poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział XVIII




 Ten rozdział dedykuję:
-Karolinie
-Wiktorii
-Justynie
-wszystkim, którzy czytają tego bloga <3




-Clarie, proszę wytrzymaj ! Obudził mnie łagodny  głos  Luke'a oraz wiatr gwiżdżący w uszach. Zaraz, gdzie ja jestem? Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że znajduję się w powietrzu. Przez chwilę myślałam, że śnię jednak gwałtowny podmuch wiatru, który uderzy mnie prosto w twarz rozjaśnił mój umysł i zrozumiałam, że to prawda. Przestraszyłam się nie na żarty i podskoczyłam w ramionach Luke'a. Poczułam silny ból w całym ciele. Każdy mięsień palił żywym ogniem, kilka kości było złamanych, ale plecy biły wszystkie rekordy bólu. Miałam wrażenie jakby ktoś zdzierał mi skórę z pleców a mięśnie pod nią zalewał lawą. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ból.  Początkowo nie zrozumiałam co się ze mną dzieję, lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że ja naprawdę jestem w powietrzu.  Moment, co ja tu robię ?! No i do tego z Luke'em?! Przecież on... Jak to jest możliwe?! Moje rozmyślania przerwał gwałtowny ból. Jęknęłam  głośno, a Luke mocniej przytulił mnie do siebie.

-Jeszcze tylko kawałek. Wytrzymaj!-powiedział zdenerwowany. Przed sobą widziałam  niesamowity błękit nieba i chmury na jego tle, które zaczynały zabarwiać się na pomarańczowo.  Lekko przekręciłam głowę aby widzieć co jest za mną. Przez chwilę mnie zamurowało po tym co zobaczyłam. Z pleców Luke'a wyrastały ogromne czerwono-białe skrzydła !  Były niesamowite! Chciałam przetrzeć oczy, ale nie miałam dość siły aby podnieść ręce. Wszystko strasznie mnie bolało. Ból stawał się nie do zniesienia.

-Luke...-jęknęłam  słabym głosem. Nadal nie mogłam uwierzyć, że on żyję. W głębi serca to wiedziałam. Jednak być teraz w jego ramionach to zupełnie co innego.

-Cicho, już dolatujemy !-powiedział przyciskając mi palec do ust i lekko całując w czoło.

-J-a-k?-wyszeptałam jednocześnie patrząc na niego zbolałym wzrokiem. Byłam zdezorientowana. Niczego już nie rozumiałam. Kolejny już raz... Ból nasilił się i znowu jęknęłam, ale tym razem głośniej. Wszystko zaczęło się rozmywać i straciłam świadomość.

Las. Wszędzie dookoła mnie drzewa. Każde z nim miało swój inny, oryginalny kształt. Niektóre były w miarę proste a drugie wyglądały jakby miały się zaraz złamać. Dookoła mnie były tylko te przeklęte, zeschnięte rośliny, trochę głazów i ciemność zamiast nieba. Do tej pory nawet tego nie zauważyłam. Moja uwaga była skupiona na ucieczce przed nieznajomym chłopakiem. Byłam w tym miejscy już kilka razy i rozmawiałam z nim, ale nadal nie poznałam jego imienia. Ciągle mówił, że powie mi to później... Kazał mi przeżyć i wspomniał coś o jakimś “desiderium”. Co to do jasnej cholery znaczy ? Może to wszystko było jednym wielkim snem? Tylko czy jest możliwe aby śnić o tym, że śni się o śnieniu? Dobra nie było pytania. Z każdą chwilą  zaczęłam coraz bardziej dziwaczeć. Rozumiem możliwe jest aby dowiedzieć się o tym, że jest się adoptowanym, bo to normalna sprawa. Takie rzeczy się dzieją. Są to może nie codzienne problemy, ale ludzkie. Jednak to co dzieję się w moim życiu na pewno nie jest normalne. W ciągu kilku dni przeżyłam pożar w czasie którego powinnam umrzeć,  zostałam przeniesiona do jakiegoś innego równoległego świata i poznałam swoich prawdziwych rodziców, którzy jak się okazało są władcami jakiegoś królestwa, które włada żywiołami. Tak, to było w stu procentach normalne... chyba w śnie człowieka, który naćpał się jakiś mocnych środków halucynogennych i myślał, że jest fretką. Rozumiałam, że coś takiego może się wydarzyć w czasie snu, ale tak w prawdziwym życiu ?! Dlaczego akurat ja? Chyba kiedy rozdawali szczęście musiałam zaspać i dzięki temu dostałam w gratisie tego całego pecha i to całe cierpienie. Nie ma co ja to mam szczęście. Wytrzymałabym wszystko związane ze swoją rodziną, ale oczywiście musiał pojawić się Aneron. Ten tępy dziad nie rozumiał, że nie umiem kontrolować swoich mocy i mnie skatował. Zbił na kwaśne jabłko za to, że nie umiałam użyć swoich mocy aby pomóc matce Luke'a. Rodzice dobrze zrobili wysyłają mnie na ziemię żeby ochronić mnie przed tym potworem. Szkoda tylko, że musieli mnie znaleźć... Gdyby nie Luke i inni żyłabym teraz normalnie jak większość nastolatków na ziemi, czyli chodziłabym na imprezy, spotykała z przyjaciółmi, uczyła się matmy próbując ją w jakiś niemożliwy sposób zrozumieć i czytała książki. Chociaż to ostatnie robi bardzo mało osób. A szkoda... Teraz musiałam cierpieć katusze przez jakiegoś niezrównoważonego psychicznie człowieka, który skrzywdził mnie tak, że nie wiem czy przeżyję. Przynajmniej w tym momencie nie musiałam się martwić bólem. Chociaż w czasie snu go nie czułam . Może jeśli dobrze by poszło Luke'owi nie udałoby  się mnie uratować i moje cierpienie skończyłoby się już teraz. Pochłonęłaby mnie ciemność z moich snów i już nigdy nie obudziłabym się. Przestałabym istnieć. Zniknęła  na zawsze. Hmmm...dlaczego tu nie ma nieba i gwiazd? To naprawdę dziwne. Moje wszystkie sny są dziwne. Teraz kiedy tu leżę i myślę o swoim marnym końcu dopiero to stwierdzam. Cała ja, moje myśli i sny są dziwne. Lepiej wyciągnąć takie wnioski na koniec swojego żywota niż wcale.

-Witaj!-powiedział nieznajomy nagle pochylając się nade mną. A ja cała aż podskoczyłam z zaskoczenia.

-Ty idioto ! Co ty sobie wyobrażasz? Przez ciebie prawie dostałam zawału ! Myślisz, że możesz mnie nagle tak zaskakiwać? Odpowiedź brzmi: nie !

-Ale ty jesteś dzisiaj nerwowa.-powiedział przyglądając mi się z zaciekawieniem.

-Zawsze taka jestem. -stwierdziłam zakrywając dłońmi twarz. Myślałam, ze chociaż tu odpocznę, ale nie.

-Nie sądzę. Może jesteś trochę wybuchowa, ale widzę, że coś jest nie tak.-powiedział i tajemniczo się na mnie spojrzał.

-A co jesteś jakimś czarodziejem czy co ? Umiesz czytać w ludzkich uczuciach?-zapytałam zrezygnowana.

-Nie, tego niestety nie potrafię, bo przydało by mi się aby zrozumieć niektórych ludzi-zaprzeczył i się na mnie spojrzał.

-Dlaczego nikt nie chcę dać mi spokoju?!-krzyknęłam i gwałtownie wstałam. Zakręciło mi się w głowie i lekko się zachwiałam. Nieznajomy natychmiast znalazł się przy mnie i przytrzymał moje ramię. Wyrwałam się i poszłam dalej. Miałam już dosyć. Cała aż się trzęsłam ze złości. Chłopak podbiegł do mnie chwycił za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę. Spojrzał na mnie tym niezwykłym wzrokiem, a ja na chwilę się w nim zatraciłam. W moich oczach pojawiły się łzy. Nieznajomy zrobił zaskoczoną minę i chciał mnie objąć, lecz ja się wyrwałam. Poszłam kilka kroków dalej i upadłam na kolana, głośno szlochając.

-Czemu nie zostawicie mnie w spokoju? Co ja wam takiego zrobiłam?-mówiłam  jednocześnie płacząc. Miałam dość wszystkiego i wszystkich.

-Clarie...-zaczął, lecz ja mu przerwałam.

-Zamknij się ! Daj mi skończyć, albo sam ze mną skończ. -krzyknęłam zdenerwowana. 

-Nie rozumiem.-powiedział zdezorientowany.

-Czego tu nie rozumieć? Chcę umrzeć i tyle. Jak sądzę, już niedługo to się stanie.

-Co?! Nie możesz umrzeć! Desiderium...

-Co to do cholery znaczy? Oczywiście, że będę mogła umrzeć i tak każdy chcę mnie zabić.

-Clariesten...-powiedział łagodnie i mnie przytulił. Ja tym razem nie uciekłam od niego wręcz przeciwnie, przylgnęłam do niego i zaczęłam płakać w jego pelerynę.

-Ja nic nie rozumiem. Całe moje życie jest bez sensu ! To jedno wielkie cierpienie i ból. Nie chcę tak żyć !

