środa, 4 czerwca 2014

Rozdział XVII




 Ten rozdział dedykuję:

-Bloody Mary :D

-Karolajnie ^^

-Pielgrzymowi (chociaż nie powinnam ! ) :*




Znajdowałam się w całkowitej ciemności. Ból głowy nie dawał mi spokoju, a łańcuchy na rękach i nogach uniemożliwiały poruszanie się. Obudziłam się kilka minut temu. Na początku nie wiedziałam co się ze mną dzieję i co robię w jakiś lochach przykuta do ściany, a potem przypomniałam sobie wizytę Sigarela. W pierwszej chwili przerażona zaczęłam szarpać łańcuchami i krzyczeć, ale nic to nie dawało. Przerażenie, to jedyne co czułam. Nie wiedziałam dlaczego i po co tu jestem. Nagle do mojej celi wszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku o groźnym i pełnym pogardy spojrzeniu. Jego włosy miały brązowy kolor  tak samo jak oczy. Podszedł do mnie i szarpnął za łańcuchy przymocowane do moich rąk. Metal wbił się w moje nadgarstki a ja krzyknęłam z bólu.

-Siedź cicho-ryknął do mnie.

-K-i-m ty jesteś? Co ja tu robię ?-spytałam szeptem.

-Nie rozumiesz co do ciebie powiedziałem?-krzyknął i uderzył mnie prosto w twarz. Cicho zaszlochałam z bólu, ale nic więcej nie powiedziałam. A on dalej szarpał za łańcuchy.

-Ach, co za cholerstwo nie mogę tego odpiąć.- powiedział mocno szarpiąc łańcuch a ja przygryzłam wargę aby nie krzyknąć z bólu.

-Ostrożnie, Breon. Jak ty traktujesz naszego gościa-powiedział mężczyzna, który jako drugi wszedł do mojej celi. Był bardzo wysoki i chudy. Miał blond włosy zaplecione w długi warkocz i niebieskie oczy z których zionął chłód.

-Zamknij się, Elir. Lepiej mi z tym pomóż, bo Aneron się nie źle wkurzy jeśli za długo każemy mu czekać-powiedział Breon. Po tych słowach cała zesztywniałam. O nie, Aneron. Nie... to nie możliwe-pomyślałam przerażona. 
-Widzisz już się cieszy na spotkanie z naszym panem-powiedział mężczyzna o elfiej twarzy.

-Dobra, zamknij dziób i mi pomóż, bo inaczej już nie będziesz miał żadnego pana.

Ten drugi posłał mu krzywe spojrzenie i pomógł mu odpiąć mnie od ściany jednak nadal pozostałam w łańcuchach, które krępowały moje ruchy. Breon brutalnie podniósł mnie na nogi a ja zakołysałam się i prawie przewróciłam. Oni zauważyli to i Elir popchnął mnie do przodu a ja poleciałam na ziemie. Obaj zaczęli się ze mnie śmiać a mi napłynęły do oczu łzy.

-No już, ruszaj się-zagrzmiał po chwili Breon. A ja powoli wstałam i zaczęłam chwiejnie iść do przodu. Prowadzili mnie tak przez kilka korytarzy cały czas popychając i szturchając. Po kilku minutach znalazłam się naprzeciwko wielkich drzwi przed którymi stała straż.

-No to się zaczyna, powodzenia mała. Przyda ci się-powiedział Elir. Po chwili znajdowałam się już w sali tronowej samego Anerona. Przerażona, brudna w poszarpanej długiej koszuli nocnej.

