.-zamknęłam oczy i się wyprostowałam. Zaczęłam głęboko oddychać i wsłuchałam się w bicie własnego serca. Zwykle pomagało mi to bardziej się skupić. Wszystko momentalnie zwolniło. Bicie mojego serca zrównało się z moim oddechem i już wiedziałam, że mi się udało. Czułam najmniejsze drżenie podłogi. Każdy ruch w pałacu. Wszystko. Rinevra zauważyła to, podeszła do mnie i zawiązała oczy przepaską.
-Teraz będziesz musiała mnie trafić czując moje ruchy. Ale uważaj ja też czasem będę Cię atakować, dlatego musisz być czujna.
-Dobra. Zaczynajmy.-powiedziałam i wypuściłam ze świstem powietrze jednocześnie przyjmując pozycję bojową. Stanęłam w rozkroku uginając lekko kolana i rozluźniłam ręcę. Podniosłam jedną dłoń i siłą woli ukształtowałam kule z ziemi. Wsłuchałam się w wibracje i wycelowałam w miejsce gdzie były najsilniejsze, czyli tam gdzie stała Rinevra. Pocisk poleciał dokładnie gdzie chciałam kiwnęłam ręką i kamien leżący na sali poleciał w stronę nauczycielki. Cała sala była specjalnie przygotowana do tych zajęć. Tak samo jak każda inna. Wystrój zależał od mocy którą ćwiczyłam. Tamtego wieczoru byłyśmy w sali, która była pełna ziemi i kamieni rozrzuconych po niej. Było o idealne miejsce na takie ćwiczenia. Przez kilka następnych chwil rzucałam w Rinevrę przeróżnymi rzeczami zaczynając na grudach ziemi, a na kamieniach kończąc. Nauczycielka wymijała moje pociski albo je rozbijała. Gorzej było kiedy ona atakowała mnie. Nie widziałam rzeczy lecących w moim kierunku, dlatego często obrywałam.
-Nie patrz oczami, ale umysłem. -powiedziała do mnie jednocześnie rzucając kawałkiem skały.
-Że co?! Auć-wrzasnęłam z ból, kiedy dostałam w głowę.
-Postaraj się wyczuć pociski lecące w twoją stronę.
-Jak ja to mam do cholery zrobić?-krzyknęłam i od razu dostałam znowu po głowie. Rinevra nie lubiła jak ktoś przeklinał. A zwłaszcza kobiety. Sądziła, że to nie odpowiednie słownictwo dla nich.
-Przestań się denerwować i zachowaj spokój. No i nie przeklinaj !
-Dobra.-odpowiedziałam zrezygnowana pocierając bolącą głowę.
Wzięłam głęboki oddech i nasłuchiwałam. Miałam nie patrzeć oczami tylko umysłem. Tak się w ogóle da? Myślałam gorączkowo. W końcu stwierdziłam, że to bez sensu i wzięłam głęboki oddech. Czułam wibracje spowodowane krokami nauczycielki i skały, którą podniosła aby mnie nią uderzyć. Stałam nieruchomo dopóki pocisk nie znalazł się kilka centymetrów ode mnie wtedy zrobiłam gwałtowny zwrot unikając uderzenia. Rinevra widząc to zaczęła atakować z coraz to większą częstotliwością. A ja uciekałam, robiłam uniki i zwroty, ale nic mnie nie trafiło. Z każdym kolejnym ominiętym pociskiem było coraz łatwiej. Zaczęłam odczytywać każdy następny ruch mojej przeciwniczki. Czułam prawie nie wyczuwalne wibracje kawałków ziemi lecących w moim kierumku i je omijałam. Dla osoby patrzącej na to z boku mogło to wyglądać jak jakiś dziwny taniec. Kiedy byłam już cała lepka od potu nauczycielka przestała do mnie strzelać. Obie usłyszałyśmy ciche oklaski.
