-Clariesten!-usłyszałam
znajomy głos. Mimo, że nadal spałam lekko się wzdrygnęłam. Ten
baryton mógł należeć tylko do jednego człowieka. Powoli
zaczęłam otwierać oczy. Ostatnia noc skończyłaby się inaczej
gdyby nie wizyta mojej kochanej siostry. Rosalie wszystko zepsuła.
Po jej wyjściu zaczęliśmy rozmawiać z Luke'em o przyszłości
zamiast robić coś innego...
Leżałam
wtulona w jego objęcia i słuchałam jego marzeń. Jedyne czego
pragnął to znowu mieć normalną, kochającą rodzinę. Chciał
żeby jego mama wyzdrowiała, a ojciec znowu zaczął zachowywać się
jak dawniej. Kiedy o tym mówił słyszałam żal w jego
głosie. Gdy spytałam dlaczego jest taki smutny powiedział mi, że
jego marzenie jest niemożliwe do spełnienia. Stwierdził, że nawet
jeśli uda mi się uzdrowić jego matkę to jego ojciec i tak się
nie zmieni.
-Skąd wiesz, że
to niemożliwe?-zapytałam przytulając się do niego mocniej.
-Ponieważ znam
swojego ojca. Przez ostatnie lata zmienił się nie do poznania. Stał
się bezduszną bestią dla której nic i nikt się nie liczy.
Może i próbuje się poprawić, ale słabo mu to
wychodzi.-powiedział patrząc w sufit pustym wzrokiem.
-Luke to nie
prawda ! On kocha ciebie i twoje rodzeństwo!-zaprotestowałam. Może
i nie okazywał tego na zewnątrz, ale w głębi duszy musiał ich
kochać. Przecież co to za ojciec, który nie kocha swoich
dzieci ?
-Nawet nie wiesz
co mówisz! Nie widziałaś go przez ostatnie lata. Nie
widziałaś do jakich okropnych rzeczy się posunął ! Clarie, my
przestaliśmy go obchodzić ! Staliśmy się dla niego nic nie
ważnymi ludźmi. Własne dzieci zaczął traktować jak obcych!
Musieliśmy sobie radzić sami. Bez niczyjej pomocy !-powiedział
podnosząc się i zakrył twarz dłońmi.
-Luke...
rozumiem, ale...-położyłam rękę na jego ramieniu w pocieszającym
geście, ale wiedziałam, że to i tak nic nie zmieni. Nikt nie może
cofność przeszłości. To co się stało już się nie odstanie.
Przeszłość Luke'a zostanie z nim do końca życia tak samo jak
moja ze mną.
-Nie... Nic nie
rozumiesz. To nie było życie. To było piekło. Byliśmy zamknięci
w naszym zamku przez te wszystkie lata! Sami zdani tylko na
siebie!-powiedział wstając z łóżka. Pierwszy raz widziałam
go w takim stanie. Jego przeszłość była wielkim cierpieniem.
Ojciec przestał się nim zajmować, matka leżała w śpiączce, a
on musiał sam zająć się młodszym rodzeństwem. Podeszłam do
niego od tyłu i przytuliłam ze wszystkich sił.
-Wiem, że twoja
przeszłość nie była łatwa. Ale, Luke przetrwałeś ją mimo
wielu przeciwności losu. Jesteś silny, mądry i wspaniały. Wielu
ludzi po tym co cię spotkało zamknęłoby się w sobie lub zeszło
na złą ścieżkę. Luke, ty jesteś dobry ! Nawet twoja przeszłość
tego nie zmieniła. To właśnie ona cię ukształtowała. Sprawiła,
że jesteś tym, kim jesteś. Nie powinniśmy zapominać o naszej
przeszłości, ale nie możemy kierować się nią w życiu. Z każdym
dniem tworzymy nowy element naszego życia. W dzieciństwie byłeś
sam, ale teraz masz mnie! Proszę, nie zapominaj o
tym...-powiedziałam przyciśnięta do jego pleców. Luke przez
cały ten czas patrzył na księżyc za oknem.
-Jak mógłbym
zapomnieć o najwspanialszej osobie w moim życiu?-zapytał
odwracając się.
-Luke...-znowu
mi przerwał.
-Clarie, jesteś
sensem mojego życia. Przez te wszystkie lata jedyną rzeczą, która
utrzymywała mnie przy życiu była miłość do ciebie. Może to i
głupie, ale zakochałem się w tobie jako małe dziecko. Wtedy nie
rozumiałem jak wielka jest moja miłość do ciebie. Kochanie,
jesteś moją przyszłością, sercem i duszą. Bez ciebie nie mogę
i nie mogłem żyć.
-Luke, to
było...-nie mogłam dokończyć, bo na moich policzkach pojawiły
się łzy wzruszenia. Rzuciłam mu się w ramiona, a on objął mnie i
pocałował w czubek głowy.
-To nigdy się
nie zmieni. Musisz odpocząć jutro czeka Cię trening z
Tarlonem.-powiedział biorąc mnie w ramiona. Potem zaniósł
mnie do łóżka pocałował i przykrył kołdrą.
-Kocham
Cię-powiedziałam kiedy położył się obok mnie .
-Ja ciebie
bardziej. A teraz już śpij i nie kłóć się-powiedział
uciszając mnie, kiedy zobaczył, że się z nim nie zgadzam.
No i tak
skończył się wczorajszy dzień. Uchyliłam powieki i natychmiast
oślepiło mnie światło. Chciałam przetrzeć oczy ręką, ale kiedy
nią ruszyłam zorientowałam się, że mam związane ręce.
Podniosłam się z trudem i o mało co nie zemdlałam. Wszędzie
dookoła mnie był ogień. Z tyłu, przodu, po bokach. Wszędzie.
Znajdowałam się w ognistej pułapce.
-Widzę, że w
końcu się obudziłaś-usłyszałam znajomy głos nad sobą.
Uniosłam wzrok i zobaczyłam Tarlona we własnej osobie. Jego
skrzydła mieniły się różnymi odcieniami czerwieni i złota.
-Mogłam się
tego po tobie spodziewać.-powiedziałam, patrząc na niego
morderczym wzrokiem.
-Czyżby? Nikt
nie jest tak pomysłowy jak ja-odparł posyłając mi krzywy uśmiech.
Tarlon był najbardziej znienawidzonym przeze mnie człowiekiem
zaraz za Darkboy'em.
Brunet mimo
łagodnego wyglądu był diabłem wcielonym. Posiadał ciemne włosy,
które w niektórych miejscach pokryły się siwizną
mimo młodego wieku. Tarlon mógł mieć około trzydziestu
lat. Miał owalną twarz na której znajdowały się niezwykle
błękitne oczy, mały nos i wielka blizna ciągnąca się od prawego
oka aż do podbródka. Był niezwykle zwinny i szybki nie
mówiąc już o jego sprycie. Po tragedii jaka go spotkała
zamknął się w sobie... Niewiele osób zna tę historię.
Dowiedziałam się o niej przez przypadek od Dirkesa.
On i Tarlon
byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi aż do wypadku jego
żony. Tarlon i Erilia byli szczęśliwym małżeństwem. Mieli
wszystko co było im potrzebne. Miłość, dom i siebie. Już wtedy
Tarlon był prawdziwym mistrzem w panowaniu nad ogniem. Pracował dla
mojego ojca i był jednocześnie jednym z jego przyjaciół.
Zresztą jak reszta moich nauczycieli. Jednak Tarlon wyróżniał
się wtedy z pośród nich. Ciężko pracował, cieszył się
z życia, był zawsze uśmiechnięty. Wszystko zmieniło się
zaledwie w jednym momencie. Kiedy pewnego dnia wrócił do domu
zastał swoją żonę leżącą na ziemi w kałuży krwi, chroniącą
się ręką przed mężczyzną, który mierzył w nią nożem.
Tarlon bez zastanowienia rzucił się na pomoc ukochanej, lecz było
już za późno... Przeciwnik zadrasnął go sztyletem w twarz
tworząc olbrzymią ranę, dźgnął Elirię w pierś i uciekł...
Tarlon chciał go gonić, ale powstrzymał go szept ukochanej, która
ze łzami w oczach poprosiła go żeby został z nią. Zrozpaczony
mężczyzna wziął swoją żonę w ramiona i został z nią aż do
końca jej życia. Nie było możliwości aby przeżyła. Napastnik
trafił ją prosto w serce, zabijając na miejscu. Zanim umarła
zdążyła powiedzieć ukochanemu, że to nie jego wina i, że był
dla niej wszystkim. Potem odeszła. Jej ostatnimi słowami
było:kocham Cię, ogniu mojego serca. Tarlon nie był w stanie
puścić jej martwego ciała. Kochał ja ponad życie. Jej strata
była czymś czego nie mógł znieść. Jego serce umarło w
tym samym momencie co ukochana. Znalazł go Dirkes, który
przyszedł odwiedzić przyjaciela następnego dnia rano. Kiedy wszedł
do jego domu zobaczył go trzymającego zimne ciało ukochanej w
swoich ramionach pogrążonego w niesłychanej rozpaczy. Nikt nie
mógł oderwać go od ciała Erili. Dopiero mój ojciec
zdołał coś wskórać. Zabrał go do zamku i zajął się
nim. Najtragiczniejsze w tym wszystkim było to, że Eliria
spodziewała się dziecka. Była w czwartym miesiącu ciąży. Kiedy
umarła Tarlon stracił nie tylko ją, ale także ich nienarodzone
dziecko... Przez pierwsze miesiące był w takiej żałobie, że
praktycznie nic nie jadł, nie pił. Schudł, a na jego czuprynie
pojawiły się siwe włosy. Przy pomocy przyjaciół udało mu
się pozbierać, lecz zamknął się w sobie. Nie mógł i
pewnie do tej pory nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanej.