Całe pomieszczenie było ogromne i bogato zdobione. Na suficie wisiały trzy wielkie kryształowe żyrandole, które mieniły się wieloma kolorami kiedy padało na nie światło, podłoga była wykonana z marmuru a przy ścianach stały kolumny sięgające do samego sufitu. Na ścianach wisiały także lustra w złotych oprawach a całe pomieszczenie było pomalowanie w odcieniach bieli i czerwieni. Jednak główną uwagę przykuwał tron i władca, który na nim siedział. Miał wiele rzeźbień i motywów roślinnych a na jego czubku płonął najprawdziwszy ogień. Breon poprowadził mnie przed tron i popchnął na kolana. Nie wiedziałam co robić. Byłam zdezorientowana i nagle odezwał się on. Był bardzo podobny do Luke, przynajmniej z rysów twarzy. Jego oczy były niebieskie a włosy czarne ja noc.

-Wyjdźcie-odezwał się a oni posłusznie posłuchali. Po chwili zostałam sam na sam z Aneronem. Zaczęłam się trząść ze strachu a on wstał i podszedł do mnie. Cały czas miałam opuszczoną głowę a on chwycił mnie za podbródek tak żebym patrzyła mu w oczy. Widziałam w nich gniew i sekundę później Aneron uderzył mnie z całej siły w policzek tak mocno, że poleciałam do tyłu. On podszedł do mnie, podniósł na kolana i znów uderzył z impetem. Zaszlochałam, ale on nie przestawał.

-To...to przez ciebie zginął Luke. Miał tylko sprowadzić cię do Rivenii a on głupi zakochał się w tobie. Już jako małe dziecko ciągnęło go do ciebie, ale myślałem, że to już przeszłość. Taka długa rozłąka... Nie powinienem go po ciebie wysyłać-powiedział i złapał się za głowę.

-Dlaczego to zrobiłeś?-zapytałam cicho.

-Myślisz, że chciałem ? Ale co mogłem zrobić? Annabelia ona...Tylko ty możesz ją uleczyć a twoi rodzice nie pozwolili na to, kiedy byłaś młodsza. Za bardzo się bali, dlatego wszcząłem tę głupią wojnę, ponieważ chciałem żebyś mi pomogła. Tylko ty możesz jej pomóc.

-Komu?-zapytałam prawie szeptem.

-Annabelii, mojej żonie !-krzyknął.

-A-l-e ja nie wiem jak...-powiedziałam.

-Jak to nie wiesz jak ?! Użyj swoich mocy! -z każda chwilą był coraz bardziej wściekły.

-Ja nie umiem ich kontrolować. Dopiero dowiedziałam się, że je posiadam. Nie umiem pomóc twojej żonie.-powiedziałam łamliwym głosem.

-Umiesz. Zrobisz to !-krzyknął i kolejny już raz uderzył mnie w policzek.

-Straż weźcie ją do celi. Jeśli już będzie gotowa pomóc dajcie mi znać. Jeżeli nie... wiecie co robić.-powiedział i po chwili poczułam jak ktoś chwyta mnie za ręce i ciągnie w kierunku drzwi.

*** 

-Wiem, że to umiesz. Użyj swoich mocy.-krzyczał Breon już kolejną godzinę. Ja wisiałam na środku celi przykuta łańcuchami do sufitu cała we własnej krwi. Dzisiaj mijał tydzień od mojego porwania i początku męki. Breon i Elir okazali się okrutnymi katami. Cały czas wrzeszczeli abym użyła swojej mocy, ale ja nie potrafiłam, więc za każdym razem mnie bili. Używali do tego wszystkiego, zaczynając od rąk kończąc na batach. Tym razem dostałam pejczem w plecy. Łzy poleciały mi strumieniami po policzkach a rany, które się tam znajdowały zaczęły piec.

-No dalej. Wiemy, że posiadasz ogromną moc. Musisz ją tylko użyć a nasz pan cię wypuści.

-A-l-e ja nie potrafię-powiedziałam i poczułam kolejne uderzenie. Po kilku godzinach dalszej męczarni zemdlałam. Obudziłam się w nocy przywiązana do ściany, nie do sufitu. Poczułam małą ulgę moje ramiona mogły chociaż trochę odpocząć. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zwróciłam uwagi na ból i od razu usnęłam. Podczas snu nie czułam bólu. Był to czas kiedy mogłam naprawdę odpocząć.