-Posłuchaj to niedługo się zmieni. Wszystko się ułoży.-powiedział i delikatnie zaczął gładzić mnie po głowie.

-Skąd możesz to wiedzieć ? Sam powiedziałeś, że nie jesteś żadnym czarodziejem czy co ? Umiesz czytać w ludzkich uczuciach?-zapytałam zrezygnowana.

-Nie, tego niestety nie potrafię, bo przydało by mi się aby zrozumieć niektórych ludzi-zaprzeczył i się na mnie spojrzał.

-Dlaczego nikt nie chcę dać mi spokoju?!-krzyknęłam i gwałtownie wstałam. Zakręciło mi się w głowie i lekko się zachwiałam. Nieznajomy natychmiast znalazł się przy mnie i przytrzymał moje ramię. Wyrwałam się i poszłam dalej. Miałam już dosyć. Cała aż się trzęsłam ze złości. Chłopak podbiegł do mnie chwycił za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę. Spojrzał na mnie tym niezwykłym wzrokiem, a ja na chwilę się w nim zatraciłam. W moich oczach pojawiły się łzy. Nieznajomy zrobił zaskoczoną minę i chciał mnie objąć, lecz ja się wyrwałam. Poszłam kilka kroków dalej i upadłam na kolana, głośno szlochając.

-Czemu nie zostawicie mnie w spokoju? Co ja wam takiego zrobiłam?-mówiłam  jednocześnie płacząc. Miałam dość wszystkiego i wszystkich.

-Clarie...-zaczął, lecz ja mu przerwałam.

-Zamknij się ! Daj mi skończyć, albo sam ze mną skończ. -krzyknęłam zdenerwowana. 

-Nie rozumiem.-powiedział zdezorientowany.

-Czego tu nie rozumieć? Chcę umrzeć i tyle. Jak sądzę, już niedługo to się stanie.

-Co?! Nie możesz umrzeć! Desiderium...

-Co to do cholery znaczy? Oczywiście, że będę mogła umrzeć i tak każdy chcę mnie zabić.

-Clariesten...-powiedział łagodnie i mnie przytulił. Ja tym razem nie uciekłam od niego wręcz przeciwnie, przylgnęłam do niego i zaczęłam płakać w jego pelerynę.

-Ja nic nie rozumiem. Całe moje życie jest bez sensu ! To jedno wielkie cierpienie i ból. Nie chcę tak żyć !

-Posłuchaj to niedługo się zmieni. Wszystko się ułoży.-powiedział i delikatnie zaczął gładzić mnie po głowie.

-Skąd możesz to wiedzieć ? Sam powiedziałeś, że nie jesteś żadnym czarodziejem.

-Po prostu mam takie przeczucie.-stwierdził lekko się uśmiechając.

-Kiedy się obudzę...Cały ból powróci. Ja nie chcę...-wyszlochałam wykończona.

-Cokolwiek ci zrobili przetrwasz to ! Wierzę w ciebie. Nawet nie wiesz jak bardzo wyjątkowa jesteś.-powiedział zakładając mi kosmyk włosów za ucho.

-Jak masz na imię?-powiedziałam w końcu kiedy się uspokoiłam.

-Nie mogę  Ci powiedzieć. Dowiesz się tego w odpowiednim czasie.

-Ale dlaczego nie teraz?-zapytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam czemu nie chciał mi powiedzieć jak się nazywa. Może jego imię było tak śmieszne, że nie chciał się do niego przyznać?

-Po prostu to nie jest odpowiedni moment.-stwierdził i pomógł mi wstać.

-Nie rozumiem...

-Spokojnie. Kiedyś wszystko się rozwiąże i zrozumiesz. Niestety kiedy dowiesz się prawdy na pewno mnie znienawidzisz.

-Co? Ale dlaczego?-wykrzyknęłam zdziwiona.

Nie uzyskałam nic poza jego tajemniczym uśmiechem. Chwilę potem stałam sama pośrodku  martwych drzew.

-Do zobaczenia-usłyszałam tuż przy swoim uchu i chwilę potem  poczułam lekki pocałunek na swojej szyi.

-Ale...-powiedziałam zdezorientowana. Jak on to zrobił? W jednej chwili stał przede mną, a w drugiej nie było po nim śladu.

Nagle zaczęła mi wracać świadomość, a wraz z nią ból. Zacisnęłam zęby aby nie krzyknąć. Uchyliłam lekko powieki i zobaczyłam twarz Luke'a. Właśnie kłócił się z jakimś człowiekiem ubranym w zbroję. Nie mogłam połączyć ze sobą faktów. Czułam się jakby ktoś wyssał ze mnie wszystkie siły.

-Otwórz, te wrota szybko !-krzyknął Luke.

-Jesteś synem władcy Rivenii-stwierdził strażnik.

-Jesteś ślepy? Nie widzisz, ze niosę twoją księżniczkę ciężko ranną?-zapytał z coraz większą furią Luke.

-Księżniczkę Clariesten?-powiedział drżącym głosem spoglądając na mnie. Po chwili na jego twarzy pojawił się wielki szok i krzyknął do swoich towarzysz aby szybko otworzyli wrota oraz wezwali medyka. Po otwarciu drzwi Luke zaczął mnie nieść na górę. Potem zobaczyłam przerażoną twarz mojej matki i ojca. Kazali zanieść mnie do mojego pokoju. Nie wiedziałam gdzie  dokładnie jestem. Wszystko było dla mnie nie wyraźne. Ból wzrastał i coraz trudniej było go znieść. Musiałam na chwilę zemdleć, bo następne co pamięta to Fairen który opatruję moje rany i krzyki moich rodziców i Luke'a.

-Nie zostawię jej!-mówił Lukestian.

-To twój ojciec to zrobił ! Wyjdź stąd!-krzyknęła moja matka. Cała się trzęsła a łzy leciały po jej policzkach. Stała tylko dlatego, że opierała się o mojego tatę.

-Błagam, pozwólcie mi...-zaczął Luke, ale mu przerwano.

-Nie, wyjdź stąd.-odezwała się Meriolis

-Luke...-cicho wyjąkałam i wzrok wszystkich zwrócił się w moją stronę.

-Clarie-powiedział i chciał do mnie podejść, ale Perikulus go powstrzymał.

-Luke, proszę-powiedziałam bardzo słabym głosem i lekko wyciągnęłam dłoń w jego kierunku. A on wyszarpał się mojemu tacie i podbieg do mnie jednocześnie chwytają moją dłoń.

-Clarie. Przepraszam za wszystko. Ja...-zaczął się tłumaczyć.

-Nie...zostawiaj mnie-powiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Uścisnęłam dłoń Luke'a najmocniej jak mogłam a z kącika moich oczu wyleciała pojedyńcza łza.

-Spokojnie. Nigdzie się nie wybieram-powiedział gładząc moją dłoń i całują w czoło. Starł zabłąkaną łzę i pochylił głowę całując moją poranioną dłoń. Po czym zaczął cicho płakać.

-Przepraszam.-powiedział łamliwym głosem.

-Proszę-powiedziałem prawie niedosłyszalnym głosem i popatrzyłam na moich rodziców zbolałym, pełnym bólu wzrokiem. Widziałam, że cierpią. Nie wiedzieli co zrobić. Luke był synem Anerona, który mnie tak bardzo skrzywdził.

 Poczułam pieczenie, kiedy Fairen zaczął opatrywać moje rany. Łzy poleciały po moich policzkach i mocniej ścisnęłam dłoń Luke'a. Kiedy Fairen skończył, praktycznie całe moje ręce i nogi były w bandażach. Przez cały czas ciężko oddychałam, lecz kiedy Fairen zajął się moimi plecami zaczęłam krzyczeć z ból. Luke przytrzymywał mnie abym nie sprawiała sobie jeszcze większego cierpienia. Każde dotknięcie  mokrą szmatką albo nakładanie maści było prawie tak samo okropne jak tortury, które przeszłam u Anerona. Moja matka i ojciec starali się pomagać Fairenowi jak tylko mogli. Podawali materiały nasączone środkami odkażającymi lub eliksirami leczącymi. Robili wszystko co umieli aby skrócić to cierpienie. Lukestian cały czas trzymał  mnie w  swoich ramionach i mówił mi do ucha, że wszystko będzie dobrze. Kiedy to wszystko się skończyło byłam skrajnie wyczerpana. Położyli  mnie delikatnie na bolu i zrobili zimne okłady. Moja matka cały czas płakała, a ojciec zachował zimną krew chociaż widziałam, że to dla niego ciężkie. Patrzenie jak własne dziecko tak bardzo cierpi również jest wielką katuszą. Po chwili nie mogłam już wytrzymać i zemdlałam.

*****

Nie wiedziałam gdzie się znajduję. Miałam wrażenie, że latam w jakiejś próżni. Wszędzie dookoła mnie panowała dobrze mi znana ciemność. Jedynym kolorem w tym mroku były moje skrzydła, które lekko poruszały się w przód i tył. Kiedy myślałam, że chociaż przez chwilę odpocznę wokół mnie wybuchły płomienie ognia. Chciałam uciekać, ale nie mogłam się ruszyć. Całe moje ciało było sparaliżowane. Ogień z każdą chwilą zbliżał się do mnie coraz szybciej. Najpierw zatliły się czubki lotek a potem całe moje skrzydła paliły się jak jedno wielkie ognisko. Żywioł przeszedł z skrzydeł na moją skórę. Myślałam, że poczuję niewyobrażalny ból, ale to się nie stało. Moje ciało zaczęło się topić, a ja nie mogłam się ruszyć i byłam skazana na ten widok. Próbowałam krzyczeć, lecz nie byłam w stanie. Nie mogłam się ruszyć. Byłam niczym. Zaczęłam znikać. Kawałek po kawałku.