Po śmierci Erili zaczął ciężko pracować i ćwiczyć. Stał się
najlepszy w panowaniu nad ogniem, ale nie odzyskał radości z życia
i zdolności do miłości. Stał się typem samotnika. Jednak jeśli
chodzi o moje lekcję był strasznie wymagający. U niego nie było
szans na błędy. Przy nim nie można okazać słabości. Na jego
lekcjach moim jedynym celem jest przeżyć i to zamierzałam zrobić
dzisiaj.
-Wiedziałam, że
coś knujesz!-wrzasnęłam, siłując się z więzami krępującymi
moje nadgarstki, lecz to nic nie dawało. Tylko jeszcze bardziej
raniłam swoje dłonie.
-Jednak nie
znasz mnie aż tak dobrze żeby spodziewać się tego, co cię
dzisiaj czeka. -powiedział, posyłając mi wredny uśmiech.
-To na pewno nie
będzie przyjemne.
-Tego możesz
być pewna. Zobaczymy czego nauczyłaś się do tej
pory.-odpowiedział posyłając w moją stronę kulę ognia.
-Jak mam walczyć
ze związanymi rękami?-zapytałam wymijając pocisk.
-Może w końcu
użyjesz mózgu i się uwolnisz?
-Niby jak ?!
-Ty naprawdę
jesteś taka tępa, czy tylko udajesz ? Użyj swoich mocy !-huknął
i znowu wysłał w moim kierunku ognisty pocisk.
-Wcale nie
jestem tępa, idioto.-wrzasnęłam w odpowiedzi. Przeklinanie na siebie
nawzajem stało się tradycją naszych lekcji. Ja klęłam na niego,
a on na mnie. Uskoczyłam przed kolejną kulą i nadal próbowałam
uwolnić ręce.
-Z czego jest
zrobiona, to cholerna lina?!-wrzeszczałam jednocześnie, unikając
pocisków skierowanych w moją stronę i próbowałam
rozwiązać ręce. Wyglądało to tak, że biegałam po całej sali,
uciekając przed ogniem. Nie miałam za bardzo gdzie zwiewać, bo
krawędzie sali się paliły. Niestety wszystkie moje próby
uwolnienia rąk szły na marne. Lina okazała się zbyt mocna, aby
rozerwać ją samymi rękami.
-Jeszcze się
nie uwolniłaś?! Jesteś naprawdę żałosna.-powiedział gwałtownie
do mnie podlatując.
-No, chyba ty
!-krzyknęłam w odpowiedzi i upadłam na ziemie żeby mnie nie
złapał.
-Do góry,
kretynko. Czas aby zobaczyć jak radzisz sobie w
powietrzu!-powiedział łapiąc mnie i unosząc w górę.
Próbowałam się wyrwać, ale to nie było takie proste z
związanymi rękami. Przez szamotaninę obtarłam sobie nadgarstki aż
do krwi. Kiedy byliśmy już wysoko Tarlon bezceremonialnie puścił
mnie na złamanie karku. Otworzyłam skrzydła i wzbiłam się w
powietrze. Moje skrzydła zamigotały kolorami.
-Ty naprawdę
jesteś chory psychicznie ! Mogłeś mnie zabić.-wrzasnęłam
przestraszona. To przypominało jeden z moich snów z
Darkboy'em w roli głównej. Lekko się wzdrygnęłam na samą
myśl o nim. Całe szczęście ostatnio nie miałam żadnych
porąbanych snów, co nie zmieniało faktu, że to może się
niedługo zmienić.
-Ale tego nie
zrobiłem. A to jest lekcja do której w ogóle się nie
przykładasz! Więc bierz się do roboty i w końcu uwolnij te
cholerne ręce !-krzyknął wkurzony.
-Bo
co?-zapytałam zaczepnie. Denerwowała mnie sama jego obecność nie
mówiąc już o tym co do mnie mówił. Miałam dość!
Jego lekcje zawsze byłe inne niż pozostałe. Tylko u niego
odnosiłam poważne obrażenia. Nie było chyba jeszcze ani jednej
lekcji na której nie zostałabym ranna.
-Nie chcesz
wiedzieć.-powiedział z groźnym błyskiem w oku.
-A może jednak
chcę?Pokaż na co cię stać.-odparłam w odpowiedzi. Chciałam już
skończyć ten trening i mieć go za sobą.
-Jesteś
najbardziej upierdliwą i głupią osobą jaką znam. Ale jeśli
chcesz... to proszę bardzo. Użyj swoich mocy i niech zabawa się
zacznie !-powiedział i w jego dłoniach pojawiły się kule ognia.
-Tylko na to
czekałam.-powiedziałam cicho. Czas to skończyć.Uwolniłam cały
swój gniew i byłam gotowa do walki. W moich dłoniach pojawił
się ognień , który natychmiast spalił krępujące mnie
sznury i byłam wolna. Po tych wszystkich tygodniach ćwiczeń
przekonamy się ile już umiem. Wzięłam głęboki oddech i
wypuściłam ze świstem powietrze. Tkwiliśmy w powietrzu na
przeciwko siebie, czekając, kto zrobi pierwszy krok. Cały czas
patrzyliśmy sobie w oczy morderczymi spojrzeniami.W końcu nie
wytrzymałam dłużej i poleciałam w jego kierunku jednocześnie
wysyłając w jego stronę ogniste uderzenie. Odbił je i wysłał w
moim kierunku kilka ognistych ostrzy. Zrobiłam unik i znowu
wystrzeliłam w niego ognistym pociskiem. Walka zaczęła się na
dobre. Wysyłaliśmy w swoim kierunku śmiercionośne uderzenia.
Kiedy byłam już cała poraniona i poparzona zadałam pytanie, które
od zawsze mnie ciekawiło.
-Dlaczego ty
mnie tak nienawidzisz?-zapytałam wysyłając ognistą strzałę.
Moje pytanie zbiło go z tropu i oberwał lądując na ziemi. Schował
skrzydła i podniósł się otrzepując rękawy. Ja w tym
czasie wylądowałam i przyglądałam się temu co robi.
-Czemu sądzisz,
że cię nienawidzę?-popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
-Od naszego
pierwszego spotkania za mną nie przepadasz, chociaż nie zrobiłam
niczego co by cię obraziło. A na naszych lekcjach próbujesz
mnie zabić. Więc, dlatego myślę, że mnie nienawidzisz. Tylko nie
wiem dlaczego...
-Wcale nie
próbuje cię zabić. Jestem wymagający-powiedział posyłając
mi ponure spojrzenie.
-Oczywiście. Ty
tylko chcesz mnie czegoś nauczyć. Wyżywając się na mnie.
-Ja wcale nie...
-Właśnie, że
tak. Dlatego pytam się dlaczego?
-Nie będę się
tłumaczył jakiejś małolacie. To nie są twoje sprawy!-powiedział
groźnie, wysyłając kolejną ognistą kulę w moim kierunku. Zanim
zrobiłam unik zobaczyłam coś w jego oczach co mnie zaskoczyło.
Wyraźnie zauważyłam w nich ból. Trwało to może chwile,
ale byłam pewna tego co zobaczyłam. Było to dla mnie dużym
szokiem, ponieważ Tarlon zazwyczaj nie okazywał żadnych uczuć.
Był zimny jak lód.
-Tarlonie
przestań uciekać przed przeszłością ! Staw jej czoła
!-krzyknęłam. Przez chwilę na jego twarzy malowało się
zaskoczenie, które zastąpiła wściekłość.
-Nie będziesz
mnie pouczała. Nie masz do tego prawa !
-Czyżby?
-Zajmij się
swoimi sprawami! Całe życie myślałaś, że należysz do innego
świata, kilka razy prawie zginęłaś i odkryłaś, że jesteś
adoptowana. Teraz chcesz uzdrowić żonę człowieka, który
cię torturował. Więc, zajmij się tym zamiast mnie pouczać !
Pokaż, kim jesteś i co potrafisz !
-Co Cię
obchodzi moje życie?!-krzyknęłam wkurzona.
-A ciebie moje?
Nie wiem skąd wiesz o Erilli, ale to nie twój problem !
Zrozumiałaś?! Nie waż się o niej wspominać!
-Tarlonie, nie
cofniesz tego co się stało!-powiedziałam. On odwrócił
głowę. Widziałam, ze to dla niego trudne. Rozmowa o jego ukochanej
sprawiała mu duży ból, ale musiał zacząć żyć tak jak
dawniej.
-Przestań
!-wrzasnął posyłając w moim kierunku ogromny pocisk. Nie do końca
zdążyłam uciec i ogień poparzył mi prawą rękę. Zawyłam z
bólu. Wkurzyłam się, nie przez to, że mnie zranił. Ale
dlatego, że nie słuchał co do niego mówię. Powinien to w
końcu zrozumieć!