Znowu przyśnił mi się ten tajemniczy las i nieznajomy chłopak. Jednak tym razem nie uciekałam. Siedziałam oparta o pień wygiętego drzewa a brunet przyglądał mi się z zaciekawieniem jakbym była jakimś rzadkim okazem.

-Wróciłaś.-powiedział patrząc w moje oczy.

-Na to wygląda... Kim jesteś ?-zapytałam zmęczonym głosem.

-To nie jest właściwy czas...

-Nie obchodzi mnie to. Nie zostało mi już dużo czasu.-stwierdziłam ponurym głosem jednocześnie przyglądając się jego oczom.

-Co masz na myśli?-powiedział lekko marszcząc brwi.

-To, że prawdopodobnie już długo nie pożyję-odpowiedziałam beznamiętnym głosem.

-Ale dlaczego?-spytał zdezorientowany.

-Bo już dłużej nie wytrzymam tych tortur ! Myślisz, że jestem niezniszczalna i odporna na ból?! Jeśli tak to grubo się mylisz ! Mam dość tego wszystkiego ! Breona. Elira. Anerona !Nie mogę. Ja...-krzyknęłam sfrustrowana i zaczęłam płakać.

-Nie możesz umrzeć. Kim oni są?-powiedział kucając przede mną.

-Mogę ! To moi prześladowcy przez których umrę.

-Clariesten...Wypowiedział moje imię jakby to było najważniejsze słowo na świecie. Potem delikatnie podniósł moją twarz tak abym na niego spojrzała. Wyrwałam się mu, podniosłam z ziemi i poszłam przed siebie. Chwilę potem stałam przyciśnięta do jakiegoś drzewa przez jego umięśnione ciało.

-Znowu przede mną uciekasz ?-zapytał z błyskiem w oczach.

-A ty znowu przyciskasz mnie do drzewa?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Przeżyjesz, jesteś silna. Wytrzymasz to.-powiedział poważnym tonem. Po jego dobrym humorze zniknął wszelki ślad.

-Coś mi się nie wydaję.-stwierdziłam zrezygnowana. On słysząc moją odpowiedź mocniej przycisnął mnie do pnia.

-Nie możesz zginąć. Jesteś bardzo ważna. Zrozumiałaś? Wierzę w ciebie. Musisz znaleźć w sobie moc aby to przetrzymać. Po tej wypowiedzi jeszcze długo patrzył mi w oczy. Myślałam, że znowu mnie pocałuję, lecz on tylko zbliżył twarz i wypowiedział jedno słowo.

-Desiderium. Czułam jego oddech na swoim policzku i szyi.

-Co?-zapytałam sparaliżowana.

-Niedługo się przekonasz. Do zobaczenia.-powiedział i w tej samej chwili zniknął. Pode mną ugięły się kolana i usiadłam nadal opierając się o drzewo.

Nic z tego nie zrozumiałam. Desiderium... co to znaczy ?

Niestety następnego dnia zanim zdążyłam się jeszcze obudzić poczułam mocne uderzenie w twarz. Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam przed sobą rozjuszonego Anerona.

-Nadal uważasz, że nie potrafisz użyć swojej mocy aby pomóc mojej żonie?-zapytał gniewnie. W jego oczach zobaczyłam szaleństwo i nadzieję. Tak bardzo chciał odzyskać żonę, ale ja nie mogłam mu pomóc.

-Nie, ja naprawdę...-nie zdążyłam dokończyć a znów dostałam w twarz.

-Breon, Elir kontynuujcie.-powiedział i wyszedł z mojej celi wściekłym krokiem. Moi kaci nadal kontynuowali przesłuchanie, lecz ja nie miałam dla nich żadnej nowej informacji. Zaledwie kilka dni temu dowiedziałam się, że mam moc, która podobno się obudziła, ale ja nic takiego nie czułam. Dobra może i poczułam jakby coś we mnie pękło, ale tylko wtedy. Teraz czuję jedynie ból zadawany przez Elira i Breona.