 Obudziłam się głośno oddychając. Moje oczy były mokre od łez. Płakałam w czasie snu? To jest możliwe? Poczułam, że na moim czole spoczywa zimny okład, który zdążył się już ogrzać. Wszystko było zamglone. Nagle zauważyłam trzy postacie po prawej stronie pokoju. Nie zobaczyłam kto to, bo nie mogłam skupić wzroku. Wszystko dwoiło i troiło mi się przed oczami. Po chwili usłyszałam krzyki.

-Odejdź stąd !-krzyknął Luke. Był wściekły jak nigdy dotąd. Prawie go nie poznałam.

-Synu, proszę daj mi się wytłumaczyć. Słysząc ten głos aż cała się zatrzęsłam. Nie. Tylko nie on, błagam. Całe moje ciało dostało drgawek. Chciałam uciec jak najdalej od niego. W jednym pokoju znajdowałam się ja i mój kat. Aneron.

-Ja nie chcę-wyjąkałam i chciałam uciec, ale nie miałam siły aby się ruszyć a co dopiero wstać z łóżka. To było ponad moje siły. Poczułam się jakby ktoś zamknął mnie w klatce z groźnym tygrysem, który zaraz rozerwie mnie na kawałki . Nie miałam żadnej drogi ucieczki.

-Clarie, spokojnie on nic ci nie zrobi-powiedział łagodnym głosem Luke, jednocześnie podchodząc do mnie i przytulając. Cała się trzęsłam. W końcu mój wzrok się wyostrzył i wszystko zobaczyłam. W tym pokoju poza naszą tróją znajdowała się również moja matka, która odgradzała mnie od Anerona. Władca ognia zrobił krok w moją stronę, a  ja krzyknęłam przerażona. Moja mama natychmiast zareagowała i przy pomocy ziemi nad, którą panowała, posłała Anerona na drugi koniec pokoju.

-Jeśli zrobisz chociaż jeden krok w jej stronę srogo tego pożałujesz-krzyknęła zdenerwowanym głosem.

-Meriolis, daj mi porozmawiać z synem. Tu chodzi o moją rodzinę. Nie wtrącaj się !-powiedział podniesionym głosem Aneron. Wstał, otrzepał swój płaszcz i kontynuował kłótnie.

-Ja mam się nie wtrącać?! Po tym co zrobiłeś mojej córce?Co ty sobie wyobrażasz?! Zostałeś wpuszczony do mojego zamku tylko dlatego, że tak nakazuję Prawo ! Jednak jeśli zbliżysz się do mojego dziecka to nie ręczę za siebie, Aneronie !-wykrzyknęła moja matka groźnym tonem, którego jeszcze u niej nie słyszałam.

-Zrozum, ja  myślałem, że ona...

-Zamilknij w końcu ! Myślałeś? Ty myślałeś? Proszę cię nie denerwuj mnie jeszcze bardziej ! Wszyscy wiedzą, że odkąd nad Anabelią panuję klątwa ty nie myślisz logicznie ! Prawdą jest to, że Luke żyję a Clarie jest na granicy życia i śmierci, a to wszystko jest twoją winą !Ona... Ona może przez ciebie umrzeć !-powiedziała łamiącym się głosem Meriolis.

-Rozumiem, ale...

-Nie. Nie rozumiesz co to za ból ! Nie chcę znowu tego przechodzić.-stwierdziła Meriolis słabym głosem, który przypominał szept. Popatrzyłam zbolałym wzrokiem na swoją rodzicielkę, która była na skraju załamania. Dużym ciosem było wysłanie mnie na ziemie aby mnie chronić. Jednak moja śmierć zabiłaby część jej serca. Dla każdej matki śmierć własnego dziecka to koszmar, którego nikt nikomu nie życzy.

-Meriolis, posłuchaj. Ja mogę jej pomóc. Posiadam moc, która...

-Nie ! Nie masz prawa się do niej zbliżyć ! Jeśli to zrobisz nie będę się wahać i od razu Cię zabiję !-powiedziała z krzykiem.

-Luke...-wyjęczałam. W tym momencie poczułam słony smak swoich łez, które płynęły po moich policzkach strumieniami. Moje ciało cały czas było pod pod wpływem drgawek.  A Luke przez cały ten czas trzymał mnie w ramionach i głaskał po głowie.

-Cii, wszystko będzie w porządku. Jesteś bezpieczna.-powiedział mi spokojnie.

-Luke, proszę ja nie chcę...On, on chcę mnie zabić ! Ogień...-wyjąkałam. Przed moimi oczami pojawiły się czerwono-pomarańczowe płomienie powoli zbliżające się do mnie. Wszystko dookoła zaczęło się zamazywać. Moja głowa zaczęła boleć tak samo jak plecy tylko, że one zaczęły nie miłosiernie piec. Czoło pokryło się kropelkami potu a język był suchy jak wiór.

-Kochanie, spokojnie-powiedział gładząc mnie po głowie.

-Nie ! Wszędzie jest ogień!-krzyknęłam przerażona.

Do bólu dołączyły także mroczki, które zaczęły latać jak szalone przed moim oczami.

-Córeczko, co się dzieję ?!-zapytała Meriolis podchodząc do mnie. Miała bardzo zmartwiony wyraz twarzy.

-Ogień !-Wymamrotałam. Wszystko zaczął pochłaniać żywioł a ja zaczęłam szybciej oddychać. Ból zwiększył się tak, że aż prawie nie mogłam wytrzymać.  Miałam wrażenie jakbym moja głowa miała pęknąć na dwie połowy.

-Szybko, biegnij po Fairen'a !-krzyknął brunet do mojej matki.

-Ale...

-Nic jej się nie stanie. Obiecuję-powiedział Luke ze zdenerwowaniem. Meriolis patrzyła na nas nie pewnie wahając się, lecz w końcu pobiegła po pomoc. W drzwiach jeszcze raz popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym obaw.

-Luke, porozmawiajmy-powiedział Aneron gdy upewnił się, że mojej matki nie ma  w zasięgu wzroku.

-Powiedziałem żebyś mnie zostawił ! Nie chcę cię znać! Tyle Ci wystarczy?-warknął Luke.

-Synu, błagam. Wybacz mi...

-Nie rozumiesz co do ciebie powiedziałem? Jak mam Ci wybaczyć skoro skrzywdziłeś najbliższą dla mnie osobę? Ona może umrzeć przez twoje chore wyobrażenia ! Rozumiem, że tęsknisz za mamą. Ja też, ale nie rozumiem dlaczego zrobiłeś to Clarie? Dlaczego? Jak mam ci to wybaczyć? Ojcze ja nie mogę...-powiedział Luke odwracają wzrok od Anerona. Władca ognia  nie wiedział co ma powiedzieć. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.

-Luke. Pomogę Clarie. Tylko mi pozwólcie-powiedział po chwili ciszy.

-Nie. Nie zbliżaj się do niej. Już i tak wystarczająco ją skrzywdziłeś. Nie pozwolę Ci tego powtórzyć.

-Lukestianie. Wiesz, że mogę ją uratować.

-Nie-głos Luke'a był zimny jak lód.

Dookoła mnie wszystko było w ogniu. Zasłony, meble, dywan nawet ściany. Moim ciałem wstrząsnęła nowa fala drgawek.

-Cicho. Tu niczego nie ma.-przyciskając rękę do mojego czoła.

-Ona majaczy. Naprawdę jest z nią źle. Luke...

-Luke, ja się palę ! -krzyknęłam czują przeszywający ból.

-Wszystko będzie dobrze.- mówił Luke starają się mnie uspokoić.

-Luke. Skończ to ! Ja  już nie mogę-wykrzyknęłam słabym głosem. Chwyciłam za jego koszulę i lekko pociągnęłam. Popatrzyłam na niego z bólem. Z każdą chwilą było coraz gorzej.

-Clarie, co ty wygadujesz?!-powiedział i mocniej mnie przytulił.

-Boli.-wyszeptałam. W tym momencie pojawił się Fairen i moja matka.

-Szybko obróćcie ją-powiedział zdenerwowany.

Luke delikatnie przekręcił mnie na bok aby mnich mógł przyjrzeć się moim raną na plecach. Fairen nie czekał ani chwili dłużej i od razu zdjął opatrunki. Zaklął cicho pod nosem widząc moje rany.

-Wdało się zakażenie. Szybko podajcie mi leczniczy eliksir.

-Mogę pomóc-odezwał się ponownie Aneron.

-Ojcze, nie.

-Luke, ty dobrze wiesz, że mam taką moc aby pomóc Clarie.

-Aneronie mówiłam ci, że...

-Meriolis, poczekaj. Jaką dokładnie masz moc?-zapytał Fairen.