-Tarlonie
!-krzyknęłam. Chciałam przemówić mu do rozumu.
-Nigdy nie uda
Ci się w pełni zapanować nad ogniem! Jesteś na to za głupia !
Jeszcze nie spotkałem takiego beznadziejnego przypadku jak ty ! Do
niczego się nie nadajesz!-powiedział głosem pełnym pogardy,
zmieniając temat. Zamurowało mnie. Jeszcze nikt mi czegoś takiego
nie powiedział. Poczułam ogromny gniew. W moich oczach pojawił się
błysk wściekłości i rzuciłam się na Tarlona. Uderzyłam go
kilka razy pięściami w twarz i próbowałam podciąć.
Niestety przewidział moje zamiary i nie udało mi sie zwalić go z
nóg. Za to on chwycił mnie za rękę i odrzucił w tył.
Wstałam powoli i przywołałam swoją moc. W moich rękach pojawiły
się ogniste bicze gotowe do użytku. Podeszłam do niego i
zamachnęłam się . Tarlon wytworzył ognistą tarczę i próbował
się osłonić, lecz nie do końca mu się udało. Kiedy bicz dotknął
jego skóry zawył z bólu. Zamachnęłam się jeszcze
raz, ale byłam zmuszona odskoczyć w bok, ponieważ musiałam uciec
przed ognistymmi kulami lecącymi w moim kierunku. Znowu zaczęliśmy
ze sobą walczyć, ale teraz to była walka na śmierć i życie.
Każde z nas chciało wygrać tą bitwę. Ale mogło to zrobić tylko
jedno z nas.
-*-
Luke
Kiedy obudziłem
się następnego ranka Clarie nie było ze mną. Gdy zasypiałem
leżała koło mojego boku, a teraz gdzieś ją wywiało. Wstałem i
podeszłem do szafy stojącej w kącie. Od pewnego czasu zamiast spać
w jednym z pokojów gościnnych dzieliłem jeden z Clarie. Jej
rodzice zgodzili się na to, ale powiedzieli, że mamy "tego"
jeszcze nie robić. Bezcenny był wtedy widok miny Meriolis.
Zmarszczyła nos, zmrużyła oczy, a na jej czole pojawiło się kilka
zmarszczek, co w połączeniu z jej morderczym wzrokiem wyglądało
komicznie. Przypominała wtedy wkurzonego kaczora Donalda. Na
początku nie ufali mi w ogóle, ale z upływem czasu
zobaczyli, że naprawdę zależy mi na Clarie i, że nie zrobię jej
krzywdy. Zrozumieli, że kocham ich córkę. Nie mieli co do tego
wątpliwości. Jednak Aneron nadal pozostał moim ojcem. A jak się
mówi na ziemi: "Niedaleko pada jabłko od jabłoni". Niestety,
nie w tym przypadku. Nigdy nie będę taki jak swój ojciec!
Rozumiem, że tęsknił za mamą... Ja też i to nawet bardzo. On
myślał, że tylko jemu było ciężko, że choroba mamy nic dla nas
nie znaczyła. To nie on musiał tłumaczyć małemu Chrisowi i małej
Sophie, że mama jest chora, tylko ja. Spróbujcie wytłumaczyć
trzylatkowi i dwulatce, dlaczego ich mama nie budzi się już od kilku
dni. Musiałem to zrobić, chociaż sam byłem małym dzieckiem.
Perikulus i Meriolis nie porównywali mnie do mojego ojca.
Oceniali mnie po moich a nie jego czynach. Byłem im za to bardzo
wdzięczny. W Airlock czułem się jakby to był mój prawdziwy
dom. Zdecydowanie wolałem to niż mieszkać w Rivenii. Niestety
musiałem tam zostawić Christophera i Sophii. Ojciec niby zaczął
zwracać na nas uwagę, chciał spędzać z nami czas, ale ja nie
miałem zamiaru wierzyć, że tak nagle się zmienił. Widziałem do
jakich okropnych rzeczy się dopuścił.
Założyłem
czyste ubrania i zacząłem czytać treść jakiegoś rozporządzenia,
które miało niedługo wejść w życie. Bycie księciem ma
swoje zalety i wady. Czytanie tego nudziarstwa było jedną z wad.
Dochodziła ósma, kiedy skończyłem studiować dokumenty, a
Clarie nadal nie było. Wstałem i ruszyłem jej szukać. Może nie
mogła spać i poszła do biblioteki poczytać? Albo była na
śniadaniu, chociaż nie, to za wcześnie. Sprawdziłem jadalnie,
bibliotekę, sale balową, pokój muzyczny i nigdzie jej nie
znalazłem. Zapytałem Rafaela i Rosalie czy jej nie widzieli, ale
zaprzeczyli. Gdy powiedziałem im, że nie mogę jej znaleźć poszli
szukać ze mną. Przeszukaliśmy chyba każdy kąt w Airlock i nic
nie znaleźliśmy. Zostało tylko jedno miejsce gdzie nie
szukaliśmy:sale treningowe. Popędziliśmy w tamtym kierunku i
zobaczyliśmy mały tłok w pobliżu jednych drzwi.
-Co się
dzieję?-zapytałem Dante'go, który rozmawiał z Dirkesem, Lanomią i
Rinevrą.
-Drzwi do
sali ognia są zablokowane. Nie da się ich otworzyć.
-A co to ma
wspólnego z tym całym zbiegowiskiem? A właśnie nie widziałeś
Clarie? Nie mogę jej nigdzie znaleźć.
-Problem
polega na tym, że Clarie jest w środku razem z Tarlonem.
-Co?!
Musimy ją stamtąd wyciągnąć-krzyknąłem.
-Ale drzwi
nie da się otworzyć. A ze środku słychać odgłosy
walki.-powiedziała Elizabeth podchodząc do Dante'go. On wziął ją
w ramiona i pocałował w czubek głowy.
-Musimy coś
zrobić-powiedziałem i w tym samym momencie usłyszałem krzyk
Clarie.
-Ale
co?-zapytała Ellizabeth.
-Jeśli wszyscy
użyjemy swoich mocy to uda nam się otworzyć te drzwi-usłyszeliśmy
za sobą głosy Rinevry.
-Nie traćmy
czasu.-zawołałem. Po chwili wszyscy wykorzystaliśmy swoje moce i
drzwi ustąpiły. Natychmiast wbiegłem do środka i zobaczyłem
Clarie i Tarlona. Stali na środku sali a wszystko dookoła nich
płonęło. Chciałem krzyknąć żeby przestali, ale oboje w tym
samym momencie użyli swoich mocy tworząc ogromna ogniste pociski i
wystrzelili je ku sobie. Oboje trafili i zostali ranni. Praktycznie
w tym samym momencie uderzyli w ziemie. Byłem przerażony.
Podbiegłem do Clarie i wziąlem ją w ramiona. Miała liczne rany,
poparzone ręce i nogi. To nie wyglądało za dobrze. Za sobą
usłyszałem głosy Dirkesa, Rinevry i Lanomii, którzy zajęci
się Tarlonem. Kazałem Ellie i Dante'mu biec po Fairena, a sam
zaniosłem Clarie do pokoju.
-*-
Obudziły mnie
podniesione głosy. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w sali
treningowej, lecz we własnym łóżku. Uchyliłam powieki i
zobaczyłam przed sobą zamazane kształty. Zamrugałam i wszystko
nabrało ostrości.Przechyliłam głowę i zmarszczyłam brwi. Byłam
cała obolała. Podniosłam wzrok i zobaczyłam błękitne tęczówki
Luke'a. Uśmiechnęłam się lekko i chciałam wstać. Podparłam
się na ramionach i jęknęłam z bólu. Spojrzałam na swoje
ręce i zobaczyłam całe mnóstwo bandaży. Super zrobili ze
mnie mumię !
-Kochanie!-usłyszałam
głos mamy i chwilę potem tkwiłam w jej uścisku krzywiąc się.
-Cześć, mamo.
Możesz mnie puścić ? Zaraz się uduszę !-wysapałam.
-Och,
przepraszam. Przestraszyłam się, że stało Ci się coś
poważnego.-odpowiedziała po chwili znowu mnie przytulając. Nie
dziwiłam się jej. Ostatnio prawie cały czas coś mi się działo.
To robiło się nudne. Serio...czy wszyscy chcą mnie zabić ? Chyba
muszę sobie zrobić urlop.
-Nic mi się nie
stało. A co z Tarlonem?-zapytałam ciekawa czy mój ostatni
pocisk go trafił. Niewiele pamiętałam co działo się po ostatnim
uderzeniu. Chyba musiałam stracić przytomność. Znowu. Genialnie !
-Jest wykończony
i równie poparzony co ty.-powiedziała ponuro.
-Ja... muszę z
nim porozmawiać.-powiedziałam powoli wstając i ruszając w
kierunku drzwi. Zrobiłam kilka kroków i nogi ugięły się
pode mną. Upadłam na kolana ciężko oddychając. Nagle wszystkie
siły mnie opuściły. Nie rozumiałam tego... Jednak ostatnia walka
odebrała mi sporo energii.