Następnego dnia nikt się nie pojawił oprócz sługi, który przyniósł mi coś do picia i do jedzenia. Kiedy zauważył, że ledwo podnoszę ręce pomógł mi się napić trochę wody i zjeść odrobinę czerstwego chleba.

-Dziękuję-powiedziałam słabym głosem.

-Proszę, pani.-odpowiedział. Mógł być trochę straszy ode mnie, ale nie wiele. Jego brązowa czupryna opadała mu lekko na czoło przysłaniając oczy, ale on się tym nie przejmował.

-Nie mów do mnie tak, proszę. Nazywam się Clarie. Mogłabym poznać twoje imię? Jesteś jedyną życzliwą tu osobą.-powiedziałam lekko się uśmiechając. Na nic innego nie miałam siły. Mój organizm był wyczerpany przez tortury i ciągły ból. Teraz tak o tym myśląc przestałam na niego zwracać uwagę.

-Oczywiście, pa...Clarie. Nazywam się Vernon-powiedział nieśmiało.

-Ładnie, dziękuję za troskę Vernonie.-powiedziałam uśmiechając się słabo po czym moja głowa opadła.

-Pa...Clarie-krzyknął zaniepokojonym głosem.

-Spokojnie, nic mi nie jest. Tylko trochę się zmęczyłam-powiedziałam spoglądając w jego turkusowe oczy.

-Na pewno?-zapytał niespokojnym głosem.

-Tak, musze tylko trochę odpocząć. Dobranoc-powiedziałam zamykając oczy i zapadając w sen. Przespałam całą noc co pomogło mojemu organizmowi trochę się zregenerować. Tym razem nie śniło mi się nic. Żadnego lasu, nieznajomego i jego spojrzenia. Niestety ból i rany pozostały. Następnego dnia do mojej celi przyszedł Elir.

-Witaj-powiedział jakimś dziwnym tonem. Nie słyszałam go u niego do tej pory. Nie mogłam poznać czy mówił to z potępieniem czy ze współczuciem. Nie odezwałam się ani słowem. Nie zważając na brak odpowiedzi z mojej strony zaczął gadać dalej jednocześnie odpinając mnie od ściany.

-Król chcę Cię widzieć. Stracił już cierpliwość do ciebie i powiedział, że od tej pory sam się tobą zajmie-po tych słowach wzdrygnął się co mogło świadczyć, że teraz mam poważny problem. Elir podniósł mnie z ziemi za łokieć i zaczął mnie gdzieś prowadzić. Na początku myślałam, że znów kierujemy się do sali tronowej, lecz myliłam się. Zamiast skręcić w korytarz po lewej szliśmy nadal prosto. W końcu weszliśmy do pokoju na samym końcu korytarza. Elir zamiast wepchnąć mnie do pokoju, wprowadził mnie do niego trzymając za przed ramię. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. Popatrzyłam na niego pytająco a on wysłał mi współczujące spojrzenie tym razem byłam tego pewna, że z jego oczu biła troska i żal. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, lecz nic nie powiedziałam.

-Dziękuję Ci, Elirze. Zostaw nas teraz samych-powiedział Aneron siedząc na fotelu odwróconym do nas tyłem.

-Oczywiście, panie-powiedział kłaniając się.

-Powodzenia. Mam nadzieję, że przeżyjesz-powiedział ciszej tak żebym tylko ja usłyszała i wyszedł.

Dostałam nagłego wstrząsu. Jak to ma nadzieję, że przeżyję? Boże, co Aneron może mi zrobić ? Muszę stąd jakoś uciec-myślałam gorączkowo rozglądając się po pokoju w nadziei, że znajdę jakieś wyjście. Zrobiłam kilka kroków w stronę wyjścia i nagle poczułam dłonie Anerona na swoich nadgarstkach. Mocno pociągnął za nie do tyłu i skrzyżował je za plecami mocno wykręcając. Krzyknęłam z bólu i padłam na ziemię.