-Możesz już zdjąć opaskę. Jak na razie to koniec. Świetnie Ci dzisiaj poszło.-powiedziała kobieta podchodząc do mnie. Rozwiązałam chustę z tyłu a ona sama spadła.Przez chwilę nic nie widziałam oślepiona jasnym światłem.
-Dzięki. Padam z nóg. Jest tu jakaś woda?-zapytałam spragniona. Przez to wszystko strasznie chciało mi się pić.
-Ależ oczywiście.-odezwał się znajomy głos i chwile potem byłam cała mokra.
-Nie o to mi chodziło Lanomio, ale dziękuję.-powiedziałam do kobiety stojącej w progu. To ona wcześniej nam klaskała. Ciekawe jak długo tam stała...
-Trochę wody dla ochłody, kochanie.-powiedziała uśmiechając się do mnie.
-To zawsze lepsze od tornada do którego wrzucił mnie kiedyś Dirkes.
-Ach, prawda. Strasznie się wtedy poobijałaś. Moment, ale nie przyszłam tu tylko aby oblać Cię wodą.
-Więc, czym zasłużyliśmy sobie na twoje odwiedziny?-zapytała Rinevra.
-Chciałam powiedzieć Claries, że jutro ma ćwiczenia ze mną zamiast Tarlonem.-powiedziała patrząc się na mnie z sympatią.
-Dlaczego nie z nim?-zapytałam podejrzliwie. Jak znam Tarlona na pewno coś dla mnie szykuję. Nie polubiłam go od samego początku. Na pierwszych zajęciach z nim wróciłam do pokoju cała oparzona. Nienawidziłam ćwiczeń, które prowadził. Zawsze coś mi się na nich działo, więc odetchnęłam z ulgą kiedy usłyszałam o zmianie.
-Nie wiem, kochanie. Powiedział mi tylko żebym poprowadziła zajęcia w zastępstwie za niego.
-Nie cieszysz się?-zapytała podejrzliwie Rinevra. Ona i inni nauczyciele wiedzieli o wrogości pomiędzy nami.
-Cieszę, ale już się boję co przygotuję na nasze lekcje. Mam ciarki na samą myśl o tym.-powiedziałam wzdrygając się.
-Spokojnie, Claries. Na pewno nie będzie tak źle.-powiedziała Lanomia. Tylko ona tak na mnie mówiła. Dodawała literę "s" do Clarie. Nawet fajnie to brzmiało zwłaszcza kiedy ona to wypowiadała swoim cienkim głosikiem.
-Ehh, zobaczymy. Na razie jedyne o czym marzę to pójście spać.-powiedziałam i ruszyłam do swojej sypialni.
-Dobranoc-usłyszałam jeszcze za sobą. No i tak minął mój wczorajszy dzień. Inne podobnie. To zależało z kim miałam trening. Ale praktycznie przez ostatnie trzy tygodnie wracałam do łóżka wykończona, poobijana lub ranna.
Wstałam i poszłam do łazienki umyć się po wczorajszym treningu, ponieważ wczoraj nie miałam na to siły. Miłym zaskoczeniem w Airlock były łazienki, które nie różniły się bardzo od tych na ziemi. Co prawda tutaj zamiast plastiku używano kamienia, ale to nie miało znaczenia. Od razu weszłam pod prysznic, który o dziwo tu był. Za pierwszym razem spodziewałam się wiadra z zimną wodą i kawałka szarego mydła. Nie mogłabym opisać swojego szczęścia kiedy odkryłam, że w zamku jest kanalizacja. Dowiedziałam się również od Fairen'a, że niektóre rzeczy zostały sprowadzone z ziemi. Co prawda ludzie tutaj nie używali prądu, bo mieli do dyspozycji swoje moce, ale radzili sobie równie dobrze co mieszkańcy ziemi. Po zmyciu z siebie całego brudu wróciłam do sypialni i ubrałam się w białą koszulę, spodnie i kamizelkę. Mimo, że byłam księżniczką nie lubiłam chodzić w falbaniastych sukniach tak jak moja mama. Moje zdanie podzielała Rosalie. Kiedy byłam już całkiem ubrana i uczesana poszłam na śniadanie. Po pokonaniu kilku korytarzy i schodów byłam na miejscu. Zobaczyłam rodziców siedzących przy stole, którzy gorliwie o czymś dyskutowali.