-Mogę zamykać rany, leczyć złamane kości, zatrzymywać krwotoki.  Moja moc działa na wszystkie dolegliwości.

-A co z zakażeniami? -zapytał pośpiesznie. Na jego twarzy pojawiła się nadzieją.

-Z nimi tez daję sobie radę. Tylko, że to jest bolesne.

-Hmm, Meriolis daj mu spróbować.-powiedział po chwili zastanowienia.

-Co?! Nigdy!-wrzasnęła moja matka.

-Jeśli tego nie zrobisz, Clarie umrze ! Jej stan jest krytyczny ! Nie pomogły żadne z moich eliksirów!

-Ale Fairen... On...-powiedziała łamliwym głosem moja mama.

-Do jej ran wdało się  silne zakażenie. Myślałem, że uda mi się ją wyleczyć, ale moje eliksiry nie dały żadnego efektu. Pojawiła się wysoka gorączka i omamy. Jeśli nie damy mu spróbować Clarie umrze za kilka godziny i to w męczarniach ! Naprawdę tego chcesz ?

Nie... Ja... Naprawdę nie ma innego wyjścia?

- Przykro mi.  On jest jej jedyną nadzieją...

-Moja Clarie...-wyszeptała z bólem.

-Meriolis, błagam-powiedział Luke.

-Dobrze. Aneronie...proszę ocal ją. Nie mogę jej stracić.-powiedziała po chwili zastanowienia.

-Zrobię wszystko co w mojej mocy. To przecież ja jestem odpowiedzialny za jej stan.

-Kochanie...-powiedziała gładząc moje czoło.

-Synu, będziesz musiał ją przytrzymać aby nie zrobiła sobie krzywdy.

-Dobrze.-odpowiedział Luke i mocniej przycisnął mnie do swojej piersi. Aneron powoli podszedł do mnie i dotknął moich pleców. Przez chwilę nic się nie działo, lecz za chwilę poczułam tak ogromny ból, że nie mogłam wytrzymać. Krzyknęłam i zwiotczałam w ramionach Luke'a.

****

Drzewa. Wszędzie dookoła mnie te przeklęte rośliny. Obok mnie one a na górze nieskończona ciemność. Genialnie ! Znowu jestem w tym popapranym śnie. Leżałam sobie przez chwilę myśląc o moim beznadziejnym życiu, lecz stwierdziłam, że to i tak nic mi nie  da i wstałam. Zaczęłam biec sama nie wiedząc czemu. Po prostu biegłam przed siebie nie mogąc się zatrzymać. W pewnym momencie z moich pleców wystrzeliły skrzydła a ja odbiłam się od ziemi i poszybowałam w górę. Latałam tak przez kilka chwil ciesząc się chwilą spokoju kiedy przed moją twarzą pojawił się nieznajomy. Wrzasnęłam i poleciałam w dól. Zaczęłam machać rękami i nogami jak szalona, ale to nic nie dawało. Gdy byłam metr od uderzenia tajemniczy chłopak złapał mnie w ostatnim momencie i wzniósł w górę. Popatrzyłam na niego przerażona a on zaczął się ze mnie śmiać. Wyrwałam się z jego objęć i poleciałam jak najdalej od niego. No i tym sposobem zaczęła się kolejna nasza gonitwa. Latał tak za mną przez kilka chwil i kiedy myślał, że już mnie złapał ja gwałtownie się zatrzymałam i pofrunęłam do góry. On zagapił się na mnie i sam wpadł w suche gałęzie tych cholernych drzew.

-Ej?! Co to miało być?!-krzyknął rozbawiony. Wisiał zaplątany na jednej z gałęzi patrząc się na mnie z uśmiechem  na twarzy.

-To się nazywa unik, mądralo !

-Naprawdę nie miałem zielonego pojęcia-wykrzyknął i podfrunął do mnie. Chwycił moje nadgarstki i zaczął pchać ku ziemi.

-Puść mnie!-krzyknęłam spanikowana, kiedy byliśmy niebezpiecznie blisko powierzchni.

-No i co z tym twoim unikiem?-zapytał zaczepnie.

-Ja ci zaraz pokaże unik-krzyknęłam. W ostatniej chwili szarpnęłam nagdarstkami a kiedy on się zachwiał zmieniłam pozycję tak że teraz ja byłam na górze a on na dole. Nieznajomy szybko ocenił sytuację i schował skrzydła. Wylądował na zgiętych nogach i skoczył na mnie. Ja schowałam skrzydła i chciałam uskoczyć w bok, ale on domyślił się co chcę zrobić i powalił mnie na ziemie swoim ciężarem.

-Dobra, wygrałeś tym razem. Złaź ze mnie -powiedziałam przyglądając się jego twarz, która była niebezpiecznie blisko mojej.

-A jeśli ta pozycja mi się podoba?-zapytał z szelmowskim uśmiechem.

-Ciekawe jak ta ci się spodoba.-powiedziałam. Zaczepiłam prawą noga o jego odwracając jego uwagę i przewróciłam go na plecy przyciskając łokieć do jego szyi.

-Hmmm...całkiem nieźle. Ale kiepsko odwracasz uwagę.

-Serio? Może ty robisz to lepiej?-spytałam trochę podminowana.

-A żebyś wiedziała. Zobacz jak się to powinno robić-powiedział i gwałtownie mnie pocałował. Odskoczyłam od niego szybko.

-Co ty sobie myślisz?-wrzasnęłam.

-To, że świetnie odwróciłem twoją uwagę.-powiedział i chwilę potem stałam przyciśnięta do drzewa całym ciężarem jego ciała.

-Może i tak.

-Watpisz w to? Zademonstrować to jeszcze raz?

-Nie dzięki. Jeden raz wystarczy.-stwierdziłam.

-Jak chcesz-powiedział puszczając mnie i śmiejąc się.

-Twoje skrzydła są czarne... Jak?-zapytałam się przyglądając się jego skrzydłom. Były takie same jak Luke'a, ale miały kolor czarny.

-Dowiesz się tego w swoim czasie.-powiedział jak zwykle.

-Aha, jasne. Tak samo jak poznam twoje imię?

-Dokładnie.-powiedział uśmiechając się.

-Dlaczego nie teraz?

-Znasz już odpowiedź.

-Nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas. Bla bla bla Takie rzeczy to możesz wciskać komuś innemu.

-Clarie.  Zrozumiesz to. Obiecuję, ale prawda może okazać się...

-Porąbana, dziwna, nienormalna?

-Bolesna.

-Świetnie. Jakby to co teraz przechodzę było rajem.

-Clariesten. Jesteś spadkobierczynią korony. Twoje życie nie będzie łatwe. Musisz to pojąć.

Na razie chcę przeżyć a zważając na to, że rozmawiamy wygląda na to, że jeszcze żyję.

-Spróbowała byś tylko nie.

-Co?

-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ważna jesteś.

-Daj spokój, Darkboy'u.

-Że co?  Jak ty mnie nazwałaś?

-Darkboy. Ciesz się, że nie inaczej.

-Hahaha niech będzie.Ale dlaczego akurat tak ?

-Ponieważ skrywasz jakąś tajemnicę i jesteś bardzo mroczny.

-Hmmm to by się zgadzało.

-Jeśli ci nie pasuję powiedz mi swoje prawdziwe imię.

-Nie martw się już niedługo je poznasz. Ale niestety na razie będziemy musieli się rozstać.

Dlaczego?

-Zaraz się obudzisz. Do następnego razu.

-Skąd ty to wiesz?

-Mam swoje sposoby. -powiedział i rozpłynął się.

-Jak ty to do jasnej cholery robisz ?

W odpowiedzi usłyszałam cichy chichot. Nic poza tym. Świetnie. Zaraz się obudzę i cały ból powróci. Nie ma co tylko pozazdrościć. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie aż tak źle. Ciekawe czy Aneron mnie uleczył i jak się obudzę to zaraz umrę. Zobaczymy.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 No rozdział tak na szybko, bo jedna pani się nie mogła doczekać.

Przepraszam za masę błędów, ale naprawdę wszystko było na szybko pisane i sprawdzane, więc przepraszam....

Mam nadzieję, że pojawi się dużo komentarzy<3

Pozdrawiam Asikeo^^

środa, 4 czerwca 2014

Rozdział XVII




 Ten rozdział dedykuję:

-Bloody Mary :D

-Karolajnie ^^

-Pielgrzymowi (chociaż nie powinnam ! ) :*




Znajdowałam się w całkowitej ciemności. Ból głowy nie dawał mi spokoju, a łańcuchy na rękach i nogach uniemożliwiały poruszanie się. Obudziłam się kilka minut temu. Na początku nie wiedziałam co się ze mną dzieję i co robię w jakiś lochach przykuta do ściany, a potem przypomniałam sobie wizytę Sigarela. W pierwszej chwili przerażona zaczęłam szarpać łańcuchami i krzyczeć, ale nic to nie dawało. Przerażenie, to jedyne co czułam. Nie wiedziałam dlaczego i po co tu jestem. Nagle do mojej celi wszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku o groźnym i pełnym pogardy spojrzeniu. Jego włosy miały brązowy kolor  tak samo jak oczy. Podszedł do mnie i szarpnął za łańcuchy przymocowane do moich rąk. Metal wbił się w moje nadgarstki a ja krzyknęłam z bólu.