-Lepiej nie próbuj uciekać, bo inaczej źle się to dla ciebie skończy. Załkałam w odpowiedzi. Prawdopodobnie skręcił lub złamał mi kilka kości.

-Nadal twierdzisz, że nie potrafisz pomóc mojej żonie?-powiedział podnosząc mnie za włosy.

 
-Nie !-krzyknęłam ze łzami w oczach. On szarpał dalej i w końcu rzucił mnie na podłogę. Zaczęłam płakać z bólu. Dlaczego oni nie potrafią zrozumieć, że nie umiem pomóc matce Luke'a? 

-Pytam się jeszcze raz. Użyjesz swoich mocy i pomożesz Annabelii?-powiedział groźnym głosem a ja już wiedziałam co będzie dalej.

boy on fire-Proszę, przestań. Ja naprawdę nie potrafię-powiedziałam kuląc się i zakrywając twarz. Aneron wpadł w szał. Czysty szał. Z jego ciała zaczęły buchać płomienie a w dłoni pojawił się ognisty bicz. Dookoła niego latały iskry a ubranie pokrył ogień, lecz jego szata pozostała nietknięta. Podszedł do mnie wściekły i zamachnął się ognistym biczem trafiając mnie w plecy i przedramię. Zawyłam z bólu, kiedy bicz zetknął się z moją skórą. Pojawiły się pęcherze a wcześniejsze rany, które zdążyły się zasklepić znowu się otworzyły . Zwinęłam się w kłębek wyjąc z bólu a on uderzył jeszcze dwa razy. Wrzasnęłam jeszcze raz i zaniosłam się płaczem. Moje plecy tak strasznie bolały. Ból był nie do zniesienia. Znalazłam się na granicy świadomości. Moim umysłem i ciałem zawładnął ból. Okropny, przeraźliwy ból. W tym momencie do pokoju wbiegł jakiś człowiek, lecz nie widziałam kto. Przez łzy wszystko było nie ostre. Mogłam liczyć tylko na słuch. Wszystko zaczęło zlewać się w całość. Powoli przestawałam cokolwiek rozróżniać. Ściany zlewały się z podłogą w jedną wielką plamę.

-Panie, książę...on...-powiedział nieznajomy, a z niskiego głosu poznałam, że to mężczyzna.

-Co takiego?-krzyknął Aneron. Jednak nie dane mu było dokończyć do pokoju weszła jeszcze jedna osoba a kiedy usłyszałam jej głos na chwilę zatrzymało mi się serce. Nie, to nie mogło być prawdziwe...Moje serce ogarnęło szczęście jakiego jeszcze nie czułam. Chciałam skakać z tej radości, ale nie mogłam się ruszyć...

-Ojcze.-powiedział chłopak wchodząc do pomieszczenia i nagle staną jak wryty.

-Jak? Nie to nie możliwe.-wydukał Aneron w szoku. Szalejący dookoła niego ogień zgasnął a on podbiegł do chłopaka.

-Synu, ja myślałem, że....-zaczął Aneron, lecz mu przerwano.

-Ojcze, co ty zrobiłeś ?!-krzyknął chłopak z rozpaczą. Wyminął go, podbiegł do mnie i wziął w ramiona. Łzy leciały mi strumieniami z oczu, ale i tak poznałam jego twarz. Poznałabym ją wszędzie.

-Luke...-wyjąkałam podnosząc rękę do jego twarzy,ale nie starczyło mi siły i spadła ona na ziemię. Opuściły mnie resztki sił. Nie mogłam złapać głębokiego oddechu a z mojego ciała z każdą kroplą krwi uciekało życie. Znalazłam się na granicy życia i śmierci. Nie zostało mi już wiele czasu. Mój los został przesądzony.

-Clarie. Boże, co on ci zrobił?-powiedział przyciskając mnie do swojej piersi.

-Lukestianie....-zaczął Aneron.