-Clarie!-wrzasnęli
wszyscy w pokoju. Powoli się podniosłam i doszłam do drzwi
opierając się o framugę. Przed oczami pojawiły mi się białe
mroczki, ale i tak ruszyłam przed siebie.
-Muszę z nim
porozmawiać...-wyszeptałam krocząc dalej oparta o ścianę.
Niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam
głowę i zobaczyłam Luke'a. Miał podkrążone oczy i zmęczenie
malujące się na twarzy.
-Clarie, proszę
wróć do pokoju i odzyskaj siły. Wszystkim wyjdzie to na korzyść.
Ty i ja odpoczniemy a twoi rodzice przestaną się martwić.
-Ale Tarlon...
-Porozmawiasz z
nim jutro, albo dziś wieczorem. Popatrzyłam na niego przez chwile
nadal się wahając, ale gdy zobaczyłam jak bardzo zmęczony jest
uległam. Zaczęłam wracać, a on wziął mnie za rękę i
zaprowadził mnie z powrotem do łózka. Nie wiedziałam ile
byłam nie przytomna, ale widząc twarz Luke'a przez cały czas, kiedy
byłam nieprzytomna on musiał czuwać przy mnie. Rodzice
podziękowali Luke'owi za przemówienie mi do rozsądku i
wyszli całując mnie wcześniej w czoło. Położyłam się i
przykryłam kołdrą. Chwilę później Luke leżał koło mnie
i patrzył się na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
-Czemu się tak
na mnie patrzysz?
-Bo myślę, a
patrzenie na ciebie mi w tym pomaga.-powiedział uśmiechając się.
-O czym
myślisz?-zapytałam po chwili nie dając za wygraną.
-Hmmm?-zapytał
sennie. Zobaczyłam, że jego powieki zaczynają powoli opadać, a on
stara się nie usnąć.
-Już nic, śpij.-powiedziałam delikatnie go całując i zapadłam w sen.
No, ale jak
zwykle nie obeszło by się od dziwnego snu ! No przecież nie mogłam
bym śnić o jakiś normalnych rzeczach.Na przykład o różowych
królikach, które wcinają bułki i ogórki ?Okey,
to nie są normalne sprawy, ale lepsze to od Darkboy'a i tego
przeklętego lasu. Króliki są przynajmniej słodkie a
Darkboy... może i jest trochę albo bardzo ładny, ale to nic i tak
nie zmienia ! Ale wracając do mojego jakżeby nienormalnego snu.
Zaczął się... powiedziałabym, że nawet nieźle. Unosiłam się
w powietrzu niedaleko Airlock a przede mną rozciągały się pola
uprawne. Wzbiłam się jeszcze wyżej chcąc poczuć wiatr i nagle
zauważyłam jakiś ruch w zaroślach. Coś kazało mi polecieć w
tamtym kierunku. Jednak wylądowałam aby tego czegoś nie
przestraszyć. Ruszyłam przed siebie ostrożnie stawiając kroki.
Gdy byłam już blisko z wysokiej trawy wyłoniło się zwierzę. Z
wyglądu przypominało młodą łanię. Przestraszona zrobiłam krok
w tył, a zwierzę podeszło jeszcze bliżej. Miało niezwykle
brązowe oczy. Jej spojrzenie było magnetyczne, nie mogłam oderwać
od niego wzroku. Podniosłam ręke i zrobiłam krok w przód.
Sarna wystraszyła się i cofnęła się o kilka kroków.Po
chwili zaczęła uciekać. Sama nie wiedziałam czemu, ale ruszyłam
za nią. W tym zwierzęciu było coś co mnie przyciągało. Mknęłam
przez środek pola nie patrząc pod nogi tylko na zwierzę przed
sobą. W końcu przez swoją nieostrożność potknęłam się i
upadłam na twarz. Pomyślałam, że sarna pewnie już uciekła i nie
ma sensu już jej gonić. Leżałam tak chwilę aż poczułam lekki
dotyk na głowie. Powolutku uniosłam głowę i zobaczyłam przed
sobą sarnie oczy.
Podniosłam się powoli, żeby znowu jej nie
przestraszyć i uśmiechnęłam się. Zwierze przez chwilę
przyglądało mi się swoimi niezwykłymi oczami i niespodziewanie do
mnie podeszło. Czułam niezwykłą moc bijącą od niego. To było
coś... czego nie mogłam określić tego przy pomocy słów.
To było takie uczucie jakbym... używała mocy ziemi. Cała energia
bijąc od niej kojarzyła mi się z ziemią. Gdy była kilka
centymetrów ode mnie poczułam zapach świeżo skoszonej
trawy, smak owoców, miękkość gleby zaraz po deszczu. To było
niesamowite. Potem zrobiło się jeszcze lepiej. Gdy sarna dotknęła
swoim miękkim pyszczkiem mojej dłoni poczułam jakbym stała się
jednością z ziemią. Tak samo kiedy używałam swojej mocy, ale to
uczucie było silniejsze. Wypełniało mnie. Miałam wrażenie jakby
jakiś fragment w mojej duszy wskoczył na swoje miejsce. Pogłaskałam
zwierzę po główce i szeroko się do niej uśmiechnęłam. To
musiało coś znaczyć. To nie mógł być zwykły sen. Ta
sarna, ona musiała być jakimś symbolem. Coś się zmieniło.
Czułam to. Zwierzę popchnęło moją dłoń w stronę lasu. Wstałam
i ruszyłam za nią. Po kilku minutach stałyśmy przy małym
jeziorku. Sarna podeszła do niego i zaczęła pić. Usiadłam i
patrzyłam na nią. Z upływem czasu zobaczyłam, że wszystko
przede mną się rozmywa. Zanim wszystko zniknęło zdążyłam
zobaczyć, że sarna podniosła głowę a nad nią pojawiła się
jakiś gryzmoł. Zaraz. To była runa.
Nagle poczułam,
że leżę na czymś miękkim, ale to nie był materac łóżka.
Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej.
Rozejrzałam się dookoła siebie i aż jęknęłam. Nie byłam w
zamku, tylko na jakimś polu! Wstałam i nagle mnie oświetliło.
Łąka na której się znajdowałam, była identyczna jak ta z
mojego snu! Uszczypnęłam się w rękę aby upewnić się, że nie
śnię. Zabolało. Super, czyli nie spałam. Odwróciła m się
i w oddali zobaczyłam Airlock. Czekał mnie mały spacer do domu.
Ale nie to mnie przeraziło. Tylko to jakim cudem się tu znalazłam.
-No nie,
lunatykuję ! Super! Pewnie znowu wejdę Rafaelowi do pokoju w środku
nocy!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
Witajcie ! Jest już późno, a jutro POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO !!!!! Jest 22:30 i to są ostatnie godziny wakacji ! :C Uczcijmy je chwilą ciszy... Wakacje 2014 [*] !
Ehhh, ja nie chcę ! :C A jednak z drugiej chcę! Jezu, ale jestem porąbana O.o
Ale wracając do tematu ! Serdecznie przepraszam za wszystkie błędy, a już szczególnie za przecinki ! To jest dla mnie coś czego nie mogę ogarnąć!
No więc jestem bardzo ciekawa co sądzicie o tych moich wypocinach ! Szczerze, uważam , że ten rozdział jest straszny... prawie nic nie wyszło... Ale, okey, sami osądzicie! No i jedna bardzo ważna sprawa ! Powstało coś takiego jak PYTANIE DLA BOHATERA i mam nadzieję, że tym razem pojawią się jakieś zapytania! Serio, nie bójcie się pytać ! no więc, tak na koniec, bo jutro nie wstanę...
1. Jak podoba Wam się postać Tarlona ?
2. Co sądzicie o Clarie i Luke'u?
3. Jak Wam się podobał sen i jego koniec ? :D
Liczę na chociaż kilka szczerych komentarzy !
Pozdrawiam, Asikeo( Mużyński Ogórek xD )
PS. Czytasz=komentujesz ! Proszę chociaż kilka słów ! :*
Ten rozdział dedykuję Pielgrzymowi, która miała wczoraj urodzinki. Przepraszam, że nie zdążyłam wstawić tego wcześniej :*
Muzyka
Ciemność.
Wszędzie dookoła mnie panuje mrok. Jestem zdana na jego łaskę,
ponieważ nie mogę się ruszyć. Nie wiem jak długo tu jestem.
Próbowałam krzyczeć, uciec, znaleźć jakieś wyjście, ale
to jest nie możliwe. Nagle poczułam dotyk na swojej ręce. Chwilę
potem pojawił się ból i okropny hałas. Chciałam zatkać
uszy, ale moje ciało było nieruchome. Łzy zaczęły płynąć z
moich oczu. Nagle wszystko zaczęło jaśnieć. Przed moimi oczami
pojawił się dobrze już mi znany las. Upadłam na ziemie i poczułam
ból w plecach, ale jego mogłam już znieść. Był lepszy niż
ten wcześniejszy. O ile można mówić, że jakiś ból
jest lepszy. Jednak to się dla mnie nie liczyło. Ważne było, że
w końcu mogłam się ruszać. Cierpienie i mrok dookoła mnie
zniknął. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i
rozejrzałam się dookoła. Jak zawsze wszędzie rosły powyginane w
przeróżne kształty drzewa, a między nimi leżały kamienie
różnej wielkości. Wstałam lekko się chwiejąc, lecz daleko
nie zaszłam. Po kilku krokach zostałam przyciśnięta czyimś
ciałem do najbliższego drzewa. Nie mogłam złapać oddechu, bo
ręka nieznajomego ściskała moje gardło. Podniosłam głowę i
napotkałam oczy Darkboy'a. Zaczęłam się wyrywać, ale on nie
odpuszczał. Patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem i w ostatniej
chwili kiedy myślałam, że się uduszę, puścił mnie. Osunęłam
się na kolana krztusząc się i łapiąc łapczywie powietrze.