-Cześć-przywitałam się, ale oni nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi. Pomachałam do nich siadając, ale oni nadal nie reagowali. W końcu wkurzyłam się i powiedziałam.
-A właśnie czy Luke już wam mówił? Będziecie dziadkami za dziewięć miesięcy.-powiedziałam smarując chleb masłem.
-Co?!-wrzasnęli jak oparzeni i natychmiast odwrócili się w moją stronę.
-O, czyli jednak mnie słuchacie?
-Clarie, czy ty mówiłaś to na prawdę?-zapytała spanikowana Meriolis.
-Oczywiście, że nie ! Chciałam zwrócić waszą uwagę, bo odkąd weszłam do sali nie zwróciliście na mnie uwagi.
-Och, przepraszamy. My po prostu rozmawialiśmy o traktacie z Handercross.
-Kochanie, proszę nie rób czegoś takiego więcej. Prawie dostałam zawału.-powiedziała mama wachlują twarz.
-Nie cieszyłabyś się z wnuków?-zapytałam podejrzliwie śmiejąc się w duchu.
-Oczywiście, że byśmy się cieszyli, ale chyba jeszcze na to za wcześnie, prawda?-zapytał tata.
-Witam, na co za wcześnie jeśli mogę wiedzieć?-odezwał się Luke. Zajął miejsce obok mnie i dał całusa na powitanie.
-Na wasze dzieci.-odpowiedziała moja matka.
-Aha... zaraz nasze co ?Clarie czy ja czegoś nie wiem?-zapytał i zakrztusił się sokiem, który pił.
-Czyli wy to robiliście! -wrzasnęła moja mama.
-Że co?! Oczywiście, że nie!- krzyknęliśmy jednocześnie.
-Jakoś wam nie wierzę.
-Mamo, czy ty się dobrze czujesz?-wrzasnęłam zdenerwowana. Znowu ten temat. Po co ja go zaczynałam.
-A dlaczego ma się źle czuć?-zapytała Rosalie, która razem z Rafaelem przyszli na śniadanie.
-Nie ważne. Skończmy ten temat.
-Nie chcę być tak wcześnie babcią.
-Mamo, proszę. Koniec tematu. Nic nie robiliśmy i nie mamy tego w planach.
-To nigdy nie jest w planach.-powiedział cicho tata, ale i tak wszyscy go usłyszeli.
-Perikulusie !
-Clarie ma rację. Lepiej skończmy o tym rozmawiać.
-Ale...-znowu zaczęła.
-Mamo !-wrzasnęliśmy razem z Rose i Rafaelem.
-Dobrze już się nie odzywam.-powiedziała na koniec.
Później zaczęliśmy rozmawiać o codziennych sprawach i rozeszliśmy się do swoich zajęć. Do piętnastej miałam czas wolny. Mogłam robić co chciałam. Dzisiaj nie miałam zajęć o historii Estralionu, ponieważ Merian musiał udać się do innego zamku po ważne księgi. Postanowiłam poświęcić ten czas aby posiedzieć w bibliotece. Poszłam do działu gdzie znajdowały się księgi z ziemi i wybrałam " Mechanicznego anioła" autorstwa Cassandry Clare.
Po przybyciu do Estralionu poprosiłam rodziców aby sprowadzili mi trochę książek z ziemi. Spełnili moją prośbę i dzięki niej w królewskiej bibliotece powstał z nimi nowy dział z którego tylko ja korzystałam. Po jakiś dziesięciu minutach dołączył do mnie Luke, który usiadł koło mnie i zaczął czytać swoją lekturę. Siedzieliśmy tak oparci o siebie dobre dwie godziny aż w końcu oderwałam się od książki. Czasami nie potrzebowaliśmy słów żeby się porozumieć. Wystarczała nam nasza obecność. Na ziemi czytałam wiele książek o tematyce fantasy jednak " Mechaniczny anioł" spodobał mi się najbardziej. Pokochałam tą książkę od pierwszych stron. A postacie takie jak Will Herondale, Tessa Grey i Jem Carstais zapamiętam do końca życia.