-Cicho !-krzyknął Luke. Ledwo nad sobą panował. W jego oczach zobaczyłam czerwony błysk.

-Synu, proszę wysłuchaj mnie. Ona nie chciała uzdrowić twojej matki. Mówiła, że nie potrafi użyć swoich mocy...-powiedział Aneron próbując się jakoś bronić.

-Mówiła prawdę ! A ty ją skatowałeś !-wykrzyknął zdenerwowany Luke.

-Luke...

-Odejdź. Wyjdź stąd. Nie chcę Cię już nigdy widzieć !

-Nie, posłuchaj...

-Powiedziałem wyjdź-krzyknął Luke a ja aż się wzdrygnęłam. Aneron po krótkiej chwili wahania wyszedł ze spuszczoną głową.

-Clarie, zabiorę cię do Liverseen. Tam ci pomoga musisz wytrzmać.-powiedział zawijając mnie w koc, który wyjął z jakiejś szafki. Po chwili leżałam w jego ramionach a on niósł mnie do wyjścia. Niespodziewanie zatrzymała nas jakaś dwójka.

-Luke, poczekaj.-zawołał chłopak o ciemnych włosach.

-Nie mam teraz czasu, Chris.-warknął Luke.

-Bracie...-zaczęła dziewczyna, ale Luke już ich nie słuchał wyniósł mnie na zewnątrz a ja w tym momencie straciłam przytomność.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam !!!
Jak pewnie zauważyłeś/aś pojawił się nowy rozdział xD 
No, więc ostatnio rozdziały pojawiały się względnie często, ale teraz...
Zobaczymy do wtorku na pewno się już nic nie pojawi, bo w sobotę jest BAL *.* a w poniedziałek mam konkurs o sejmie ;/
Mam nadzieję, że się podobało...
Czekam na opinię w komentarzach !
Zapomniałam dodać, że przepraszam za błędy, bo jest ich cała masa.....
Proszę o chociaż skromy komentarz jeśli to przeczytałeś/aś <3 !
Asikeo^^ 
PS.Trzymajcie za mnie kciuki w poniedziałek ! :*





8 komentarzy:

  1. Dziękuję za dedykację :) To po pierwsze ;)
    Ogólnie nie ogarniam kto to jest ten Sigarel...
    Jak oni mogą ją tak torturować?? No jak??
    Ja bym tego nie wytrzymała..
    A ten Aneron... On jest okropny..
    Czy serio on nie rozumiał, ze ona nie pamięta jak sie panuje nad żywiołami...
    On jest jednym z nielubianych przeze mnie bohaterów...

    I tak przypuszczałam, ze Luke jednak żyje <3
    Po prostu kocham go <3
    I jak dobrze, ze akurat sie zjawił, bo nie wiadomo co by z nią Aneron zrobił...
    Chociaż ma sie kto nią zaopiekowac :D
    Mam nadzieje, ze juz nie bedzie musiała tak cierpiec <3

    Czekam na kolejną cześć...
    Boszzz... ja do najwcześniej wtorku sie nie doczekam no...
    I nadal rozdział za krótki i jak zawsze w złym monecie zakonczony...
    Ja tak chciałam sie dowiedzieć co to dalej będzie a tu koniec...
    jak tak można? No ja sie pytam jak??
    Po prostu kiedyś zabije za to ;P
    Jesteś martwa...