Chwilę potem podniósł mnie i zamknął moje usta
pocałunkiem. Próbowałam się od niego uwolnić, ale on
wpijał się w moje usta jeszcze mocniej. Chwycił moje nadgarstki i
kontynuował pocałunek, mimo moich protestów. Kiedy skończył
podniosłam rękę aby uderzyć go w twarz, ale on ją złapał i
zaczął się ze mnie śmiać.
-Co, nie
podobało Ci się?-zapytał kpiącym głosem.
-Co ty sobie
wyobrażasz?-zapytałam wkurzona.
-Bardzo dużo
rzeczy związanych z tobą. Chociaż nie wszystkie są
cenzuralne.-powiedział jednocześnie rozkładając swoje czarne
skrzydła. Na chwilę odebrało mi mowę.
-Jak śmiesz!
Niby kim ty jesteś? Powiedz mi w końcu!-krzyknęłam. On w tym
czasie wzbił się w powietrze, uciekając przede mną. Bez
zastanowienia ruszyłam za nim. Uwolniłam skrzydła i uniosłam się
do góry. Na chwilę straciłam go z oczu i przez to nie
zauważyłam jak podleciał do mnie od tyłu.
-Jestem twoją
przyszłością.-powiedział mi do ucha i złapał za rękę. Zaczął
ciągnąć mnie do góry i potem gwałtownie odrzucił od
siebie. Chciałam do niego podlecieć i strzelić mu w twarz, ale
powstrzymały mnie ciemne macki płynące w moją stronę. Krzyknęłam
i zaczęłam uciekać, ale one mnie dogoniły. W ciągu chwili byłam
owinięta w ciasny kokon z którego nie mogłam się wydostać.
-Pomóż
mi-wrzasnęłam błagalnie do chłopaka, ale on zaczął się ze mnie
śmiać.
-Chyba sobie
żartujesz. Jeśli ci pomogę niczego się nie nauczysz.
-Co? Niby czego
mam się uczyć ?-powiedziałam zdezorientowana nadal walcząc z
mackami.
-Spróbuj
uwolnić się przy pomocy swoich mocy.
-Ale ja nie
umiem ich kontrolować.
-Jasne. Gadasz
rzeczy z dupy wzięte. A niby kto ocalił wszystkich na balu twojego
brata?-zapytał patrząc na mnie jak na idiotkę.
-Skąd...skąd o
ty wiesz?-zapytałam przerażona. Czyli to jednak prawda. On istnieję
naprawdę. To nie był żaden mój wymysł, tylko czysta
prawda.
-To nie jest
teraz ważne. Skup się na ucieczce z tej sieci, bo ona niedługo
ściśnie się tak, że nie będziesz mogła wziąć nawet jednego
oddechu.
-Nie umiem.
Proszę wypuść mnie.
-Skoncentruj się
na powietrzu dookoła ciebie. Poczuj je i wykorzystaj aby uciec.
-Ale...
-Zrób to
!-huknął groźnie. Przestałam się szamotać i zamknęłam oczy.
Zrobiłam to co mi kazał. Przez pierwsze minuty nic nie słyszałam
i kiedy chciałam już zrezygnować w końcu udało mi się. Dookoła
mnie wiał delikatny wiaterek na który nie zwracałam do tej
pory uwagi. Usłyszałam go i poczułam i co dalej? Westchnęłam i
pomyślałam aby powietrze dookoła mnie zmieniło się w mały wir.
Otworzyłam oczy i ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta. Przed moją
twarzą kręciło się małe tornado. Nie mogłam uwierzyć. Udało
mi się ! Chciałam podskoczyć z radości, ale właśnie w tym
momencie przypomniałam sobie gdzie jestem. Skupiłam się na
powietrzu tuż przy mnie i pomyślałam aby rozerwało kokon w którym
się znajdowałam. Chwilę potem byłam wolna. Przez moment
oszołomiona unosiłam się w powietrzu ściągając z siebie
resztki macek, które przyczepiły się do moich włosów
i ubrań. Następnie spojrzałam na Darkboy'a, który wisiał w
powietrzu niedaleko mnie uśmiechając się jak jakiś człowiek,
który zjadł za dużo ogórków.
-Wiedziałem, że
ci się uda.-stwierdził podnosząc rękę, a macki popłynęły do
jego dłoni i zniknęły.
-Co ty sobie
myślisz?! Najpierw chcesz mnie udusić, całujesz mnie a potem
zamykasz w jakimś kokonie z cieni! Kim, ty do cholery jesteś?
-Już ci
mówiłem. Jestem twoją przyszłościom.
-Przestań, bo
to już mnie denerwuję!
-Lubię, kiedy
się denerwujesz.Wyglądasz wtedy tak seksownie.
-Czy ty się
dobrze czujesz człowieku?
-Jak
najbardziej. Zwłaszcza, że ty tu jesteś.-powiedział podlatując
do mnie i biorąc w objęcia.
-Nie dotykaj
mnie!-krzyknęłam wyrywając się.
-Nie potrafię
już dłużej wytrzymać. Pragnę Cię.-wymruczał mi do ucha i znowu
pocałował.
-Przestań-wrzasnęłam
wyswobodzając się z jego uścisku.
-Przecież tego
chcesz.
-Nie, nie chcę.
Nie wiem co ty robisz w moich snach, ale masz się z nich wynosić!
-Jeszcze
zobaczymy-powiedział a jego oczy złowrogo zabłysnęły. Chwycił
mnie za gardło i zaczął pchać ku ziemi. Zaczęłam się wyrywać,
ale nie mogłam nic zrobić. Był silniejszy ode mnie. Szarpałam
się, drapałam go po rękach i krzyczałam, ale on nie puszczał.
Myślałam, że znowu chcę mnie wystraszyć, ale jednak myliłam
się. Tuż przy ziemi wyszeptał mi kilka słów.
-Jeszcze się
zobaczymy. Jeśli nie we śnie to w rzeczywistości.-powiedział i w
tym samym momencie uderzyłam w twardą powierzchnię. Poczułam
ogromny ból i nagle się obudziłam. Przez ten koszmar
gwałtownie się podniosłam krzycząc ze strachu. Łzy leciały mi
strumieniami po policzkach, a ja nie wiedziałam gdzie się znajduje.
Chwyciłam się za szyje i zaczęłam łapczywie łapać oddechy. Za
chwile był przy mnie Luke i moja rodzina.
-Spokojnie,Clarie.
To tylko koszmar. Ciii-uspokajał mnie Luke delikatnie kołysząc.
Przylgnęłam do niego i płakałam nadal przerażona. To było
okropne. Przez chwilę miałam wrażenie jakbym umierała. Przez
następne kilka minut nie mogłam oderwać się od Luke'a.
-On...Ja
myślałam, że umieram. To było okropne...-załkałam.
-Już dobrze,
kochanie. Jesteś bezpieczna-wyszeptał mi do ucha Luke. Powoli
podniosłam wzrok i popatrzyłam mu w oczy. Widziałam w nich troskę
i miłość. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego chłopaka.
-Clarie, jak się
czujesz?-usłyszałam głos mamy. Przekręciłam głowę w bok i
zobaczyłam ją jak siedzi na fotelu obok mojego łóżka, a
tuż za nią stoi tata patrząc na mnie z ulgą.
-Jestem
strasznie zmęczona.-powiedziałam odrywając się od chłopaka.
-Tak bardzo się
martwiliśmy. Byłaś nieprzytomna przez pięć dni. Nie mogliśmy
Cię dobudzić i myśleliśmy...-powiedziała i nagle głos jej się
załamał.
-Myśleliśmy,
że cię stracimy. Byłaś jeszcze słaba, a jednak udało Ci się
użyć swoich mocy aby się obronić. To zabrało Ci wszystkie siły,
Clarie...-dokończył za nią tata, ale sam nie mógł dalej
mówić.
-Moja głowa.
Ja...-powiedziałam łapiąc się za głowę. Ból pojawił się
niespodziewanie.
-Zawołać
Fairen'a? Może da ci coś przeciwbólowego.-zapytała mama
patrząc na mnie z troską.
-Nie trzeba. Po
prostu muszę odpocząć.
-Śpij. Zostanę
z tobą.-stwierdził Luke kładąc mnie na poduszkach.
-Ale jeśli on
wróci?! Ja nie mogę...-krzyknęłam przerażona i znowu
przylgnęłam do Luke'a.
-Spokojnie.
Kiedy zauważę, że coś jest nie tak obudzę cię, zgoda?
-Luke, ja się
boję.
-Jestem tu z
tobą. Nic ci się nie stanie. To tylko złe sny.-mówił
gładząc mnie po głowie.
-Luke-załkałam.