-Jak poszedł Ci wczorajszy trening?-zapytał Luke przerywając czytanie.
-Nawet dobrze, ale byłam po nim strasznie wykończona.
-Rinevra jest wymagająca, ale dobra z niej nauczycielka, prawda?
-Lepszej nie mogłam sobie wymarzyć.-powiedziałam przytulając się do niego.
-A dzisiaj z kim masz szkolenie? Tarlonem?-zapytał przytulając mnie.
-Nie. Podobno coś mu wyskoczyło i zamienił się terminem z Lanomią.
-To chyba dobrze? Nie będziesz musiała się dziś nim przejmować.-powiedział i odgarnął mi z czoła zabłąkany kosmyk włosów.
-Chyba wolałabym mieć ten trening dzisiaj niż jutro. Jak znam Tarlona wymyśli coś strasznego.
-Na razie nie powinnaś się nim przejmować. Skup się na treningu z Lanomią.
-Wiem, ale już boje się jutra.
-Nie martw się. Wierzę w ciebie.-powiedział i pocałował mnie delikatnie.
-Powinieneś to robić częściej.-stwierdziłam i oddałam mu pocałunek.
-Chyba masz rację. Może zacznę od zaraz?-zapytał i powtórzył pocałunek.
Po obiedzie na który poszliśmy razem nadszedł czas na szkolenie. Lanomia to wyjątkowa osoba. Każdy w Estralionie ją zna. Jest prawdziwą mistrzynią w panowaniu na żywiołem wody. Mimo, że zdaje się być niewielkiej postury w rzeczywistości jest bardzo silna. Swoje rude włosy zazwyczaj zaplata w długi warkocz sięgający do połowy pleców. Jej zielone oczy przyciągają wielu mężczyzn, którzy zostają odprawieni z kwitkiem. Lanomia jest bardzo piękna, ale nadal nie zamężna. Jej celem w życiu jest poznawanie świata i pomaganie innym. Nauczycielka jest bardzo młoda, ponieważ ma dopiero dwadzieścia dwa lata. Do tej pory poświęcała swój czas na doskonalenie swoich mocy i pomoc innym. Dzięki latom ćwiczeń, które zaczęła już jako małe dziecko stała się prawdziwą mistrzynią w bardzo krótkim czasie. Wszyscy jej zazdrości. Nawet za bardzo... Wiele osób dziwiło się, dlaczego tak piękna młoda kobieta nie ma męża, ale nie zna całej jej historii. Kiedy Lanomia kończyła swoja edukację już wtedy miała bardzo dobrze opanowane moce. Wiele osób ją podziwiało, lecz niestety kilka jej nienawidziło. Nie wierzyło w jej szczerość i wieczna radość. Twierdzili, że to tylko na pokaz i, że w rzeczywistości jest fałszywą sukom, która tylko udaję przed innymi. Do tego zazdrościli jej umiejętności. Dlatego pewnego wieczoru kiedy wracała z zajęć porwała ją grupka mężczyzn i okrutnie skrzywdziła. Lana przez długi czas nie mogła dojść do siebie po tych wydarzeniach. Spakowała swoje rzeczy i wyjechała. Nie mogła żyć w miejscu, które przypominało jej o tamtym okropnym zdarzeniu. Mimo tego, że sprawców srogo ukarano. Podczas swojej podróży doskonaliła swoje zdolności i wkrótce cały Estralion ja znał. Na każdym kroku starała się pomagać innym. Po kilku latach odzyskała dawną radość z życia, lecz nie zapomniała o swojej przyszłości. Dlatego do tej pory nie wierzy żadnym mężczyzną. Po prostu nie może po tym co ją spotkało. Opowiedziała mi swoją historię kiedy podczas jednej lekcji nic mi nie wychodziło i chciałam się poddać. Powiedziała mi wtedy, że w życiu nigdy nie wolno się poddawać. To normalne, że czasem przegrywamy, ale po klęsce trzeba się podnieść i żyć dalej. Nie możemy załamać się jednym niepowodzeniem. Musimy być silni i żyć dalej nawet jeśli jest to trudne. Po rozmowie z nią zaczęłam podchodzić do swoich treningów z większym zainteresowaniem i chęciom. Nie przejmowałam się przegraną. Ćwiczyłam cierpliwie i w końcu zwyciężałam.