    Pozdrawiam
    Stania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dedykację! :P
    ZAJEBISTE.
    Rozdział BARDZO mi się spodobał, dzieje się i to sporo :>
    Kurdee, nie mogę się normalnie doczekać kolejnegoo :D
    I ucz się tych 17 stron na konkurs, już trzymam za ciebie kciuki ;3
    Pozdrawiam, Janusz XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od tego, że przeczytałam wszystkie dotychczasowe rozdziały i jestem pod wrażeniem. Widać duży postęp jaki zrobiłaś w pisaniu w ciągu kilku miesięcy. W porównaniu do pierwszych postów, te najnowsze są o niebo lepsze. Rozdziały są dłuższe, co bardzo mnie cieszy. Poza tym dużo się dzieje niemal w każdym rozdziale, co dla mnie jest dużym plusem. Gorzej jednak z niespodziewanymi zwrotami akcji. W większości przypadków domyślałam się co będzie potem, zanim jeszcze skończyłam rozdział. Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni :-) . Życzę duuużo weny i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam!
    To torturowanie przypomina mi jak torturowali Nasuade w ostatniej części Eragona. :)
    Całość ciekawa i spójna. :)

    Pozdrawiam, ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Luke żyje, Luke żyje Luke żyje Luke żyje Luke żyje Luke żyje... nie no, to było do przewidzenia :P
    Cześć i czołem kluski z rosołem.
    Dziękuję za kolejną pięęękną dedykację, nie powinnaś :*
    Hmm... Ten rozdział mnie usatysfakcjonował, chociaż...nie, znów skończyłaś w strasznym momencie. Chociaż ociupinkę dalej i byłoby git.
    Soł...na początku czytania myślałam, że Clarie zostanie porwana i odbita przez swoją rodzinkę, a nie zostawiona na pastwę tego okropnego typa i jest sługusów. Boże, oni są po prostu potworni. Nienawidzę ich już za sam fakt, żetrzymali z Aneronem, a co dopiero, że torturowali Clarie. Chcociaż...cieszy mnie, że nie zrobili jej czegoś więcej...tak, tu możesz mieć skojarzenia :D
    A Luke, wspaniały Luke, zawsze wiedziałam, że on żyje, moja podświadomość mówiła mi cały czas: Luke żyje, Asikeo nigdy by go nie zabiła, on napewno żyje". I proszę, sprawdziło się.
    Nie będę się więcej rozpisywać, jak zawsze życzę weny, zdrówka i pozdrawiam.
    Wiktusia

    OdpowiedzUsuń
  6. Heeeej!
    Po pierwsze: Luke żyje <3
    A teraz czas na obszerną opinię :) W porównaniu z pierwszymi rozdziałami widać postęp i coś czuję, że dopiero się rozkręcasz. Błędy... każdemu się zdarzają, a uniknąć ich można ćwicząc, więc pisz, pisz, pisz, zresztą... jakie tam błędy w tym rozdziale nie mam czego się czepiać.
    A teraz.... świetny rozdział, biedna Clarie musi się tyle nacierpieć. A ten Aneron - tępy, czy co? Skoro Clarie taka potężna, włada nad czterema żywiołami, może uzdrowić jego żonę, to on sobie myśli, że by się dała tak pobić batem ognistym? Skoro panuje także nad ogniem toby sie jakoś obroniła raczej. to nie jej wina, że nie wie jeszcze jak panować nad swoimi mocami. Zakończenie jak zwykle... Pozostawia w napięciu, świetnie udają Ci się takie zakończenia. A zastanawie mnie jeszcze to, kim jest tajemniczy nieznajomy ze snu?
    No ciekawie, ciekawie.
    Pomysłów życzę, pozdrowienia Wiktoria.

    OdpowiedzUsuń
  7. Luke żyje ! Boże, czy ja płaczę ? Ha ha podobało mi się, że potrafi być taki władczy nawet względem właśniego ojca. Ale od początku. Jak oni tak mogli torturować biedną Claire !? Nie spodziewałam się, choć miałam cichą nadzieję, że stanie się coś potwornego. Kurcze to był najbardziej emocjonujący rozdział. I ten Luke na końcu, cudowny <3 Uratował Claire i to było takie sweet. Kochany jest. Cieszę się, że nie zabiłaś go ! To byłoby okropne. Teraz to pewnie Aneronowi łyso. Nie dość że jest głupkiem, to jeszcze naraził się synowi. Ciekawe, jaki będzie jego następny krok. ;)

    OdpowiedzUsuń