Kilka minut później usnęłam.
Cztery
tygodnie później...
Tego ranka
obudziłam się strasznie zmęczona. Wczorajsze szkolenie mnie
wykończyło. Wieczorem po jego zakończeniu bez zastanowienia
przyszłam do pokoju i od razu położyłam się spać. Wczoraj
Luke'a nie było ze mną, ponieważ musiał zostać w Rivenii aby
pomóc swojemu ojcu. Do tej pory nie mogłam rozszyfrować
Anerona. Początki naszej znajomości były dosyć specyficzne. Bo w
końcu prawie przez niego umarłam, ale potem on uratował mi życie.
To nie dawało mi spokoju. Nie rozumiałam dlaczego to zrobił. Luke
powiedział mi, że jego ojciec był wspaniałą osobom godną
naśladowania. Dopiero klątwa rzucona na jego ukochaną tak go
zmieniła. Stał się bezduszną bestią dążącą do swojego celu
po trupach. Nie obchodziło go nic poza znalezieniem ratunku dla
swojej żony. Przestały się dla niego liczyć nawet własne dzieci,
które zaczął ignorować. Przez te wszystkie lata kiedy ja
byłam na ziemi on z każdym dniem coraz bardziej tracił rozum.
Zachowanie Anerona jest dla wszystkich jedną wielką zagadką.
Możliwe, że dla niego samego również...
Poprzedniego
dnia trenowałam panowanie nad ziemią. Lubię zajęcia z Rinevrą,
ale ona zawsze wyciśnie ze mnie wszystkie poty. Co nie zmienia
faktu, że dzięki niej jestem coraz lepsza. Przez ostatnie tygodnie
zaczęłam szkolenia mające na celu pomoc w opanowaniu moich mocy.
Szybko nauczyłam się nad nimi panować, ale potrzebowałam wielu
ćwiczeń aby dojść do perfekcji. Wczoraj Rinevra uczyła mnie jak
siłą woli tworzyć pociski ziemne i wyczuwać wibracje ziemi.
-Musisz stać
się jednością razem z ziemią. Wtedy poczujesz nawet
najdelikatniejsze drgania, które mogą sygnalizować przybycie
wroga.-powiedziała kobieta. Mogła mieć około czterdziestu lat nie
więcej. Była bardzo energiczną osobą o złotych lokach zazwyczaj
związanych w koński ogon. Miała trójkątną twarz z
wyraźnie zarysowanym podbródkiem, niewielkim nosem i
zielonymi oczami, którymi umiała wyłapać nawet najmniejszy
ślad. Całe jej ciało było umięśnione po latach ćwiczeń, ale
to nic nie zmieniało. Była naprawdę piękna. Większość kobiet z
Estralionu zazdrościła jej urody. Wiele osób zmylił jej
wygląd. Myśleli, że mają do czynienia ze słabą kobietą, która
nie umie walczyć. Jednak w krótkim czasie przekonywali się
jak bardzo się mylili. Przez te kilka tygodni ćwiczeń przekonałam
się jaka jest naprawdę. Z pozoru wydaję się być zamknięta w
sobie. Jednak kiedy lepiej się ją pozna odkrywa się, że to
energiczna i żartobliwa osoba, która musi najpierw poznać
człowieka zanim się przed nim otworzy. Niewiele osób wie
jaka naprawdę jest Rinevra. Dlatego naprawdę się cieszyłam kiedy
dołączyłam do tego grona.
-Ale niby jak
mam to zrobić?-zapytałam zdezorientowana i lekko się przygarbiłam.
-Nie myśl.
Poczuj to i nie garb się !
-Ehh, niech ci
będzie.-zamknęłam oczy i się wyprostowałam. Zaczęłam głęboko
oddychać i wsłuchałam się w bicie własnego serca. Zwykle
pomagało mi to bardziej się skupić. Wszystko momentalnie
zwolniło. Bicie mojego serca zrównało się z moim oddechem i
już wiedziałam, że mi się udało. Czułam najmniejsze drżenie
podłogi. Każdy ruch w pałacu. Wszystko. Rinevra zauważyła to,
podeszła do mnie i zawiązała oczy przepaską.
-Teraz będziesz
musiała mnie trafić czując moje ruchy. Ale uważaj ja też czasem
będę Cię atakować, dlatego musisz być czujna.
-Dobra.
Zaczynajmy.-powiedziałam i wypuściłam ze świstem powietrze
jednocześnie przyjmując pozycję bojową. Stanęłam w rozkroku
uginając lekko kolana i rozluźniłam ręcę. Podniosłam jedną
dłoń i siłą woli ukształtowałam kule z ziemi. Wsłuchałam się
w wibracje i wycelowałam w miejsce gdzie były najsilniejsze, czyli
tam gdzie stała Rinevra. Pocisk poleciał dokładnie gdzie chciałam
kiwnęłam ręką i kamien leżący na sali poleciał w stronę
nauczycielki. Cała sala była specjalnie przygotowana do tych zajęć.
Tak samo jak każda inna. Wystrój zależał od mocy którą
ćwiczyłam. Tamtego wieczoru byłyśmy w sali, która była
pełna ziemi i kamieni rozrzuconych po niej. Było o idealne miejsce
na takie ćwiczenia. Przez kilka następnych chwil rzucałam w
Rinevrę przeróżnymi rzeczami zaczynając na grudach ziemi, a
na kamieniach kończąc. Nauczycielka wymijała moje pociski albo je
rozbijała. Gorzej było kiedy ona atakowała mnie. Nie widziałam
rzeczy lecących w moim kierunku, dlatego często obrywałam.
-Nie patrz
oczami, ale umysłem. -powiedziała do mnie jednocześnie rzucając
kawałkiem skały.
-Że co?!
Auć-wrzasnęłam z ból, kiedy dostałam w głowę.
-Postaraj się
wyczuć pociski lecące w twoją stronę.
-Jak ja to mam
do cholery zrobić?-krzyknęłam i od razu dostałam znowu po głowie.
Rinevra nie lubiła jak ktoś przeklinał. A zwłaszcza kobiety.
Sądziła, że to nie odpowiednie słownictwo dla nich.
-Przestań się
denerwować i zachowaj spokój. No i nie przeklinaj !
-Dobra.-odpowiedziałam
zrezygnowana pocierając bolącą głowę.
Wzięłam
głęboki oddech i nasłuchiwałam. Miałam nie patrzeć oczami tylko
umysłem. Tak się w ogóle da? Myślałam gorączkowo. W
końcu stwierdziłam, że to bez sensu i wzięłam głęboki oddech.
Czułam wibracje spowodowane krokami nauczycielki i skały, którą
podniosła aby mnie nią uderzyć. Stałam nieruchomo dopóki
pocisk nie znalazł się kilka centymetrów ode mnie wtedy
zrobiłam gwałtowny zwrot unikając uderzenia. Rinevra widząc to
zaczęła atakować z coraz to większą częstotliwością. A ja
uciekałam, robiłam uniki i zwroty, ale nic mnie nie trafiło. Z
każdym kolejnym ominiętym pociskiem było coraz łatwiej. Zaczęłam
odczytywać każdy następny ruch mojej przeciwniczki. Czułam prawie
nie wyczuwalne wibracje kawałków ziemi lecących w moim
kierumku i je omijałam. Dla osoby patrzącej na to z boku mogło to
wyglądać jak jakiś dziwny taniec. Kiedy byłam już cała lepka od
potu nauczycielka przestała do mnie strzelać. Obie usłyszałyśmy
ciche oklaski.
-Możesz już
zdjąć opaskę. Jak na razie to koniec. Świetnie Ci dzisiaj
poszło.-powiedziała kobieta podchodząc do mnie. Rozwiązałam
chustę z tyłu a ona sama spadła.Przez chwilę nic nie widziałam
oślepiona jasnym światłem.
-Dzięki. Padam
z nóg. Jest tu jakaś woda?-zapytałam spragniona. Przez to
wszystko strasznie chciało mi się pić.
-Ależ
oczywiście.-odezwał się znajomy głos i chwile potem byłam cała
mokra.
-Nie o to mi
chodziło Lanomio, ale dziękuję.-powiedziałam do kobiety stojącej
w progu. To ona wcześniej nam klaskała. Ciekawe jak długo tam
stała...
-Trochę wody
dla ochłody, kochanie.-powiedziała uśmiechając się do mnie.
-To zawsze
lepsze od tornada do którego wrzucił mnie kiedyś Dirkes.
-Ach, prawda.
Strasznie się wtedy poobijałaś. Moment, ale nie przyszłam tu
tylko aby oblać Cię wodą.
-Więc, czym
zasłużyliśmy sobie na twoje odwiedziny?-zapytała Rinevra.
-Chciałam
powiedzieć Claries, że jutro ma ćwiczenia ze mną zamiast
Tarlonem.-powiedziała patrząc się na mnie z sympatią.
-Dlaczego nie z
nim?-zapytałam podejrzliwie. Jak znam Tarlona na pewno coś dla mnie
szykuję. Nie polubiłam go od samego początku. Na pierwszych
zajęciach z nim wróciłam do pokoju cała oparzona. Nienawidziłam ćwiczeń, które prowadził. Zawsze coś mi się
na nich działo, więc odetchnęłam z ulgą kiedy usłyszałam o
zmianie.