-Dzisiaj popracujemy nad atakami i obroną.-powiedziała kiedy weszłam do sali i się z nią przywitałam.
-Okey to od czego zaczynamy ?-zapytałam.
-Najpierw rozgrzewka. Dwa okrążenia dookoła jeziorka, a potem ćwiczenia rozciągające. Jazda.
-Och, serio?!-krzyknęłam sfrustrowana.
-Szybko, bo zaraz będziesz miała trzy a nie dwa okrążenia.
-Już biegnę, biegnę.-powiedziałam ruszając w kierunku jeziorka. Nie wiem jak oni to zrobili, ale właśnie w tej sali znajdowało się małe jeziorko. Mogło mieć rozmiar dużego salonu w domu jednorodzinnym. Obok niego jak w każdej innej sali był plac na którym odbywała się większość walk. Kiedy skończyłam biegać i rozciągać się podeszłam do Lanomii, która stała na brzegu jeziorka.
-Skończyłam. Zaczynamy?
-Oczywiście. Najpierw spróbujmy najprostszych rzeczy. Uformuj z wody małą kule wody i podnieś ją do góry. Zrobiłam ja kazała. Potem przeszłyśmy do trochę bardziej skomplikowanych czynności, czyli tworzenia fal. Miałam wywołać fale wyższą od Lanomii.
-Prościzna.-powiedziałam zadowolona kiedy wykonałam jej prośbę.
-Dobrze jak na razie to koniec rozgrzewki. Zabierzmy się do prawdziwej roboty.
-Jestem gotowa.
-Wywołaj duży wir i wejdź w jego środek to będzie twoja linia obrony.
-Już się robi-powiedziałam jednocześnie tworząc trzy metrowy wir. Po chwili znajdowałam się już w jego centrum.
-Teraz spróbuj nie dać się zabić i mnie trafić.
-Okey...że co?!-krzyknęłam i zrobiłam unik przed pociskiem z lodu który leciał prosto w moją głowę.
-Nie gadaj tylko walcz.-powiedziała Lana wysyłając w moją stronę zamrożone pociski. Robiłam uniki, odbijałam i łapałam pociski, ale szybkość z jaką atakował mnie Lanomia była zbyt szybka i co chwile czymś dostawałam.
-Przestań patrzeć na pociski. Skup się. Stan się jednością z wodą. Musisz poczuć tę wieź inaczej nic z tego nie wyjdzie.
-Jak niby mam stać się wodą?!
-Przestań myśleć, a ci się uda.
-Jasne-powiedziałam i złapałam się za ramię w które dostałam potężnym kawałkiem lodu. Nauczycielka zmieniła taktykę i czasami posyłała w moją stronę wodne pociski, które raniły mi dłonie. Jak zawsze wsłuchałam się w bicie swojego serca i oczyściłam umysł. Poczułam otaczającą wodę i wsłuchałam się w jej szum. Chwilę potem poczułam jedność z żywiołem. Moje ruchy stały się zwinniejsze i szybsze. Zamiast odbijąc pociski przyjmowałam je i odrzucałam w nauczycielkę z większą siłom. Zaczęłam też używać wodnych ostrzy. W końcu kiedy byłyśmy zmęczone i całe w ranach przestałyśmy.