-Siedź cicho-ryknął do mnie.

-K-i-m ty jesteś? Co ja tu robię ?-spytałam szeptem.

-Nie rozumiesz co do ciebie powiedziałem?-krzyknął i uderzył mnie prosto w twarz. Cicho zaszlochałam z bólu, ale nic więcej nie powiedziałam. A on dalej szarpał za łańcuchy.

-Ach, co za cholerstwo nie mogę tego odpiąć.- powiedział mocno szarpiąc łańcuch a ja przygryzłam wargę aby nie krzyknąć z bólu.

-Ostrożnie, Breon. Jak ty traktujesz naszego gościa-powiedział mężczyzna, który jako drugi wszedł do mojej celi. Był bardzo wysoki i chudy. Miał blond włosy zaplecione w długi warkocz i niebieskie oczy z których zionął chłód.

-Zamknij się, Elir. Lepiej mi z tym pomóż, bo Aneron się nie źle wkurzy jeśli za długo każemy mu czekać-powiedział Breon. Po tych słowach cała zesztywniałam. O nie, Aneron. Nie... to nie możliwe-pomyślałam przerażona. 
-Widzisz już się cieszy na spotkanie z naszym panem-powiedział mężczyzna o elfiej twarzy.

-Dobra, zamknij dziób i mi pomóż, bo inaczej już nie będziesz miał żadnego pana.

Ten drugi posłał mu krzywe spojrzenie i pomógł mu odpiąć mnie od ściany jednak nadal pozostałam w łańcuchach, które krępowały moje ruchy. Breon brutalnie podniósł mnie na nogi a ja zakołysałam się i prawie przewróciłam. Oni zauważyli to i Elir popchnął mnie do przodu a ja poleciałam na ziemie. Obaj zaczęli się ze mnie śmiać a mi napłynęły do oczu łzy.

-No już, ruszaj się-zagrzmiał po chwili Breon. A ja powoli wstałam i zaczęłam chwiejnie iść do przodu. Prowadzili mnie tak przez kilka korytarzy cały czas popychając i szturchając. Po kilku minutach znalazłam się naprzeciwko wielkich drzwi przed którymi stała straż.

-No to się zaczyna, powodzenia mała. Przyda ci się-powiedział Elir. Po chwili znajdowałam się już w sali tronowej samego Anerona. Przerażona, brudna w poszarpanej długiej koszuli nocnej.

Całe pomieszczenie było ogromne i bogato zdobione. Na suficie wisiały trzy wielkie kryształowe żyrandole, które mieniły się wieloma kolorami kiedy padało na nie światło, podłoga była wykonana z marmuru a przy ścianach stały kolumny sięgające do samego sufitu. Na ścianach wisiały także lustra w złotych oprawach a całe pomieszczenie było pomalowanie w odcieniach bieli i czerwieni. Jednak główną uwagę przykuwał tron i władca, który na nim siedział. Miał wiele rzeźbień i motywów roślinnych a na jego czubku płonął najprawdziwszy ogień. Breon poprowadził mnie przed tron i popchnął na kolana. Nie wiedziałam co robić. Byłam zdezorientowana i nagle odezwał się on. Był bardzo podobny do Luke, przynajmniej z rysów twarzy. Jego oczy były niebieskie a włosy czarne ja noc.

-Wyjdźcie-odezwał się a oni posłusznie posłuchali. Po chwili zostałam sam na sam z Aneronem. Zaczęłam się trząść ze strachu a on wstał i podszedł do mnie. Cały czas miałam opuszczoną głowę a on chwycił mnie za podbródek tak żebym patrzyła mu w oczy. Widziałam w nich gniew i sekundę później Aneron uderzył mnie z całej siły w policzek tak mocno, że poleciałam do tyłu. On podszedł do mnie, podniósł na kolana i znów uderzył z impetem. Zaszlochałam, ale on nie przestawał.

-To...to przez ciebie zginął Luke. Miał tylko sprowadzić cię do Rivenii a on głupi zakochał się w tobie. Już jako małe dziecko ciągnęło go do ciebie, ale myślałem, że to już przeszłość. Taka długa rozłąka... Nie powinienem go po ciebie wysyłać-powiedział i złapał się za głowę.

-Dlaczego to zrobiłeś?-zapytałam cicho.

-Myślisz, że chciałem ? Ale co mogłem zrobić? Annabelia ona...Tylko ty możesz ją uleczyć a twoi rodzice nie pozwolili na to, kiedy byłaś młodsza. Za bardzo się bali, dlatego wszcząłem tę głupią wojnę, ponieważ chciałem żebyś mi pomogła. Tylko ty możesz jej pomóc.

-Komu?-zapytałam prawie szeptem.

-Annabelii, mojej żonie !-krzyknął.

-A-l-e ja nie wiem jak...-powiedziałam.

-Jak to nie wiesz jak ?! Użyj swoich mocy! -z każda chwilą był coraz bardziej wściekły.

-Ja nie umiem ich kontrolować. Dopiero dowiedziałam się, że je posiadam. Nie umiem pomóc twojej żonie.-powiedziałam łamliwym głosem.

-Umiesz. Zrobisz to !-krzyknął i kolejny już raz uderzył mnie w policzek.

-Straż weźcie ją do celi. Jeśli już będzie gotowa pomóc dajcie mi znać. Jeżeli nie... wiecie co robić.-powiedział i po chwili poczułam jak ktoś chwyta mnie za ręce i ciągnie w kierunku drzwi.

*** 

-Wiem, że to umiesz. Użyj swoich mocy.-krzyczał Breon już kolejną godzinę. Ja wisiałam na środku celi przykuta łańcuchami do sufitu cała we własnej krwi. Dzisiaj mijał tydzień od mojego porwania i początku męki. Breon i Elir okazali się okrutnymi katami. Cały czas wrzeszczeli abym użyła swojej mocy, ale ja nie potrafiłam, więc za każdym razem mnie bili. Używali do tego wszystkiego, zaczynając od rąk kończąc na batach. Tym razem dostałam pejczem w plecy. Łzy poleciały mi strumieniami po policzkach a rany, które się tam znajdowały zaczęły piec.

-No dalej. Wiemy, że posiadasz ogromną moc. Musisz ją tylko użyć a nasz pan cię wypuści.

-A-l-e ja nie potrafię-powiedziałam i poczułam kolejne uderzenie. Po kilku godzinach dalszej męczarni zemdlałam. Obudziłam się w nocy przywiązana do ściany, nie do sufitu. Poczułam małą ulgę moje ramiona mogły chociaż trochę odpocząć. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból i od razu usnęłam. Podczas snu nie czułam bólu. Był to czas kiedy mogłam naprawdę odpocząć.

Znowu przyśnił mi się ten tajemniczy las i nieznajomy chłopak. Jednak tym razem nie uciekałam. Siedziałam oparta o pień wygiętego drzewa a brunet przyglądał mi się z zaciekawieniem jakbym była jakimś rzadkim okazem.

-Wróciłaś.-powiedział patrząc w moje oczy.

-Na to wygląda... Kim jesteś ?-zapytałam zmęczonym głosem.

-To nie jest właściwy czas...

-Nie obchodzi mnie to. Nie zostało mi już dużo czasu.-stwierdziłam ponurym głosem jednocześnie przyglądając się jego oczom.

-Co masz na myśli?-powiedział lekko marszcząc brwi.

-To, że prawdopodobnie już długo nie pożyję-odpowiedziałam beznamiętnym głosem.

-Ale dlaczego?-spytał zdezorientowany.

-Bo już dłużej nie wytrzymam tych tortur ! Myślisz, że jestem niezniszczalna i odporna na ból?! Jeśli tak to grubo się mylisz ! Mam dość tego wszystkiego ! Breona. Elira. Anerona !Nie mogę. Ja...-krzyknęłam sfrustrowana i zaczęłam płakać.

-Nie możesz umrzeć. Kim oni są?-powiedział kucając przede mną.

-Mogę ! To moi prześladowcy przez których umrę.

-Clariesten...Wypowiedział moje imię jakby to było najważniejsze słowo na świecie. Potem delikatnie podniósł moją twarz tak abym na niego spojrzała. Wyrwałam się mu, podniosłam z ziemi i poszłam przed siebie. Chwilę potem stałam przyciśnięta do jakiegoś drzewa przez jego umięśnione ciało.

-Znowu przede mną uciekasz ?-zapytał z błyskiem w oczach.

-A ty znowu przyciskasz mnie do drzewa?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Przeżyjesz, jesteś silna. Wytrzymasz to.-powiedział poważnym tonem. Po jego dobrym humorze zniknął wszelki ślad.

-Coś mi się nie wydaję.-stwierdziłam zrezygnowana. On słysząc moją odpowiedź mocniej przycisnął mnie do pnia.

-Nie możesz zginąć. Jesteś bardzo ważna. Zrozumiałaś? Wierzę w ciebie. Musisz znaleźć w sobie moc aby to przetrzymać. Po tej wypowiedzi jeszcze długo patrzył mi w oczy. Myślałam, że znowu mnie pocałuję, lecz on tylko zbliżył twarz i wypowiedział jedno słowo.

-Desiderium. Czułam jego oddech na swoim policzku i szyi.