-Nie wiem,
kochanie. Powiedział mi tylko żebym poprowadziła zajęcia w
zastępstwie za niego.
-Nie cieszysz
się?-zapytała podejrzliwie Rinevra. Ona i inni nauczyciele
wiedzieli o wrogości pomiędzy nami.
-Cieszę, ale
już się boję co przygotuję na nasze lekcje. Mam ciarki na samą
myśl o tym.-powiedziałam wzdrygając się.
-Spokojnie,
Claries. Na pewno nie będzie tak źle.-powiedziała Lanomia. Tylko
ona tak na mnie mówiła. Dodawała literę "s" do
Clarie. Nawet fajnie to brzmiało zwłaszcza kiedy ona to wypowiadała
swoim cienkim głosikiem.
-Ehh, zobaczymy.
Na razie jedyne o czym marzę to pójście spać.-powiedziałam
i ruszyłam do swojej sypialni.
-Dobranoc-usłyszałam
jeszcze za sobą. No i tak minął mój wczorajszy dzień. Inne
podobnie. To zależało z kim miałam trening. Ale praktycznie przez
ostatnie trzy tygodnie wracałam do łóżka wykończona,
poobijana lub ranna.
Wstałam i
poszłam do łazienki umyć się po wczorajszym treningu, ponieważ
wczoraj nie miałam na to siły. Miłym zaskoczeniem w Airlock były
łazienki, które nie różniły się bardzo od tych na
ziemi. Co prawda tutaj zamiast plastiku używano kamienia, ale to nie
miało znaczenia. Od razu weszłam pod prysznic, który o dziwo
tu był. Za pierwszym razem spodziewałam się wiadra z zimną wodą
i kawałka szarego mydła. Nie mogłabym opisać swojego szczęścia
kiedy odkryłam, że w zamku jest kanalizacja. Dowiedziałam się
również od Fairen'a, że niektóre rzeczy zostały
sprowadzone z ziemi. Co prawda ludzie tutaj nie używali prądu, bo
mieli do dyspozycji swoje moce, ale radzili sobie równie
dobrze co mieszkańcy ziemi. Po zmyciu z siebie całego brudu
wróciłam do sypialni i ubrałam się w białą koszulę,
spodnie i kamizelkę. Mimo, że byłam księżniczką nie lubiłam
chodzić w falbaniastych sukniach tak jak moja mama. Moje zdanie
podzielała Rosalie. Kiedy byłam już całkiem ubrana i uczesana
poszłam na śniadanie. Po pokonaniu kilku korytarzy i schodów
byłam na miejscu. Zobaczyłam rodziców siedzących przy
stole, którzy gorliwie o czymś dyskutowali.
-Cześć-przywitałam
się, ale oni nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi.
Pomachałam do nich siadając, ale oni nadal nie reagowali. W końcu
wkurzyłam się i powiedziałam.
-A właśnie czy
Luke już wam mówił? Będziecie dziadkami za dziewięć
miesięcy.-powiedziałam smarując chleb masłem.
-Co?!-wrzasnęli
jak oparzeni i natychmiast odwrócili się w moją stronę.
-O, czyli jednak
mnie słuchacie?
-Clarie, czy ty
mówiłaś to na prawdę?-zapytała spanikowana Meriolis.
-Oczywiście, że
nie ! Chciałam zwrócić waszą uwagę, bo odkąd weszłam do
sali nie zwróciliście na mnie uwagi.
-Och,
przepraszamy. My po prostu rozmawialiśmy o traktacie z Handercross.
-Kochanie,
proszę nie rób czegoś takiego więcej. Prawie dostałam
zawału.-powiedziała mama wachlują twarz.
-Nie cieszyłabyś
się z wnuków?-zapytałam podejrzliwie śmiejąc się w duchu.
-Oczywiście, że
byśmy się cieszyli, ale chyba jeszcze na to za wcześnie,
prawda?-zapytał tata.
-Witam, na co za
wcześnie jeśli mogę wiedzieć?-odezwał się Luke. Zajął
miejsce obok mnie i dał całusa na powitanie.
-Na wasze
dzieci.-odpowiedziała moja matka.
-Aha... zaraz
nasze co ?Clarie czy ja czegoś nie wiem?-zapytał i zakrztusił się
sokiem, który pił.
-Czyli wy to
robiliście! -wrzasnęła moja mama.
-Że co?!
Oczywiście, że nie!- krzyknęliśmy jednocześnie.
-Jakoś wam nie
wierzę.
-Mamo, czy ty
się dobrze czujesz?-wrzasnęłam zdenerwowana. Znowu ten temat. Po
co ja go zaczynałam.
-A dlaczego ma
się źle czuć?-zapytała Rosalie, która razem z Rafaelem
przyszli na śniadanie.
-Nie ważne.
Skończmy ten temat.
-Nie chcę być
tak wcześnie babcią.
-Mamo, proszę.
Koniec tematu. Nic nie robiliśmy i nie mamy tego w planach.
-To nigdy nie
jest w planach.-powiedział cicho tata, ale i tak wszyscy go
usłyszeli.
-Perikulusie !
-Clarie ma
rację. Lepiej skończmy o tym rozmawiać.
-Ale...-znowu
zaczęła.
-Mamo
!-wrzasnęliśmy razem z Rose i Rafaelem.
-Dobrze już się
nie odzywam.-powiedziała na koniec.
Później
zaczęliśmy rozmawiać o codziennych sprawach i rozeszliśmy się do
swoich zajęć. Do piętnastej miałam czas wolny. Mogłam robić co
chciałam. Dzisiaj nie miałam zajęć o historii Estralionu,
ponieważ Merian musiał udać się do innego zamku po ważne księgi.
Postanowiłam poświęcić ten czas aby posiedzieć w bibliotece.
Poszłam do działu gdzie znajdowały się księgi z ziemi i wybrałam
" Mechanicznego anioła" autorstwa Cassandry Clare.
Po przybyciu do
Estralionu poprosiłam rodziców aby sprowadzili mi trochę
książek z ziemi. Spełnili moją prośbę i dzięki niej w
królewskiej bibliotece powstał z nimi nowy dział z którego
tylko ja korzystałam. Po jakiś dziesięciu minutach dołączył do
mnie Luke, który usiadł koło mnie i zaczął czytać swoją
lekturę. Siedzieliśmy tak oparci o siebie dobre dwie godziny aż w
końcu oderwałam się od książki. Czasami nie potrzebowaliśmy
słów żeby się porozumieć. Wystarczała nam nasza obecność.
Na ziemi czytałam wiele książek o tematyce fantasy jednak "
Mechaniczny anioł" spodobał mi się najbardziej. Pokochałam
tą książkę od pierwszych stron. A postacie takie jak Will
Herondale, Tessa Grey i Jem Carstais zapamiętam do końca życia.
-Jak poszedł Ci
wczorajszy trening?-zapytał Luke przerywając czytanie.
-Nawet dobrze,
ale byłam po nim strasznie wykończona.
-Rinevra jest
wymagająca, ale dobra z niej nauczycielka, prawda?
-Lepszej nie
mogłam sobie wymarzyć.-powiedziałam przytulając się do niego.
-A dzisiaj z kim
masz szkolenie? Tarlonem?-zapytał przytulając mnie.
-Nie. Podobno
coś mu wyskoczyło i zamienił się terminem z Lanomią.
-To chyba
dobrze? Nie będziesz musiała się dziś nim przejmować.-powiedział
i odgarnął mi z czoła zabłąkany kosmyk włosów.
-Chyba wolałabym
mieć ten trening dzisiaj niż jutro. Jak znam Tarlona wymyśli coś
strasznego.
-Na razie nie
powinnaś się nim przejmować. Skup się na treningu z Lanomią.
-Wiem, ale już
boje się jutra.
-Nie martw się.
Wierzę w ciebie.-powiedział i pocałował mnie delikatnie.
-Powinieneś to
robić częściej.-stwierdziłam i oddałam mu pocałunek.
-Chyba masz
rację. Może zacznę od zaraz?-zapytał i powtórzył
pocałunek.