-Coraz lepiej ci idzie. -powiedziała Lana wycierając się z wody.
-Czy ja wiem. Mogło być lepiej.
-Claries, nie bądź dla siebie za bardzo wymagająca. Trenujesz dopiero od niecałego miesiąca. Nie staniesz się mistrzem w miesiąc. Do tego potrzeba czasu i chęci.
-Wiem, ale chcę pomóc matce Luke'a jak najszybciej. Tylko ja mogę to zrobić. Wtedy Luke odzyska w końcu matkę.
-Kochanie, nie możesz miec wszystkiego od razu.To przyjdzie we właściwym czasie.-powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu w pocieszającym geście.
-Mam nadzieję-wymamrotałam.
-Na dzisiaj to chyba koniec. Musisz odpocząć przed jutrem.-stwierdziła patrząc mi w oczy ze współczuciem.
-Chyba tak.-powiedziałam bez przekonania.
-Nie przejmuj się Tarlonem. Jest wymagający, ale...
-Nie musisz mówić mi jaki jest. Wiem to.
-Claries...
-Nie musisz nic mówić. Naprawdę. Dam juro radę bez względu na to co wymyśli.
-Wierzę w ciebie, kochana.-powiedziała lekko mnie przytulając.
Pożegnałam się z nią i poszłam do swojego pokoju gdzie czekał na mnie Luke. Kiedy weszłam studiował jakieś papiery, ale gdy tylko mnie zobaczył od razu do mnie podszedł i przytulił widząc wyraz mojej twarzy.
-Coś się stało?-zapytał i zaczął szukać ran. Popatrzył zmartwionym wzrokiem na zadrapania. Chwyciłam jedną z nich i przytuliłam do policzka.
-Nie, po prostu jestem ciekawa co jutro wymyśli Tarlon.-odpowiedziałam.
-Kochanie, odpocznij po treningu. Nim będziemy martwić się później.-powiedział lekko mnie całując. 
-Widzę, że wziąłeś sobie do serca moja dzisiejszą radę.-stwierdziłam nadal go całując.
-Nawet bardzo-powiedział w przerwie między pocałunkami. Luke wziął mnie w ramiona, zaniósł do łóżka i posadził sobie na kolanach przez cały czas mnie całując.
Powoli zaczęłam rozpinać jego koszule kiedy do mojego pokoju niespodziewanie weszła Rosalie.
-Clarie, nie wiedziałaś Rafaela?! Oj chyba wam przeszkodziłam.-powiedziała patrząc na nas z miną niewiniątka. Westchnęłam i oparłam głowę na piersi Luke.
-No tak troszeczkę.-odpowiedziałam marząc o tym aby sobie poszła.
-Dobra, przepraszam. Chyba rodzice niedługo doczekają się wnuków z waszymi ruchami.-powiedziała i ze śmiechem zamknęła drzwi.
-Osz ty mała, wredna...-chciałam pobiec za nią żeby jej nagadać, ale Luke złapał mnie i znowu posadził sobie na kolanach.
-Nie przejmuj się nią. To jak będzie z tymi wnukami?-powiedział całując mnie. Oparłam dłonie na jego ramionach i uśmiechnęłam się figlarnie. Potem zaczęliśmy się śmiać i przewróciliśmy się na moje łóżko jednocześnie się całując.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Witam ! Asikeo wita Was !

No, więc wróciłam już z kolonii i napisałam ten rozdział. Myślałam, że napisze coś w ich trakcie, ale nie było na to czasu. Za dużo zajęć, za dużo gadania z koleżankami i za dużo wygłupów xD

Ale wracając do rozdziału...przepraszam za wszystkie błędy !

Mam nadzieję, że wam się spodobało ! Z tego rozdziału jestem nawet zadowolona...:3

Napiszcie co sądzicie o bohaterach i o ich zachowaniu. Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie duużo komentarzy! Jeśli to przeczytaliście to proszę nawet o krótki komentarz <3

Pozdrawiam Asikeo^^