-Co?-zapytałam sparaliżowana.

-Niedługo się przekonasz. Do zobaczenia.-powiedział i w tej samej chwili zniknął. Pode mną ugięły się kolana i usiadłam nadal opierając się o drzewo.

Nic z tego nie zrozumiałam. Desiderium... co to znaczy ?

Niestety następnego dnia zanim zdążyłam się jeszcze obudzić poczułam mocne uderzenie w twarz. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam przed sobą rozjuszonego Anerona.

-Nadal uważasz, że nie potrafisz użyć swojej mocy aby pomóc mojej żonie?-zapytał gniewnie. W jego oczach zobaczyłam szaleństwo i nadzieję. Tak bardzo chciał odzyskać żonę, ale ja nie mogłam mu pomóc.

-Nie, ja naprawdę...-nie zdążyłam dokończyć a znów dostałam w twarz.

-Breon, Elir kontynuujcie.-powiedział i wyszedł z mojej celi wściekłym krokiem. Moi kaci nadal kontynuowali przesłuchanie, lecz ja nie miałam dla nich żadnej nowej informacji. Zaledwie kilka dni temu dowiedziałam się, że mam moc, która podobno się obudziła, ale ja nic takiego nie czułam. Dobra może i poczułam jakby coś we mnie pękło, ale tylko wtedy. Teraz czuję jedynie ból zadawany przez Elira i Breona.

Następnego dnia nikt się nie pojawił oprócz sługi, który przyniósł mi coś do picia i do jedzenia. Kiedy zauważył, że ledwo podnoszę ręce pomógł mi się napić trochę wody i zjeść odrobinę czerstwego chleba.

-Dziękuję-powiedziałam słabym głosem.

-Proszę, pani.-odpowiedział. Mógł być trochę straszy ode mnie, ale nie wiele. Jego brązowa czupryna opadała mu lekko na czoło przysłaniając oczy, ale on się tym nie przejmował.

-Nie mów do mnie tak, proszę. Nazywam się Clarie. Mogłabym poznać twoje imię? Jesteś jedyną życzliwą tu osobą.-powiedziałam lekko się uśmiechając. Na nic innego nie miałam siły. Mój organizm był wyczerpany przez tortury i ciągły ból. Teraz tak o tym myśląc przestałam na niego zwracać uwagę.

-Oczywiście, pa...Clarie. Nazywam się Vernon-powiedział nieśmiało.

-Ładnie, dziękuję za troskę Vernonie.-powiedziałam uśmiechając się słabo po czym moja głowa opadła.

-Pa...Clarie-krzyknął zaniepokojonym głosem.

-Spokojnie, nic mi nie jest. Tylko trochę się zmęczyłam-powiedziałam spoglądając w jego turkusowe oczy.

-Na pewno?-zapytał niespokojnym głosem.

-Tak, musze tylko trochę odpocząć. Dobranoc-powiedziałam zamykając oczy i zapadając w sen. Przespałam całą noc co pomogło mojemu organizmowi trochę się zregenerować. Tym razem nie śniło mi się nic. Żadnego lasu, nieznajomego i jego spojrzenia. Niestety ból i rany pozostały. Następnego dnia do mojej celi przyszedł Elir.

-Witaj-powiedział jakimś dziwnym tonem. Nie słyszałam go u niego do tej pory. Nie mogłam poznać czy mówił to z potępieniem czy ze współczuciem. Nie odezwałam się ani słowem. Nie zważając na brak odpowiedzi z mojej strony zaczął gadać dalej jednocześnie odpinając mnie od ściany.

-Król chcę Cię widzieć. Stracił już cierpliwość do ciebie i powiedział, że od tej pory sam się tobą zajmie-po tych słowach wzdrygnął się co mogło świadczyć, że teraz mam poważny problem. Elir podniósł mnie z ziemi za łokieć i zaczął mnie gdzieś prowadzić. Na początku myślałam, że znów kierujemy się do sali tronowej, lecz myliłam się. Zamiast skręcić w korytarz po lewej szliśmy nadal prosto. W końcu weszliśmy do pokoju na samym końcu korytarza. Elir zamiast wepchnąć mnie do pokoju, wprowadził mnie do niego trzymając za przed ramię. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. Popatrzyłam na niego pytająco a on wysłał mi współczujące spojrzenie tym razem byłam tego pewna, że z jego oczu biła troska i żal. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, lecz nic nie powiedziałam.

-Dziękuję Ci, Elirze. Zostaw nas teraz samych-powiedział Aneron siedząc na fotelu odwróconym do nas tyłem.

-Oczywiście, panie-powiedział kłaniając się.

-Powodzenia. Mam nadzieję, że przeżyjesz-powiedział ciszej tak żebym tylko ja usłyszała i wyszedł.

Dostałam nagłego wstrząsu. Jak to ma nadzieję, że przeżyję? Boże, co Aneron może mi zrobić ? Muszę stąd jakoś uciec-myślałam gorączkowo rozglądając się po pokoju w nadziei, że znajdę jakieś wyjście. Zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia i nagle poczułam dłonie Anerona na swoich nadgarstkach. Mocno pociągnął za nie do tyłu i skrzyżował je za plecami mocno wykręcając. Krzyknęłam z bólu i padłam na ziemię.

-Lepiej nie próbuj uciekać, bo inaczej źle się to dla ciebie skończy. Załkałam w odpowiedzi. Prawdopodobnie skręcił lub złamał mi kilka kości.

-Nadal twierdzisz, że nie potrafisz pomóc mojej żonie?-powiedział podnosząc mnie za włosy.

 
-Nie !-krzyknęłam ze łzami w oczach. On szarpał dalej i w końcu rzucił mnie na podłogę. Zaczęłam płakać z bólu. Dlaczego oni nie potrafią zrozumieć, że nie umiem pomóc matce Luke'a? 

-Pytam się jeszcze raz. Użyjesz swoich mocy i pomożesz Annabelii?-powiedział groźnym głosem a ja już wiedziałam co będzie dalej.

boy on fire-Proszę, przestań. Ja naprawdę nie potrafię-powiedziałam kuląc się i zakrywając twarz. Aneron wpadł w szał. Czysty szał. Z jego ciała zaczęły buchać płomienie a w dłoni pojawił się ognisty bicz. Dookoła niego latały iskry a ubranie pokrył ogień, lecz jego szata pozostała nietknięta. Podszedł do mnie wściekły i zamachnął się ognistym biczem trafiając mnie w plecy i przedramię. Zawyłam z bólu, kiedy bicz zetknął się z moją skórą. Pojawiły się pęcherze a wcześniejsze rany, które zdążyły się zasklepić znowu się otworzyły . Zwinęłam się w kłębek wyjąc z bólu a on uderzył jeszcze dwa razy. Wrzasnęłam jeszcze raz i zaniosłam się płaczem. Moje plecy tak strasznie bolały. Ból był nie do zniesienia. Znalazłam się na granicy świadomości. Moim umysłem i ciałem zawładnął ból. Okropny, przeraźliwy ból. W tym momencie do pokoju wbiegł jakiś człowiek, lecz nie widziałam kto. Przez łzy wszystko było nie ostre. Mogłam liczyć tylko na słuch. Wszystko zaczęło zlewać się w całość. Powoli przestawałam cokolwiek rozróżniać. Ściany zlewały się z podłogą w jedną wielką plamę.

-Panie, książę...on...-powiedział nieznajomy, a z niskiego głosu poznałam, że to mężczyzna.

-Co takiego?-krzyknął Aneron. Jednak nie dane mu było dokończyć do pokoju weszła jeszcze jedna osoba a kiedy usłyszałam jej głos na chwilę zatrzymało mi się serce. Nie, to nie mogło być prawdziwe...Moje serce ogarnęło szczęście jakiego jeszcze nie czułam. Chciałam skakać z tej radości, ale nie mogłam się ruszyć...

-Ojcze.-powiedział chłopak wchodząc do pomieszczenia i nagle staną jak wryty.

-Jak? Nie to nie możliwe.-wydukał Aneron w szoku. Szalejący dookoła niego ogień zgasnął a on podbiegł do chłopaka.

-Synu, ja myślałem, że....-zaczął Aneron, lecz mu przerwano.

-Ojcze, co ty zrobiłeś ?!-krzyknął chłopak z rozpaczą. Wyminął go, podbiegł do mnie i wziął w ramiona. Łzy leciały mi strumieniami z oczu, ale i tak poznałam jego twarz. Poznałabym ją wszędzie.

-Luke...-wyjąkałam podnosząc rękę do jego twarzy,ale nie starczyło mi siły i spadła ona na ziemię. Opuściły mnie resztki sił. Nie mogłam złapać głębokiego oddechu a z mojego ciała z każdą kroplą krwi uciekało życie. Znalazłam się na granicy życia i śmierci. Nie zostało mi już wiele czasu. Mój los został przesądzony.

-Clarie. Boże, co on ci zrobił?-powiedział przyciskając mnie do swojej piersi.

-Lukestianie....-zaczął Aneron.

-Cicho !-krzyknął Luke. Ledwo nad sobą panował. W jego oczach zobaczyłam czerwony błysk.