Po obiedzie na
który poszliśmy razem nadszedł czas na szkolenie. Lanomia to
wyjątkowa osoba. Każdy w Estralionie ją zna. Jest prawdziwą
mistrzynią w panowaniu na żywiołem wody. Mimo, że zdaje się być
niewielkiej postury w rzeczywistości jest bardzo silna. Swoje rude
włosy zazwyczaj zaplata w długi warkocz sięgający do połowy
pleców. Jej zielone oczy przyciągają wielu mężczyzn,
którzy zostają odprawieni z kwitkiem. Lanomia jest bardzo
piękna, ale nadal nie zamężna. Jej celem w życiu jest poznawanie świata i pomaganie innym. Nauczycielka jest bardzo młoda, ponieważ
ma dopiero dwadzieścia dwa lata. Do tej pory poświęcała swój
czas na doskonalenie swoich mocy i pomoc innym. Dzięki latom
ćwiczeń, które zaczęła już jako małe dziecko stała się
prawdziwą mistrzynią w bardzo krótkim czasie. Wszyscy jej
zazdrości. Nawet za bardzo... Wiele osób dziwiło się,
dlaczego tak piękna młoda kobieta nie ma męża, ale nie zna całej
jej historii. Kiedy Lanomia kończyła swoja edukację już wtedy
miała bardzo dobrze opanowane moce. Wiele osób ją
podziwiało, lecz niestety kilka jej nienawidziło. Nie wierzyło w
jej szczerość i wieczna radość. Twierdzili, że to tylko na pokaz
i, że w rzeczywistości jest fałszywą sukom, która tylko
udaję przed innymi. Do tego zazdrościli jej umiejętności. Dlatego
pewnego wieczoru kiedy wracała z zajęć porwała ją grupka
mężczyzn i okrutnie skrzywdziła. Lana przez długi czas nie mogła
dojść do siebie po tych wydarzeniach. Spakowała swoje rzeczy i
wyjechała. Nie mogła żyć w miejscu, które przypominało
jej o tamtym okropnym zdarzeniu. Mimo tego, że sprawców srogo
ukarano. Podczas swojej podróży doskonaliła swoje zdolności
i wkrótce cały Estralion ja znał. Na każdym kroku starała
się pomagać innym. Po kilku latach odzyskała dawną radość z
życia, lecz nie zapomniała o swojej przyszłości. Dlatego do tej
pory nie wierzy żadnym mężczyzną. Po prostu nie może po tym co
ją spotkało. Opowiedziała mi swoją historię kiedy podczas jednej
lekcji nic mi nie wychodziło i chciałam się poddać. Powiedziała
mi wtedy, że w życiu nigdy nie wolno się poddawać. To normalne,
że czasem przegrywamy, ale po klęsce trzeba się podnieść i żyć
dalej. Nie możemy załamać się jednym niepowodzeniem. Musimy być
silni i żyć dalej nawet jeśli jest to trudne. Po rozmowie z nią
zaczęłam podchodzić do swoich treningów z większym
zainteresowaniem i chęciom. Nie przejmowałam się przegraną.
Ćwiczyłam cierpliwie i w końcu zwyciężałam.
-Dzisiaj
popracujemy nad atakami i obroną.-powiedziała kiedy weszłam do
sali i się z nią przywitałam.
-Okey to od
czego zaczynamy ?-zapytałam.
-Najpierw
rozgrzewka. Dwa okrążenia dookoła jeziorka, a potem ćwiczenia
rozciągające. Jazda.
-Och,
serio?!-krzyknęłam sfrustrowana.
-Szybko, bo
zaraz będziesz miała trzy a nie dwa okrążenia.
-Już biegnę,
biegnę.-powiedziałam ruszając w kierunku jeziorka. Nie wiem jak
oni to zrobili, ale właśnie w tej sali znajdowało się małe
jeziorko. Mogło mieć rozmiar dużego salonu w domu jednorodzinnym.
Obok niego jak w każdej innej sali był plac na którym
odbywała się większość walk. Kiedy skończyłam biegać i
rozciągać się podeszłam do Lanomii, która stała na brzegu
jeziorka.
-Skończyłam.
Zaczynamy?
-Oczywiście.
Najpierw spróbujmy najprostszych rzeczy. Uformuj z wody małą
kule wody i podnieś ją do góry. Zrobiłam ja kazała. Potem
przeszłyśmy do trochę bardziej skomplikowanych czynności, czyli
tworzenia fal. Miałam wywołać fale wyższą od Lanomii.
-Prościzna.-powiedziałam
zadowolona kiedy wykonałam jej prośbę.
-Dobrze jak na
razie to koniec rozgrzewki. Zabierzmy się do prawdziwej roboty.
-Jestem gotowa.
-Wywołaj duży
wir i wejdź w jego środek to będzie twoja linia obrony.
-Już się
robi-powiedziałam jednocześnie tworząc trzy metrowy wir. Po chwili
znajdowałam się już w jego centrum.
-Teraz spróbuj
nie dać się zabić i mnie trafić.
-Okey...że
co?!-krzyknęłam i zrobiłam unik przed pociskiem z lodu który
leciał prosto w moją głowę.
-Nie gadaj tylko
walcz.-powiedziała Lana wysyłając w moją stronę zamrożone
pociski. Robiłam uniki, odbijałam i łapałam pociski, ale szybkość
z jaką atakował mnie Lanomia była zbyt szybka i co chwile czymś
dostawałam.
-Przestań
patrzeć na pociski. Skup się. Stan się jednością z wodą. Musisz
poczuć tę wieź inaczej nic z tego nie wyjdzie.
-Jak niby mam
stać się wodą?!
-Przestań
myśleć, a ci się uda.
-Jasne-powiedziałam
i złapałam się za ramię w które dostałam potężnym
kawałkiem lodu. Nauczycielka zmieniła taktykę i czasami posyłała
w moją stronę wodne pociski, które raniły mi dłonie. Jak
zawsze wsłuchałam się w bicie swojego serca i oczyściłam umysł.
Poczułam otaczającą wodę i wsłuchałam się w jej szum. Chwilę
potem poczułam jedność z żywiołem. Moje ruchy stały się
zwinniejsze i szybsze. Zamiast odbijąc pociski przyjmowałam je i
odrzucałam w nauczycielkę z większą siłom. Zaczęłam też
używać wodnych ostrzy. W końcu kiedy byłyśmy zmęczone i całe w
ranach przestałyśmy.
-Coraz lepiej ci
idzie. -powiedziała Lana wycierając się z wody.
-Czy ja wiem.
Mogło być lepiej.
-Claries, nie
bądź dla siebie za bardzo wymagająca. Trenujesz dopiero od
niecałego miesiąca. Nie staniesz się mistrzem w miesiąc. Do tego
potrzeba czasu i chęci.
-Wiem, ale chcę
pomóc matce Luke'a jak najszybciej. Tylko ja mogę to zrobić.
Wtedy Luke odzyska w końcu matkę.
-Kochanie, nie
możesz miec wszystkiego od razu.To przyjdzie we właściwym
czasie.-powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu w
pocieszającym geście.
-Mam
nadzieję-wymamrotałam.
-Na dzisiaj to
chyba koniec. Musisz odpocząć przed jutrem.-stwierdziła patrząc
mi w oczy ze współczuciem.
-Chyba
tak.-powiedziałam bez przekonania.
-Nie przejmuj
się Tarlonem. Jest wymagający, ale...
-Nie musisz
mówić mi jaki jest. Wiem to.
-Claries...
-Nie musisz nic
mówić. Naprawdę. Dam juro radę bez względu na to co
wymyśli.
-Wierzę w
ciebie, kochana.-powiedziała lekko mnie przytulając.
Pożegnałam się
z nią i poszłam do swojego pokoju gdzie czekał na mnie Luke. Kiedy
weszłam studiował jakieś papiery, ale gdy tylko mnie zobaczył od
razu do mnie podszedł i przytulił widząc wyraz mojej twarzy.
-Coś się
stało?-zapytał i zaczął szukać ran. Popatrzył zmartwionym
wzrokiem na zadrapania. Chwyciłam jedną z nich i przytuliłam do
policzka.
-Nie, po prostu
jestem ciekawa co jutro wymyśli Tarlon.-odpowiedziałam.
-Kochanie,
odpocznij po treningu. Nim będziemy martwić się
później.-powiedział lekko mnie całując.
-Widzę, że
wziąłeś sobie do serca moja dzisiejszą radę.-stwierdziłam
nadal go całując.
-Nawet
bardzo-powiedział w przerwie między pocałunkami. Luke wziął
mnie w ramiona, zaniósł do łóżka i posadził sobie na
kolanach przez cały czas mnie całując.
Powoli zaczęłam
rozpinać jego koszule kiedy do mojego pokoju niespodziewanie weszła
Rosalie.
-Clarie, nie
wiedziałaś Rafaela?! Oj chyba wam przeszkodziłam.-powiedziała
patrząc na nas z miną niewiniątka. Westchnęłam i oparłam głowę
na piersi Luke.
-No tak
troszeczkę.-odpowiedziałam marząc o tym aby sobie poszła.
-Dobra,
przepraszam. Chyba rodzice niedługo doczekają się wnuków z
waszymi ruchami.-powiedziała i ze śmiechem zamknęła drzwi.
-Osz ty mała,
wredna...-chciałam pobiec za nią żeby jej nagadać, ale Luke
złapał mnie i znowu posadził sobie na kolanach.
-Nie przejmuj
się nią. To jak będzie z tymi wnukami?-powiedział całując
mnie. Oparłam dłonie na jego ramionach i uśmiechnęłam się
figlarnie. Potem zaczęliśmy się śmiać i przewróciliśmy
się na moje łóżko jednocześnie się całując.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam ! Asikeo wita Was !
No, więc wróciłam już z kolonii i napisałam ten rozdział. Myślałam, że napisze coś w ich trakcie, ale nie było na to czasu. Za dużo zajęć, za dużo gadania z koleżankami i za dużo wygłupów xD
Ale wracając do rozdziału...przepraszam za wszystkie błędy !
Mam nadzieję, że wam się spodobało ! Z tego rozdziału jestem nawet zadowolona...:3
Napiszcie co sądzicie o bohaterach i o ich zachowaniu. Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem będzie duużo komentarzy! Jeśli to przeczytaliście to proszę nawet o krótki komentarz <3
Pozdrawiam Asikeo^^