-Synu, proszę wysłuchaj mnie. Ona nie chciała uzdrowić twojej matki. Mówiła, że nie potrafi użyć swoich mocy...-powiedział Aneron próbując się jakoś bronić.

-Mówiła prawdę ! A ty ją skatowałeś !-wykrzyknął zdenerwowany Luke.

-Luke...

-Odejdź. Wyjdź stąd. Nie chcę Cię już nigdy widzieć !

-Nie, posłuchaj...

-Powiedziałem wyjdź-krzyknął Luke a ja aż się wzdrygnęłam. Aneron po krótkiej chwili wahania wyszedł ze spuszczoną głową.

-Clarie, zabiorę cię do Liverseen. Tam ci pomoga musisz wytrzmać.-powiedział zawijając mnie w koc, który wyjął z jakiejś szafki. Po chwili leżałam w jego ramionach a on niósł mnie do wyjścia. Niespodziewanie zatrzymała nas jakaś dwójka.

-Luke, poczekaj.-zawołał chłopak o ciemnych włosach.

-Nie mam teraz czasu, Chris.-warknął Luke.

-Bracie...-zaczęła dziewczyna, ale Luke już ich nie słuchał wyniósł mnie na zewnątrz a ja w tym momencie straciłam przytomność.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam !!!
Jak pewnie zauważyłeś/aś pojawił się nowy rozdział xD 
No, więc ostatnio rozdziały pojawiały się względnie często, ale teraz...
Zobaczymy do wtorku na pewno się już nic nie pojawi, bo w sobotę jest BAL *.* a w poniedziałek mam konkurs o sejmie ;/
Mam nadzieję, że się podobało...
Czekam na opinię w komentarzach !
Zapomniałam dodać, że przepraszam za błędy, bo jest ich cała masa.....
Proszę o chociaż skromy komentarz jeśli to przeczytałeś/aś <3 !
Asikeo^^ 
PS.Trzymajcie za mnie kciuki w poniedziałek ! :*





poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział XVI

 Ten rozdział dedykuję :
-Bloody Mary ^^
-Wiktorii(pielgrzymowi) <3 !
-Karolajnie <3 !



 Nie, proszę ! Krzyczę biegnąc przed siebie. Dookoła mnie są stare powyginane drzewa i zeschnięte krzaki. Ktoś cały czas mnie goni. Nie widzę kto to bo jest strasznie ciemno, ale wiem, że ten ktoś chcę mnie skrzywdzić. W końcu potykam się i upadam. Podnoszę się jak najszybciej i chcę biegnąć dalej, ale czyjaś ręka łapię mój nadgarstek. Chwilę potem jestem przyciśnięta do pnia drzewa. Przede mną stoi człowiek o niezwykłej urodzie. Jego czarne włosy zasłaniają jedno z oczu. Próbuję się wyrwać, ale napastnik jest wyższy i silniejszy ode mnie, przeszywa mnie wzrokiem swoich brązowych oczu. Chcę krzyknąć, ale on robi coś niespodziewanego... całuję mnie udaremniając mój pomysł. Szamotam się i udaję mi się wydostać. Nieznajomy śmieję się cicho i podchodzi do mnie powoli a ja z każdym jego krokiem do przodu cofam się.

-Kim ty jesteś? Co ty sobie wyobrażasz ?!-wrzeszczę oszołomiona.

-Jeszcze nie nadszedł właściwy czas...-powiedział i tajemniczo się uśmiechnął.

-C-co ?-nic z tego nie rozumiałam.

-Nie martw się. Niedługo się spotkamy.

-Nie ma takiej opcji. -krzyknęłam i pobiegłam przed siebie. Za sobą usłyszałam tylko śmiech nie znajomego i trzepot jego peleryny. Kiedy się odwróciłam zauważyłam jakiś cień a poza tym pustka. Ruszyłam dalej, lecz nie uszłam daleko, ktoś podciął mi nogi.

-Pokaż co potrafisz.-krzyknął nieznajomy.

-Już ci zaraz pokażę-powiedziałam przez zaciśnięte zęby wstając. W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Dobra, koniec tego ! Ten idiota się ze mnie śmieję ! Popatrzyłam dookoła siebie i nic nie zauważyłam. Chwilę potem znowu leżałam twarzą w ziemi.

-Pokaż się !!!-krzyknęłam powoli wstając. Jak on to robi? Nawet nie słyszę jego kroków...

-Co z tego będę miał?-zapytał zaciekawiony.

-Sińca pod okiem i może kilka wybitych zębów o ile będę łagodna.-wrzasnęłam nieźle wkurzona. Znowu usłyszałam śmiech.

-Użyj swoich mocy. Znajdź mnie i udowodnij czego jesteś warta.-powiedział zmieniając głos z irytującego na poważny.

-No mamy mały problem... Ja nie mam żadnych mocy-powiedziałam wstając i słuchając wszystkich odgłosów dookoła siebie.

-Wątpię. Posiadasz je, lecz są na razie uśpione.

-Boże, pokaż się w końcu !-warknęłam wkurzona.

-Jak sobie życzysz-powiedział i zmaterializował się przede mną. Dosłownie kilka centymetrów ode mnie.

-Dobra nie to miałam na myśli-powiedziałam zdezorientowana.

-A co ?-Zapytał a jego usta znalazły się kilka centymetrów od moich. Czułam jego ciepły oddech na policzku.

-J-ja...-nie mogłam wymyślić żadnej sensownej wypowiedzi.

-Na razie mała. Kiedy indziej dokończymy tą rozmowę-powiedział i zamachnął mi swoją ręką przed oczami. Las zaczął zlewać się w ciemną plamę a ja stałam na środku jej oszołomiona. Kto to, cholera był?!

Powoli zaczynała mi powracać świadomość. Słyszałam zaniepokojone głosy, które należały do moich rodziców i Fairena. Nawet całkiem się jeszcze nie obudziłam a ból dawał mi już nie źle w kość. Ta trucizna robiła swoje.

Powoli uniosłam powieki i zobaczyłam moich rodziców siedzących obok łóżka na którym leżałam. Mama płakała a mój ojciec próbował ją uspokoić przytulając do piersi. Popatrzyłam za okno gdzie zobaczyłam pierwsze płomienie słońca. Spróbowałam podnieść się do góry, ale ból uniemożliwił mi to. Jęknęłam i ścisnęłam mocniej kołdrę.

-Clarie, nareszcie się obudziłaś. Tak się bałam-powiedziała do mnie mama, gładząc mój policzek. Jej własny pokrywały strumienie łez.

-Ile spałam?-zapytałam krzywiąc się z bólu.

-Cztery dni. Okrągłe siedemdziesiąt dwie godziny.-powiedział tata. Na jego twarzy zauważyłam ulgę.

-Dzięki temu nie czułam bólu. Odtrutka jest już gotowa?-zapytałam.

-Prawie. Za kilka godzin wszystko powinno już być skończone.

-Będziesz musiała wytrzymać, kochanie.-stwierdziła moja matka nadał głaszcząc mnie po policzku.

-Jakoś dam radę-odpowiedziałam zaciskając zęby. Nie chciałam robić im zmartwień. Dopiero ich poznałam a już narobiłam im strachu. Super zaczęłam.

-Czym w ogóle jest ta trucizna?-zapytałam. Musiałam coś robić a rozmowa pomagała mi zapomnieć o bólu, który z każdą chwilą robił się coraz gorszy.

-Praktycznie rzecz biorąc to nie trucizna, ale bardzo silny jad. Należący do Iriola. Sprawia, że jego ofiara czuję straszliwy ból, który zwiększa się z każdą chwilą. Niby nie zabija jak jakaś silna trucizna, ale ból jaki sprawia może zabić. -powiedział Fairen jeszcze bardziej mnie dobijając.

-Pocieszyłeś mnie-powiedziałam cicho i jęknęłam.

-Odtrutkę bardzo ciężko stworzyć jest potrzebne bardzo dużo ziół i rzadkich składników. Udało mi się je zdobyć i odtrutka jest już prawie gotowa.-kontynuował. Chciałam coś powiedzieć, ale ból nie pozwolił mi na to. Skuliłam się walcząc z kolejnymi falami bólu. Moja mama wstała i mocno uściskała. Nie mogła dla mnie nic więcej zrobić wiedziała, że jest bezradna.

-Spokojnie, Clarie jesteśmy tu z tobą-powiedziała.

-Wiem-powiedziałam. Przypomniała mi się sytuacja z mojego wypadku. Luke powiedział mi wtedy podobne słowa, lecz teraz go tu nie było. Nie żył i to była moja wina.

***

Po jakiś trzech godzinach odtrutka była gotowa a ja wykończona. Ból stał się tak straszny, że prawie krzyczałam. Kuliłam się i głośno płakałam. Nie mogłam nic zrobić aby ból stał się mniejszy. Cały ten czas byli przy mnie moi przyjaciele i rodzeństwo. Pod koniec trzeciej godziny czekania byłam cała lepka od potu i trzęsłam się z bólu. Zaciskałam mocno zęby i ręce na pościeli. Dziewczyny próbowały mi jakoś ulżyć w bólu robiąc zimno okłady, lecz mało to dawało. Byłam już u kresu sił kiedy zjawił się Fairen z odtrutką. Zaczęłam oddychać głęboko aby lepiej dotlenić mózg i rozjaśnić trochę umysł. Mało to dawało.

-Niedługo przestanie. Wytrzymaj jeszcze chwilę-powiedział wyciągając z sakiewki małą buteleczkę.

-Już długo tak nie wytrzymam-wykrztusiłam. Fairen powoli podszedł do mnie i wlał mi zawartość fiolki do ust. Nareszcie...

Zdziwił mnie smak eliksiru. Nie był tak ohydny jak inne, ale słodki jak miód. Tak pomyślałam na początku. Jednak piekło zaczęło się za chwilę.

Moje gardło zaczęło palić jakbym miała w ustach małe ognisko. Chwyciłam się ręka za gardło i otworzyłam szeroko oczy.

-Wody-powiedziałam.

-Nie wolno. Inaczej odtrutka nie podziała.-powiedział smutno Fairen.

-Pali...-powiedziałam teraz paliły mnie też płuca. Zaczęłam oddychać płytkim oddechem. Po chwili miałam uczucie, że całe moje ciało się pali. Chwyciłam się za głowę i skuliłam. Łzy same pociekły mi z oczu. Zaczęłam się rzucać po łóżku.

-Przytrzymajcie ją bo zrobi sobie krzywdę.

-Fairen...-powiedziałam zbolałym głosem. Chciałam wyć z bólu jaki teraz czułam, lecz popatrzyłam w oczy mędrca. Zauważyłam w nich smutek i ból.

-Przepraszam, Clarie,musisz to wytrzymać. Odtrutka sprawi, że jad zniknie z twojego organizmu, ale jest to bardzo bolesne.

-Puśćcie mnie-krzyknęłam i wyrwałam ręce z uścisku i przycisnęłam je do głowy.

-Clarie- powiedziała Darcy podchodząc do mnie. Popatrzyłam na nią przerażonymi oczami. Najpierw ból nie do zniesienia a teraz to. Czułam się jakby ktoś palił mnie żywcem.

-Darcy, ja się palę !-krzyknęłam i głębiej wcisnęłam twarz w poduszkę. Mój oddech stanowiły płytkie oddechy.

-Clarie, musisz wytrzymać. Jesteś silna dasz radę.-powiedziała do mnie chcąc mnie przytulić. Ale ja już nie panowałam nad sobą. Myślałam tylko o bólu jaki czuję. Poczułam wzrastającą we mnie moc. Jakby coś we mnie chciało się w końcu uwolnić.

-Odejdźcie, proszę.-powiedziałam.

-Clarie, nie zostawimy Cię samej.-powiedział Rafael.

-Coś się ze mną dzieję, odejdźcie .-powiedziałam ostrzej.

-Clarie -zaczął Rafael.

-Zostawicie mnie w spokoju !-krzyknęłam i całe pomieszczenie się zatrzęsło.

Wszyscy popatrzyli na mnie przerażeni. A ja czułam, że coś we mnie się uwolniło.

-Jej moc się obudziła-powiedział Fairen.

-Ja....-chciałam coś powiedzieć, lecz w tym momencie opuściły mnie wszystkie siły i zemdlałam. Pozostał tylko ból i jakieś dziwne wrażenie.
 
***

Pięć dni później...



Od tamtego wydarzenia minęło już kilka dni. Następnego ranka obudziłam się skrajnie wyczerpana, ale nie czułam już bólu. Rodzice kazali mi odpoczywać, ale ja po dwóch dniach czułam się już świetnie. Jednak muszę przyznać, że pierwsze godziny po przebudzeniu były okropne. Obudziłam się późnym wieczorem i od razu poczułam, że jestem strasznie słaba. Nie mogłam ruszyć nawet ręką. Udało mi się otworzyć oczy i przekręcić głowę dzięki czemu inni zauważyli, że się obudziłam.

Teraz zmierzałam na spotkanie z moimi rodzicami, którzy chcieli ze mną o czymś bardzo ważnym porozmawiać. Przypomniałam sobie całe moje dzieciństwo i cały zamek. Wiem już gdzie znajdują się najważniejsze pokoje. Takie jak sala balowa czy biblioteka do której zaczęłam często przychodzić. Niestety już za pierwszym razem zauważyłam, że połowa książek jest w innym języku. Roselie wytłumaczyła mi, że to staro estralioński.

Dobra raz zdarzyło mi się pomylić łazienkę z pokojem Rafael, ale to była noc i już prawie spałam. Wracając do spotkania z moimi rodzicami. Ostatnio ciężko im było znaleźć czas aby ze mną porozmawiać. Zajmowali się sprawami państwa, lecz dziś już skończyli i chcieli ze mną koniecznie o czymś porozmawiać. Po paru minutach byłam już w ich salonie gdzie ostatnio rozmawialiśmy. Przywitałam się z nimi i zauważyłam cztery osoby za nimi.

-Kim oni są?-zapytałam.

-Clarie ,to będą twoi nauczyciele.

-Nauczyciele? Czego?

-Kontroli nad twoją mocą.

Serio seryjnie? Nawet tutaj muszę się uczyć?-pomyślałam, ale nic nie powiedziałam. Porozmawiałam jeszcze chwilę z rodzicami, przywitałam się z nauczycielami i wyszłam. Wyglądali na miłych ludzi, ale pozory często mylą. Musiałam z kimś pogadać. Przypomniało mi się że Rafael mówił mi coś o jakimś swoim treningu, więc poszłam go poszukać. Może czegoś uda mu się mnie nauczyć. Znalazłam go na jednej z sali do ćwiczeń. Pojedynkował się z jakimś facetem na miecze. Nie źle- pomyślałam widząc ich ruchy. Walka, którą toczyli wyglądała jak jakiś niezwykły taniec. Oparłam się o framugę drzwi nie mogąc oderwać od nich oczu. Skończyli kiedy Rafael przyłożył nie znajomemu miecz do gardła.

-Brawo, braciszku-powiedziałam klaszcząc.

-Nawet nie zauważyłem kiedy przyszłaś.-powiedział zdyszany uśmiechając się do mnie.

-Nie dawno. Jak wy to robicie to wyglądało jak taniec z mieczami.

-Na prawdę?

-Byłeś niesamowity. Ty również-powiedziałam bratu i nieznajomemu.

-Dziękuję, pani.-powiedział młody mężczyzna trochę starszy ode mnie. Jego niebieskie oczu lśniły a brązowa czupryna błyszczała od potu.

-Jaka tam pani, mów mi Clarie.-powiedziałam posyłając mu uśmiech.

-Oczywiście, pa...Clarie.

-Mogę się dowiedzieć jak masz na imię?

-Theodorelen Giorloni, do usług-powiedział lekko się kłaniając.

-Będę Ci mówiła Theo? Pasuję ci ?-zapytałam.

-Tak-powiedział i nieśmiało się uśmiechnął.

-Chcesz spróbować ? Mogę nauczyć Cię podstawowych ruchów i pchnięć.-zapytał Rafael po chwili.

-Jasne.

Resztę dnia spędziłam na nauce różnych sekwencji. Szło mi nawet nieźle. W między czasie opowiedziałam Rafaelowi o nauce jaka mnie czeka. No i tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim w czasie ćwiczeń. Na prawdę go polubiłam i cieszyłam się, że mam takiego brata. Wieczorem padałam z nóg. Rafael odprowadził mnie pod drzwi pokoju i przypomniał.

-Pamiętaj, że łazienka jest na końcu korytarza po lewej.

-Dzięki, wtedy to był wypadek prawie spałam.

-Szkoda, że inne dziewczyny się tak nie gubią.

-Rafael,no wiesz co. Nie spodziewałam się tego po tobie.

-Czego?- zapytał się śmiejąc.

-Oj ty już wiesz czego.

-Dobra już znikam. Padam z nóg.

-Ja też dobranoc.-pożegnałam się i poszłam do mojego pokoju.

Od razu padłam na łóżko wyczerpana. Jutro miałam zacząć lekcję. Muszę trochę odpocząć przed jutrem. Wzięłam z szafy piżamę i szybko się przebrałam. Wskoczyłam pod kołdrę i natychmiast usnęłam.

Obudził nie zimny podmuch wiatru. Otworzyłam oczy i zobaczyłam otwarte okno. Powoli wstałam chcąc je zamknąć i poczułam jak ktoś chwyta mnie od tyłu za włosy. Od razu oprzytomniałam. Nie tylko nie to... Chciałam krzyknąć, ale nieznajomy zakrył mi usta ręką. Szarpałam się ile miałam tylko sił, ale nic to nie dawało.

-Przestań albo poderżnę Ci gardło-powiedział znajomym głosem.

-Rozumiesz co się do ciebie mówi?-krzyknął Sigarel kiedy nadal się szarpałam. Mocniej pociągnął mnie za włosy a ja krzyknęłam z bólu. Jednak nie przestawałam się szarpać.

-Cóż to zrobimy do inaczej.-powiedział i rąbnął mnie w tył głowy a ja straciłam przytomność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`

No więc tego ten...

Siemanko...

Na prośbę jednej takiej osoby dodałam ten rozdział...

Ostrzegam wszystko pisane i poprawiane na szybko !

Masa błędów itp. 

Czekam na opinię w komentarzach ! Jak tam koniec rozdziału ? ^^

Kocham was wkurzać <3 !

Asikeo^^